Pytioni

Koronawirus obnażył pewne dziwne zjawisko, zarówno widoczne w lekturze gazet jak i w telewizji i internecie; mianowicie pojawił się niczym grzyby po deszczu – wysyp proroków. Ludzie ci, najczęściej znani z tego, że są znani, ponadwymiarowo nazywani celebrytami, snują swoje przewidywania, które można podsumować w jeden sposób: nic nie będzie takie jak dawniej; wszystko się zmieni, świat będzie po epidemii zupełnie inny; będziemy żyć inaczej – no i tutaj dalej następowały rozmaite przewidywania, w większości całościowe.

Tych kilka czasopism, które stale śledzę oraz jedna gazeta i z doskoku rozmaite informacje z innych źródeł pokazują ciekawą prawidłowość, mianowicie pośród tych proroków brakuje raczej  prorokiń. Żadna z kobiet, o ile sobie dobrze przypominam, nie pokusiła się o przedstawianie całościowej prognozy na to, co będzie w przyszłości Dlaczego kobiety w tej sprawie nie zabierają głosu albo głos ich niknie? Czy z tego powodu, że z natury rzeczy są bardziej praktyczne, czy dywagacjami swoimi nie lubią udawać się w rejony niesprawdzone, co do których nie mają żadnych danych, żeby wydawać sądy, czy dlatego wreszcie, że są niewygodnymi konkurentkami dla świata, męskich, pożądanych i oczekiwanych przewidywań? Wszak wieszczki, podobnie jak i wiedźmy były kobietami, a to, że jakiś Polak przywłaszczył sobie licencję na nie, tworząc wiedźmina, nie upoważnia nikogo do wiary w wyłącznie w męskich wieszczów. 

Tak jakoś jest, że wszystkie przewidywania Pytionów idą właściwie dwóch kierunkach: co będzie po koronawirusie – po pierwsze, że bardziej wejdziemy w świat oderwany od rzeczywistości, a przekierowany na stronę cyfrową; będziemy się ze sobą kontaktować cyfrowo, będziemy ze sobą w ten sposób pracować zdalnie, będziemy tak rozmawiać, będziemy seks uprawiać za pomocą za pomocą środków cyfrowych – jednym słowem praktyczne kontakty między ludźmi ulegną zmniejszeniu lub zawieszeniu.

Po drugie – rządy i władze wykorzystają sytuację, by wzmocnić nasze klatki, założyć kagańce, posegregować, oznaczyć i  weryfikować pod względem zdrowotnym i każdym innym, jakie przyjdzie prorokom do głowy. Wszczepią nam chipy, przymusowo zaszczepią, zmierzą odległość od innych, programowo sklasyfikują wyraz twarzy i zaliczą do kategorii pożądanych lub nie, rozliczą z każdej zmarszczki, każdego grymasu, przypadkowej bliskości nieznanej ale niepożądanej osoby. Wszystko za pomocą techniki oczywiście. Skoro umożliwia, to dalejże, nieważne koszty, racjonalność stosowania rozwiązań, opór materii także ludzkiej.

Wydawać się może, że nasi Pytioni upajają się tymi wizjami, wyposażając je w zestaw atrakcji obejrzanych w filmach sf, podobnie jak czynią to prolajfiści szokując zdjęciami pokawałkowanego mięsa i każąc domyślać się pod nimi abortowanych płodów, świadomi, że sterowane fantazje wyrazistsze są niż to, co spontanicznie zwykłym ludziom wpadnie do głowy. W dodatku brakuje im talentów takiego Nostradamusa, który proroctwa swoje owijał w literacką formę i tworząc zagadki w zagadkach potęgował napięcie i zmuszał do myślenia. Nasi prorocy wieszczą pałką przez łeb, jedynie dla okrasy używając czasem niezrozumiałych słów, jeśli jednak komuś przyjdzie do głowy sprawdzić ich znaczenie w słowniku – polegnie z powodu niezgodności z prawidłowym użyciem. 

Czy w istocie tak będzie? Czy proroctwa się spełnią? Nie, nie, nie będzie tak, bo nie zostałaby wówczas zaspokojona podstawowa potrzeba człowieka – piramidy władzy. Rząd nami rządzi, ale my musimy też mieć kogoś, kogo opanujemy, weźmiemy za pysk, co dowodnie widać chociażby z porannego mojego przebudzenia, które odbyło się w takt życia pewnej rodziny mieszkającej nade mną i straszliwych wymysłów pana, szlochów pani oraz ciskania rozmaitymi przedmiotami.

