Ciekawość

Niedawno napisałam: 

„Z biegiem czasu moje zainteresowania ezoteryką stały się odleglejsze i nieuporządkowane. Odkryłam, że im jestem starsza, tym mniej mnie interesuje przyszłość i tym łatwiej mogę wygenerować jej przewidywanie bez wsparcia tarota, astrologii, czy innych metod wróżebnych dywinacji. Kiedy masz blisko osiemdziesiątki, oczekiwana przyszłość może być tylko jedna, i jej warianty nie są specjalnie atrakcyjne. Właściwie chce się mieć spokój, brak dolegliwości i jak najmniej trudności w życiu codziennym.” 

Moi czytelnicy jednakże uznali to za brak zainteresowania światem i tym, co może się jeszcze wydarzyć. Zwłaszcza sprawy polityczne oraz przyszłość kraju budzi u nich nieustający niepokój i w ślad za tym wręcz cisną się na myśl różne dywagacje.

Tymczasem ja miałam na myśli oczywiście przewidywania dotyczące mnie samej, a nie losów kraju, czy świata, czy nawet innych osób. Z tych możliwości chciałabym jeszcze wielu rzeczy się dowiedzieć, jak się skończyły i  co z tego zakończenia wynikło. Przeczytałam np. w prasie, że: 

„Na przyszły rok NASA i Europejska Agencja Kosmiczna zaplanowały ćwiczenie, polegające na wystrzeleniu sondy Double Asteroid Redirection Test (Próba Zmiany Toru Lotu Podwójnej Asteroidy), która uderzy w planetoidę Didymos, co będzie pierwszą w historii próbą zmiany orbity ciała niebieskiego.” Gazeta Wyborcza, skąd pochodzi cytat, nie sugeruje jaki jest procent pozytywnych przewidywań co do osiągnięcia założonego celu – a ja chciałabym to wiedzieć (nie wiem zresztą czemu – taka czysta ciekawość niczym nieuprawniona).

Jednakże mogę planować swoje życie na kilka dni naprzód, na pewno nie miesięcy, czy lat. Za górną granicę uznałam lata, które przeżyła moja mama, to jest 82. Miałabym wówczas przed sobą jeszcze trzy lata i dwie zimy. W myśl zasady: jeśli starzec przeżył marzec, żyć mu wypada aż do listopada. Głoszący tę zasadę mój stryjeczny brat, obchodzący urodziny w listopadzie, zmarł dwa dni po nich. Mój termin opuszczenia ziemskiego adresu na podobnej zasadzie wypadałby więc 28 listopada. Dodam jeszcze, że badając kiedyś w ćwiczeniach astrologicznych losy moich przodków, zauważyłam ciekawą prawidłowość: umierali oni istotnie najczęściej w marcu lub w listopadzie. Dotyczyło to większej części znanych dat. Nadmieniam, że według statystyk w Polsce żyje się obecnie krócej i ja już przekroczyłam przewidywania dla swojego wieku co najmniej o rok.

Ktoś, kto przeczyta moje wynurzenia, pewnie się uśmieje sądząc, że wcale nie pożegnałam się z ezoteryką, a wręcz przeciwnie; powiem może dosadniej, że całkiem odkleiłam się od rzeczywistości albo że odłączenie się od świata i przebywanie w zamknięciu własnego mieszkania sprawiło, iż poszybowałam w coś jeszcze głupszego niż internetowe teorie spiskowe, a mianowicie w prywatne teorie nieuprawnionych domysłów…

Tymczasem czytam w NESWEEKU nr 18 z br. wywiad z miliarderem Warrenem Buffetem, zwanym „wyrocznią z Omaha”, który mówił, że zagląda na giełdę, by zobaczyć co ludzie robią głupiego z pieniędzmi. W którymś momencie wywiadu mówi on:

„ Prędzej czy później przyjdzie bessa na amerykańskim rynku, która pewnie i u nas będzie odczuwalna. Czy to będzie ten rok? Wydaje się, że jeszcze nie. Negatywne zdarzenia zwykle nie znajdują się obok siebie na osi czasu, a ponieważ w zeszłym roku wybuchła pandemia, nie sądzę, by w najbliższych miesiącach zdarzyło się coś równie złego.” Słowa te bez komentarza przytacza Sebastian Buczek z towarzystwa funduszy inwestycyjnych Quercus.

Czysta ezoteryka! Chociaż mogę powiedzieć, że z mojej praktyki astrologicznej wynika coś wręcz przeciwnego, bowiem pewne układy planet towarzyszą zbiegowi przyjaznych lub nieprzyjaznych, czy wręcz niepożądanych wydarzeń. Potwierdza to nawet ludowe przysłowie: siła złego na jednego. Także ogólne przekonanie mówi o tym, iż nieszczęścia chodzą parami lub seriami. A przecież wierzymy w rozsądek grajacych z sukcesami na giełdach i światowych organizacji finansowych!