 Ludzie potrzebują rozładowania; to rozładowanie musi się pojawić jako złudzenie słusznego ukarania kogoś za coś niewłaściwego, zbyt głęboko wryta w nas jest biblijna zasada winy i kary. Nie zaspokoi tej potrzeby jakiś cyfrowy udział w życiu społecznym, wyprany z emocji, z możliwości potępiania i okazywania tego potępienia jednostkom, bowiem cyfrowy świat musi eliminować jednostkowe egzekucje, rezerwując dla władz ich prawo. Normalny człowiek, żeby żyć, musi komuś od czasu do czasu sprawić łomot, najchętniej rodzinie. Musi czegoś żądać, coś nakazywać, a od czasu do czasu sypnąć pieniądzem (najlepiej fałszywym, jak banknoty które wieczorem spłynęły z wiatrem na mój balkon). Polak to nie Chińczyk, Koreańczyk czy przedstawiciel innej nacji, od dziecka przyzwyczajany do dyscypliny i posłuszeństwa.

Tak czy inaczej, kobiety (jak zwykle) miałyby gorzej. Nie widzą więc potrzeby martwienia się na zapas, skoro na zapas nie mogą odczuć satysfakcji. Cóż im z tego przyjdzie, że w ramach rekompensaty za ograniczenia dostaną więcej możliwości strojenia się, dbania o cerę, cellulit, bezbolesne usuwanie niechcianych włosków, zdrową dietę i rozrywki?

Polska nie jest krajem przyjaznym Pytii (chociaż hołubi Pytionów). Po pierwsze, są brzydkie i stare, a więc dostrzega się je wówczas, gdy chce się nagłośnić jakiś problem, do którego prezentacji mogą zostać użyte. Młode i ładne nie mają talentu wieszczek, jak otworzą buzie, plotą same głupoty; młode i brzydsze leczą się na depresję i inne pokrewne choroby. Po drugie, staruchy są za mądre, jak na zwykłego człowieka, za bardzo skomplikowane, trzeba myśleć, gdy się ich  wysłuchuje. Nie jest to wskazane w przypadku proroków i kandydatów na prezydenta – oni muszą się tylko przypodobać. Czasami wystarczyć musi wymyta i wygolona twarz, błyszcząca od kremu i na odległość, przez ekran telewizora, pachnąca aromatem  modnych perfum albo przeciwnie, prezentująca dwudniowy (ale już nie trzydniowy) zarost, golony innym ostrzem do wąsów, a innym do brody. Dobrze widziany jest także kościółkowy wyraz twarzy i kaznodziejski zaśpiew w głosie, niezależnie co wydostaje się spod maseczki (najchętniej czarnej) w postaci słów, ponieważ na początku ponoć było SŁOWO.

Samochody mają swoje modele, ludzie też muszą być sklasyfikowani. Samochody, prorocy i prezydenci muszą być użyteczni. Komu? Oczywiście użytkownikom. Pytioni są pod tym względem niezastąpieni, łatwo poddają się klasyfikacji, podniecają się nad miarę własnymi słowami, a jeśli któremuś zdarzyło się coś kiedyś opublikować lub publicznie stwierdzić i spotkać się z odzewem, we własnym mniemaniu sądzą, że są warci co najmniej posady pod żyrandolem. Pytie zazwyczaj nie są pewne swojego talentu, uważają, że Pytiami się bywa, a nie jest. Jak takie klasyfikować?

Rozprawmy się więc po kolei z proroctwami. 

Że świat cyfrowy zastąpi rzeczywisty świat w pracy zdalnej. Pudło. Ludzkim dążeniom do wolności w równej mierze odpowiada dążenie do posiadania światłego, ojcowskiego kierownictwa, w postaci na przykład szefa. Że te dążenia się nawzajem wykluczają? Nieprawda! To taki paradoks – w poczuciu pełnej wolności oddaję się w twoje ręce! Wszyscy coache, którzy nabrali wiatru w żagle nawołują, żeby pracując zdalnie, zamknięci we własnej sypialni, łazience lub kuchni, ubierać się jak do pracy, w kostiumy z jedwabną bluzką i szpilki, mężczyźni pod krawatem. Czemu to robią? Zaobserwowali, że człowiek umundurowany z natury rzeczy jest bardziej zdyscyplinowany. I po trosze mają rację. Ja, pisząc odcinki Babci ezoterycznej w koszuli nocnej i kapciach, na szybko zapisując poranne przemyślenia, używam innych słów, niż gdy zasiądę do komputera umyta i ubrana oraz napełniona stosownymi lekarstwami. Nie wyrywam sobie niechcianych włosków, bo wyobrażam sobie, że z każdym takim wyrwaniem usunę jakąś cząstkę ważną dla mojego samopoczucia, zadowalam się przycinaniem co powoduje, że nie odzywają się we mnie ciągoty masochistyczne i nie tęsknię za szefem, bogiem i interpretatorem mojego świata.

Interpretacja jest tu najważniejsza. Pytia tylko wieszczyła, Pytioni także interpretują, a w porywach starają się narzucić nam myślenie uznane przez nich za ważne odkrycie. Pytię nie obchodził status społeczny słuchacza, poziom intelektualny, zdolności, Mówiła, co miała powiedzieć, niezależnie co nią sterowało, a resztę miała w nosie. Pytioni, jak handlowcy, starają się mówić do określonego targetu, segmentu rynku, dla większej pewności objaśniając rzeczy dawno już objaśnione i przeżute, żeby przypadkiem nie zostali źle zrozumiani. Przypadkiem zupełnym chyba bywa, że ponieważ są politycznie zaszufladkowani, dbają o zaszufladkowanie swojego przekazu. Za niejasności nikt wszak nie płaci!

Kolejne proroctwa:

Że cyfrowo będziemy uprawiać sex. Wątpię. Kto będzie, ten będzie, kto woli mózg niż ciało, nie zadowoli się erzacem. Dowodem jest tu wysyp pisarek typu sado-maso, kwalifikujących się spośród facebookowych grup piszących dla rozrywki bitych przez mężów żon, zapobiegliwie łowionych przez wydawców nowej erotycznej prozy, nadających swoim zdobyczom przejściowe pseudonimy i pozostawiając je bez umówionej kasy, kiedy wyciągnie się już maksimum ze sprzedaży ich produkcji. Dzięki nim bowiem nie upada w naszym kraju literatura piękna. Istnieją także ludzie, którzy wolą starodawne sposoby, nie dążący bynajmniej do wyrafinowania i innowacyjności, zwłaszcza cyfrowej.

Że nas zaszczepią, zaczipują i skontrolują biometrycznie. To kosztuje, a państwo nasze kochane się spłukało. W dodatku ludzie pozbawieni pracy i zmuszeni kraść, stanowią część, która może pociągnąć za sobą do zguby tych, którzy kradną w sposób bardziej wyrafinowany – załatwiają sobie miliony na coś tam, jakieś badania i wynalazki, ale już nie wynajdują niczego poza nowymi sposobami załatwiania milionów, czyli metodą na wnuczka w wersji dla wykształciuchów. Śledzenie wszystkich ludzi może przynieść zaskakujące rezultaty, nie dla wszystkich korzystne. Najlepszym dowodem jest wszechobecność kamer, ostatnio nagrywających wpadki rządzących, na tyle słynne, że opiewane w piosenkach, niszczących potem całe składy stacji radiowych.

Moje doświadczenie przywołuje to wszystko, co twierdzono lata temu w sprawie nieuchronnej rzekomo wojny atomowej. Jak wszystkie prognozy katastroficzne i ta nie spełniła się, przynajmniej nie w wersji oczekiwanej. Nie spuszczono nowych bomb atomowych, za to wybuchł pokojowy w zamiarach Czarnobyl. Tysiące budowanych schronów przeciwatomowych nie zabezpieczało ludzi, za to budowano i nadal się wzmacnia sarkofag dla elektrowni. Młodzi ludzie w moim wieku nie wierzyli, że uda im się doczekać starości i w związku z tym spaskudzili swoją młodość tymczasowością swoich przedsięwzięć i zachowań. Ci, którzy nie uwierzyli w proroctwa, budowali swoje życiowe powodzenie, podwaliny majątków i dziś się z nas śmieją. 

Przemoc sukienkowa

Obejrzałam ostatnio w HBO serial „Genialna przyjaciółka” wg włoskiej pisarki Eleny Ferrante. Serial jest mocno zakorzeniony w świecie włoskiej klasy robotniczej lat powojennych, ale znakomicie oddaje to, co było charakterystyczne także dla Polski wczesnego PRL – konflikt starego świata, w którym kobiety miały swoją wyznaczoną rolę i nowego, gdzie wykształcenie dawały z jednej strony perspektywę na lepsze życie, ale z drugiej odbierały wiele szans na szczęście prywatne, jako że mentalnie dominował świat męskiej patriarchalności z przemocą włącznie, osobistą, finansową i mentalną.

Serial pokazuje drogę pisarską dziewczyny, której rodzice ledwie umieli pisać, a która dzięki wykształceniu społecznie awansuje, chociaż jej prywatne życie nie przynosi satysfakcji. Chłopcy zawsze wybierają inne dziewczyny, koleżanki wykorzystują je do własnych celów, a wszyscy uważają ją za dziwadło.

W Polsce wcale nie było inaczej. Nie zapomnę, jak mój teść, nagrywany na okoliczność opisów kresowej Polski, która przeminęła i za którą wszyscy teraz wzdychają, opowiadał o dziewczynie z rodziny, dziwadle jakimś, która skończyła szkołę gospodarstwa domowego opłaconą przez miejscową hrabinę i później, przez tę hrabinę zatrudniona, prowadziła szkolenie dziewcząt ze wsi – uczyła je czytania, pisania, liczenia i gotowania oraz higieny. Teść twierdził, że nikt z rodziny nie chciał mieć z nią do czynienia, takim dziwadłem była i nie pomogło jej, że na pogrzebie wypowiadał się jakiś profesor.

Tenże mój teść opisując nieistniejącą już wieś Zalesie, powiat Kostopol (Ukraina), wymieniał kolejno wszystkie gospodarstwa, imiona i nazwiska gospodarzy oraz ich synów; liczby i imion córek nie pamiętał. Mam nagrania na dowód tegoż.

Matka teścia cierpiała bardzo z powodu przemocy w rodzinie i chociaż nic o tym nie mówiono, jak zazwyczaj o trudnych sprawach, w rodzinie mojego męża raczej nie było przemocy wobec żony. Nie oznacza to jednak, że kobietę uważano za równoprawną mężczyźnie. Od zawsze kobieta była podporządkowana mężowi i musiała ze spokojem znosić los, jaki jej przypadł w udziale, ponieważ jemu zawsze było wolno więcej.

Ja także poznałam na swojej drodze życiowej to, czym jest ostracyzm wobec dziewczyn wybiegających ambicjami ponad przeznaczone im role. Określano je mianem dziwaczek, żartowano z nich, że wszystkie rozumy pozjadały, nie traktowano poważnie jako kandydatek na żony, które w przyszłości mogłyby nie szanować odpowiednio męża. Działo się to oczywiście w określonych środowiskach, a w takim się znajdowałam poprzez ubóstwo i chorobę mamy. Ale także w rodzinie mojego ojca, ludzi światłych i wykształconych, panowało przekonanie, że mężczyzna powinien żenić się z dziewczynami 16-17 letnimi, które będzie miał możliwość wychować według swoich wymagań, chociaż wspierano ich wykształcenie i namawiano do intelektualnego rozwoju. Taką dziewczyną była moja babcia. Z ciekawostek – mój dziadek uważał, że od kobiet i dzieci bezwzględnie należy wymagać uczęszczania do kościoła i praktykowania wiary, mężczyzn to nie obowiązywało. Uważał, że kościół pozwala utrzymać kobiety i dzieci w moralnych ryzach.

W tamtych nastoletnich czasach rozdwoiłam się – na Katarzynę piszącą, swobodnie wypowiadającą się na różne tematy i dorosłą już Katarzynę milczącą – której na co dzień mówiono „ Co ty tam wiesz?”, „Co ty znaczysz w tej swojej pracy?”, „O czym ty ze mną chcesz dyskutować, skoro nie masz pojęcia o…” Nie uważałam za nic dziwnego, że swoją pensję oddawałam mężowi, a on wydzielał mi kwoty na utrzymanie domu i wybierał dla mnie sukienki wg swojego gustu. Niektórych nie lubiłam i nie chciałam zakładać na uroczystości wspólnie obchodzone, wtedy mąż wyrzucał całą zawartość szafy (skromną) i krzyczał na mnie „jak to nie masz co na siebie włożyć! To skąd tu tyle szmat?!” Oczywiście nie było w tym żadnej przemocy fizycznej, gróźb ani poniżania – jak uważałam wówczas. Ale dziś są inne standardy. Mówi się także o przemocy ekonomicznej, gdy o wszystkich wydatkach decyduje mąż, choć nie musi tego czynić w trybie prawdziwej przemocy.

Ta schizofrenia, te dwie Katarzyny, mówiąca i pisząca, zostały do dziś, kiedy już nie muszę być podzielona, ale nadal  jestem. Może dlatego lepiej znoszę izolację niż inni, przyzwyczajeni do swobody wyrażania siebie. Ja taką swobodę miałam w pisaniu, nigdy w mowie. Jako dziecko jąkałam się, odzwyczajana od leworęczności, nazywanej wówczas kalectwem, sądziłam, że moje kłopoty biorą się z nieumiejętności rozmawiania z ludźmi, przekonywania ich do swojej racji. Kiedy pisałam, nikt mi nie przerywał w pół zdania, mogłam uzasadnić swoje poglądy spokojnie, bez napięcia.

Inaczej wyglądała sprawa, gdy przemawiałam cudzym tekstem. Grając amatorsko w studenckich i innych teatrzykach i kabaretach, obsadzana w charakterystycznych rolach wygadanych bab, traktorzystek nie dość uświadomionych politycznie, przekupek ze starego ustroju i różnego rodzaju ksantyp rozpędzałam się, w czym pomagała mi mowa ciała i gestykulacja. W tamtych czasach nauczyłam się brać pod boki i odzwyczajenie się od tego gestu było później bardzo trudne. Miałam jednak tę pewność siebie, której brakowało mi w życiu prywatnym, gdy na zawirowania reagowałam ucieczką, choć czasami, udając przed sobą, że gram, rozpędzałam swoją sztuczną elokwencję najczęściej przy pomocy żartów.

Rozważania te powróciły przy okazji przypomnienia publikacji mojego felietonu sprzed 2 lat publikowanego w „Spółkach Miejskich” https://spolkimiejskie.wordpress.com/2018/05/13/babcia-ezoteryczna-kontakt/

W felietonie tym opisuję trudności jakie powstawały i powstają we mnie przy kontaktach z ważnymi dla mnie osobami. Przypomniał mi on to, że zwiększają się one z biegiem czasu i przestają dotyczyć tylko osób  bliskich lub ważnych dla mnie, trafiają się także w rozmowach bezpośrednich ale też w kontaktach na piśmie (np. w dyskusjach w mediach społecznościowych).

Niektórzy przypisują ten fakt rozszerzającemu się zasięgowi kultury obrazkowej, jej wszechobecności, wymagającej innego sposobu organizowania ludzkich mózgów, jednakże odnajduję też w opracowaniach teoretycznych coś, co mogę uznać za inną przyczynę. Z lektury opracowanie Ericha Fromma „Anatomia ludzkiej destrukcyjności” (wyd REBIS 1998) wyczytałam, że jednostka od wczesnego dzieciństwa musi być stymulowana bodźcami prostymi (popędy) ale i aktywizującymi, wywołującymi dążenia, ponieważ najważniejszą rzeczą dla ludzkiej egzystencji jest poczucie sprawczości. Niestety, sfera bodźców aktywizujących (np. dzieło literackie, krajobraz, idea) wywołująca proces uczenia się, przenikania do korzeni zjawisk, została zagospodarowana pulą bodźców śmieciowych, wywołujących dążenia konsumpcyjne (np reklamy), Fromm pisze (str 267-268) „Współczesne życie w społeczeństwach industrialnych pobudzane jest wyłącznie za pomocą bodźców prostych. Stymulowane są jedynie takie popędy, jak pragnienia seksualne, chciwość, sadyzm, destrukcyjność, narcyzm; bodźce te rozpowszechniane są przez filmy, telewizję, radio, gazety, magazyny oraz rynek towarów. Traktując rzecz całościowo: reklama opiera się na stymulowaniu społecznie wytworzonych pragnień. Mechanizm jest zawsze taki sam: prosta stymulacja strzałka bezpośrednia i pasywna reakcja. Tutaj należy doszukiwać się powodów, dla których bodziec musi się ciągle zmieniać, w przeciwnym razie bowiem stanie się nieskuteczny.”

Zarówno ja jak i wiele osób z mojego pokolenia znieczulonych zostało na działanie reklam (których za wczesnego PRL w ogóle nie było), a nawet reaguje na nie, jak na każdą indoktrynację za sprawą powszechnej propagandy politycznej w szkołach i mediach – złością i niechęcią. Podobną reakcję obserwowałam u mojego wnuka – oglądające namiętnie reklamy kilkuletnie dziecko (zachęcane migającymi kolorowymi obrazkami – czego nie było w propagandzie mojego dzieciństwa także z powodu nieistnienia telewizorów) wyrosło na świadomego młodzieńca, którego reklamy najwyżej śmieszą, jeśli w ogóle zainteresują.

Pozostaje więc pytanie – dlaczego mimo częstej zmiany bodźców stymulacja, o której pisze Fromm, przestaje działać, a właściwie działa podświadomie i drażniąco, co przekłada się na trudności komunikacji osobistej. Wszak często, o wiele za często, zwraca się do nas jak do jednostki “jesteś tego warta” itp. Nawet teraz reklama woła do mnie pokazując galerię kolorowych sukienek na marginesie tego tekstu “Katarzyna kup jedną z nich na wiosnę”. Sądzę, że rozprasza mnie ona (sukienki w istocie są śliczne) i utrudnia tok myślenia. Jakże trudno skonstatować, że jest to w istocie także przemoc.

Przemoc prezentacji sukienek w chwili gdy piszę ten felieton wywołuje proces myślenia drugim torem, że sukienka nie jest mi potrzebna, że fason odbiega od tego co jest dla mnie przydatne itp, jednak trudniej mi się od tej reklamy odizolować, jak od reklamy samochodu, która mnie w ogóle nie obchodzi. W rezultacie moje jednotorowe myślenie rozmywa się, uniemożliwia skondensowane i trafne zakończenie, zaczyna brakować mi własnych słów aby podsumować refleksje. Za to kłębią się wyrazy z innego słownika.

Tak działa przemoc (także sukienkowa).

Wieści z samotni 7 – Dziecko gra na pianinie, tatuś wymachuje ciężkimi przedmiotami, a pisarze zabierają się do charakterystyk postaci

Dziecko dziś gra na pianinie, jak codziennie w epoce koronawirusa. Mieszkanie to wynajmują co roku inni ludzie, a w skład jego wyposażenia wchodzi pianino. Ostatni raz grało na nim jakieś dziecko kilka lat temu. Poznaję, że to dziecko – bo jego uderzenia w klawisze są niepewne, nieskoordynowane, nie mówiąc już o przekazywaniu muzyką emocjonalnych treści. Pianino, fortepian – jakże żałośnie niemodne są to instrumenty. Świat poszedł już daleko naprzód zastępując te wszystkie pożal się Boże sprzęty dźwiękami tworzonymi cyfrowo pod dyktando badań wskazujących na transowe tendencje i popularność. Fortepiany i skrzypce dawno zastąpiły dzikie wrzaski i męskie ryczenie (pod nazwą „męskie granie” z pominiętym przymiotnikiem „piwne”).

Epoka koronawirusa niesie jednak ze sobą inne, mniej ważne albo rzadsze dawniej dźwiękowe treści. Matka dziecka wybiega na balkon (wysoka temperatura otwiera drzwi balkonowe w większości mieszkań) i woła o ratunek. Doskonale ją słychać. Tatusia drażni powtarzana nieudolnie muzyczna fraza, wszak inna estetyka kierowała zapewne jego gustem . Tak niedawno jeszcze  owi mężczyźni zajeżdżali samochodami pod nasz blok, otwierając drzwi swoich rumaków blisko północy i budząc staruszki, którym trudno zasypiać, dożywające swoich dni w mieszkaniach M-3 i z którymi nikt się nie musi liczyć, prezentując najnowszy modny gangsta rap, a tu nagle trwa przymus słuchania własnego dziecka, nierytmicznie wciskające klawisze roztrojonego pianina, z którego trzeba korzystać, skoro wchodzi w skład opłaconego wyposażenia.

Mamusia najpierw się spiera z tatusiem (podejrzewam, że sztuka jest na końcu naszyjnika argumentów), a potem dostaje pięścią pod oko, a skoro nie przejawia stosownej kobietom pokory, krzesłem albo innym ciężkim przedmiotem w ten głupi. babski łeb.Teraz panikę budzą nie ci mężczyźni ze swoimi ryczącymi nocą samochodami, a kobiety, które w tym pięknym, słonecznym dniu wybiegają na balkon wołając na ratunek albo usiłujące wrzaskiem odegnać faceta goniącego je z ciężkimi przedmiotami.

To dla mnie okrutny stres. Wyrywam się do pomocy, ale co mogę zrobić? Generalnie rzecz biorąc w moim bloku częściej można usłyszeć kurwy i skurwysynów niż muzykę (ta dobiega z pobliskiego cmentarza i obejmuje zaledwie kilka utworów), a akustyka jest tak dziwaczna, że nie pozwala zazwyczaj na określenie miejsca powstawania hałasu. Trzeba wyjść na balkon i wyjrzeć, może akurat uda się ustalić pion wołającej o ratunek. Jednak przedsięwzięcie nie jest takie proste, jak z pozoru się wydaje. Nie jestem w stanie zebrać się i wyjść na balkon w ciągu kilku minut. Dla mnie wyjście na balkon to jest wyprawa, wyprawa, która wymaga paru chwil przygotowań. Muszę wstać z tego miejsca, w którym się znajduję, łóżka albo fotela, muszę przytrzymać się balkonika, czasami muszę posmarować sobie maścią przeciwbólową łokcie, które tracą siłę przy podpieraniu się; posuwam na początku stopę za stopą po śliskiej podłodze, aż wreszcie dojdę do drzwi balkonowych, otworzę je kilkakrotnie szarpiąc, przestawię balkonik przez próg futryny, i przygotuję swoje mięśnie lewego biodra  do tego, żeby ponieść nogę. Podniosę tę lewą nogę napinając prawe kolano, ale nie za bardzo, żeby przypadkiem nie poleciało w tył, zsunę balkonik z małego schodka i zanim dostawię drugą nogę, chwilę balansuję i kiedy skończy się ten balans, oprę się dwoma rękami na balkoniku, mogę ją podnieść, przesuną, ale wtedy na przeszkodzie staje mi taki pojemnik na kartofle, marchew i tak dalej. Muszę więc balkonik ustawić w poprzek, przytrzymać się jedną ręką poręczy która jest przy wejściu, drugą ręką chodzika, przesunąć to całe ustrojstwo ze mną na czele do przodu i wówczas mogę opierać się dwoma rękami o balkon i mogę spojrzeć w dół i w bok. na sąsiednie balkony. Gdybym spojrzała na zegarek to trwa, no, może pięć, może więcej minut. W tym czasie ten facet, który gonił kobietę z nogą od krzesła albo jakimś innym przedmiotem, piętnaście razy mógłby ją zabić, a ja nie byłabym w stanie nic zrobić, nawet zawołać. Dlatego każdy głos, każde wołanie o ratunek z sąsiedniego balkonu budzi we mnie przerażenie i lęk. Na szczęście w zimie takich rzeczy nie słychać. Ale na wiosnę, w kwarantannie biją po uszach.

Kobieta, mężczyzna i dziecko ucichli i mam nadzieję, że uspokoili się i poszli spać. Złudzenia babć na wymarciu. Wracam więc do lektury strony zawierającej dobre rady dla pisarzy. Czytam takie wynurzenia:

„Ostatnio zauważyłem, że mam lekki problem z opisami postaci. Sprowadzam całość do wieku, długości oraz koloru włosów i ewentualnie ubioru. Często je też po prostu pomijam.” – pisze jakiś początkujący pisarz, właściciel dumnie brzmiącej strony „XY -PISARZ”.

Zamyślam się. Kiedy byłam młodą dziewczyną, lubiłam w powieściach postaci  dokładnie opisane z wyglądu. Charakter mnie nie interesował, to wynikało z tekstu albo nie. Za to koniecznie bohaterki musiały być młode i ładne, bowiem taki opis sugerował, że dziewczyna zakocha się w kimś równie przystojnym. Ludzie po dwudziestym piątym roku życia nie obchodzili mnie. Powieści z bohaterami w takim wieku (i starszym) lub brzydkimi odrzucałam z niesmakiem. Na szczęście wówczas nie brałam się jeszcze za pisanie, wolałam rysować i malować. Starcy i brzydkie kobiety nie mieli prawa do miłości, za to pełne prawo do dramatycznego umierania.

Wierne koleżanki po twórczości nie dają zbyt długo młodemu literatowi martwić się. Najdzielniejsza z nich udziela mu dobrych rad:

„Ja uwielbiam charakter sheety i staram się je wypełniać szczegółowo, a potem wybiórczo wykorzystuję informacje w tekście 🙂 Jak chcesz, możesz sobie wyszukać w grafikach google np. „araki charakter sheet”, bo jest superkonkretny. Ja sobie odpowiadam na pytania, i zwykle wpadam na coś dodatkowego do wrzucenia w fabułę.
I zauważyłam że jak mam bardzo konkretny obraz bohatera (nawet gdy go nie podaję czytelnikowi), to pisze mi się duuużo lepiej.”

„Takie character sheety są fajne” – dorzuca inna.

Zmartwiłam się ogromnie. Uważam się za pisarkę, a nie mam pojęcia, co to są „Araka character scheety”. Wyobrażam sobie, że to taki zestaw typów, coś jak enneagramy, tyle że dokłądniejszy, skoro przedstawia je tylko grafika. Odstraszyło mnie jednak owo: DeviantArt

Poszukajcie więc sobie sami

https://www.deviantart.com/noblekatana/art/Character-sheets-template-823890029

Ludzie od zawsze chcieli naukowo segregować rozmaite rzeczy – między innymi charaktery. Oprócz enneagramów charakterami zajmowali się astrolodzy (wszak każda planeta ma swój zestaw cech w odniesieniu do urodzonych pod danym znakiem), tarociści (każda karta może oznaczać człowieka o danych cechach), psycholodzy (pod względem naukowości niewiele odbiegający od poprzednio wymienionych), a najsprytniejsi z nich usiłowali połaczyć te wszystkie zestawy w jeden, uniwersalny. Nikogo nie obchodziło, że w praktyce nie sprawdzali się; szpitale znały psychologów nękających umierających pacjentów w przekonaniu, że robią dobrze społeczności. Jakim prawem bowiem umierający terroryzuje bliskich – takie zapytania zgłaszali rodzinom.

Niestety, nie istnieje taki uniwersalny  schemat. Jestem zupełnie przeciętną, raczej ogarniętą osobą, dobrze funkcjonującą w społeczeństwie, a jednak nigdy nie udało mi się wpisać w krąg zestawu jakichkolwiek charakterów. Zawsze pasowały jedne cechy, inne średnio, a inne jeszcze nie. Nawet psychologia nie potrafiła orzec czy jestem ekstrawertykiem, czy introwertykiem (wiem, co piszę, bo na potrzeby pewnego procesu sądowego przeprowadzono na mojej skromnej osobie badania skutkujące kilkadziesiąt stronicową ekspertyzą).

Wyobrażam więc sobie jak okrutnie nudną bohaterką powieści będzie osoba, której cechy charakteru dobrano z tabeli. Dyskutowałyśmy o tym ostatnio z Justyną Karolak, pisarką prowadzącą kursy dla pisarzy o niebo wyższego lotu niż te, pożal się Boże, przygotowujące młodych niedoświadczonych ludzi do opracowywania produktów handlowych nadających się do sprzedaży. Justyna zaleca początkującym pisarzom przygotowywanie charakterystyki postaci, zanim zaczną w ogóle pisać. Ale to nie jest to czerpanie z zasobów przygotowanych przez innych, podobnych modelom wiosennych butów dla pracowników korporacji.

Moi bohaterzy/bohaterki jawią mi się znikąd, nawiedzają mnie jak echo ludzi, których kiedyś znałam, kochałam i nienawidziłam. Jednak żaden nie dał się wtłoczyć w schemat taki, siaki czy owaki – i na szczęście. W jakimś momencie moich tekstów zaczynał żyć własnym życiem na przekór wszelkim teoriom i naukowym kwantyfikacjom. I nikt mi nie wmówi, że blondynka (bez odrostów) z torebką od… kiecką od… i butami od…stanowi lepszą część naszego społeczeństwa, bardziej godną zainteresowania niż taka Basia z kursokonferencji za PRL, szalejąca z jej szefem na śliskim zboczu i mentalnie odbierająca wesele innej, wiejskiej pannie młodej z opowiadania „Wesele”, które niebawem udostępnię chętnym czytelnikom. Albowiem miłość jest okrutna wobec obcych i nikt nie jest w stanie zatrzymać iluzji, nawet setki skrzywdzonych. Co zapewne ma miejsce w epoce koronawirusa. Wszyscy jesteśmy dziećmi grającymi nieporadne gamy na roztrojonym (ale wliczonym w cenę) pianinie. Dopóki nie pogoni nas facet z nogą od krzesła mieniący się naszym tatusiem.

Pokój z wami, przyjaciółmi w izolacji. Poniżej tabela enneagramu (jedna z kilku możliwych wersji)