Czego chciałabym jeszcze się dowiedzieć o świecie, zanim go opuszczę? Na pewno nie interesują mnie meandry polityki, zwłaszcza to, co kto komu powiedział i co mogło lub nie mogło z tego wyniknąć. Przypominam sobie jednak, że po śmierci mojego dziadka i mojego ojca, którzy byli zaciekłymi kontestatorami ówczesnej politycznej rzeczywistości, żałowałam, że nie doczekali czasów, gdy wszystko uległo odmianie. Byli oni jednak o wiele bardziej zaangażowani w ocenę historycznych już, z dzisiejszego punktu widzenia przemian, niż kiedykolwiek byłam ja.

Czego natomiast nie znoszę? Często na Facebooku czytam takie teksty: “po tym jak oddał ojca do domu starców usłyszał pytanie swojego syna”… Albo jeszcze inaczej: “Większość Polaków gotujących rosół zapomina o jednym składniku”… Lub podobnie: “Smażąc kotlety schabowe, powinnaś dodać do nich pewien składnik, bez którego nie mają one właściwego smaku i wyglądu”… “Makaron gotujecie w garnku? Robicie wielki błąd!” Zanim dowiem się, jaki błąd popełniam, wolę zacząć gotować kaszę – tym samym przyswajając w jakiś, niechciany sposób, internetową sugestię rzekomych ekspertów…

Specyfika powyższych tekstów polega na tym, że mają wywołać w tobie ciekawość, która zmusza cię do wejścia na stronę, a gdy jej doznajesz na tyle silnie, że  wchodzisz na tę nieszczęsną stronę, okazuje się że albo: 1. Jest to ukryty wirus, 2. Musisz wykonać dużo więcej poleceń, zanim uda ci się dotrzeć do wiadomości (w tym wyrazić jakieś zgody na piętrowe, wieloznaczne sformułowania, 3. Nie dowiesz się nigdy, o co chodziło (nie wiadomo czemu). Przez niecierpliwość oczywiście, a może i programy antywirusowe zainstalowane na twoim nośniku.

To wykorzystywanie ludzkiej ciekawości jest obrzydliwe moim zdaniem, ale mnie pozwala wytrenować powstrzymanie się od niektórych szkodliwych zachowań (do których zaliczam prorokowanie we własnych sprawach – nie mając nic przeciwko racjonalnej kalkulacji).

Stawianie zagadek jest zresztą bardzo popularną zagrywką reklamową, stosowaną przy zachęcaniu do lektury książek. Nawet jeśli nie zawiera ona żadnej zagadki, na odwrocie okładki musi znaleźć  się pytanie sugerujące, że zagadka taka jest podstawą tekstu. Czyni to ze wszystkich książek “kryminały”, a więc wpływa na często fałszywe przekonanie o tym, do czego prowadzi zamysł pisarza. Sugeruje jednocześnie, że ewentualny przyszły czytelnik jest człowiekiem myślącym i może nawet mądrzejszym od autora, ponieważ rozwiązuje zagadkę, której autor nie potrafił. Pompuje to nasze ego i niektórzy nawet w to wierzą.

Idąc dalej w swoich rozważaniach stwierdzamy, że oprócz ciekawości, w zachęcaniu i reklamie wykorzystywane są także inne wady charakteru człowieka, czy wręcz jego grzechy albo niemoralność. Wszak nawet przysłowie mówi, że ciekawość jest pierwszym stopniem do piekła. Rzadko wykorzystuje się zalety charakteru albo inne cechy uznawane za pozytywne, chyba ze są przejawem ludzkiej naiwności możliwej do wykorzystania.

Jakże więc żyć w takim świecie i nie być ciekawym! Nie da się. Przyznanie się do braku ciekawości jest samo pogrążenie się w oczach mówców lub czytelników. Chyba że komuś już na niczym specjalnie nie zależy. Albo zależy na stworzeniu wrażenia, że na niczym mu nie zależy, chociaż zależy mu na wielu rzeczach. Ja tam się przyznaję tylko do częściowego braku ciekawości.

Dlaczego nazwałam swój blog “Babcia ezoteryczna” 

Ostatnio w komentarzu pod moim tekstem ktoś zadał pytanie: dlaczego babcia i dlaczego ezoteryczna? Postanowiłam więc odpowiedzieć nieco obszerniej, jako że krąg moich czytelników sprzed kilkunastu lat, wiedzących od czego się zaczęło, uzupełniony został nowymi i młodszymi, którzy nie znają historii mojego bloga.

Zaczęło się to wszystko w 2002 lub 2003 roku. Przeglądając książki z biblioteki mojego zmarłego teścia, znalazłam wśród nich podręcznik interpretacji i arkusz z talią kart tarota Jana Suligi, do wycięcia. Odkrycie to było dość dziwne, ponieważ mój teść, wojskowy z zawodu, nigdy nie interesował się takimi nieprzyziemnymi sprawami. W ostatnich latach swojego życia cierpiał jednak na demencję; gromadził mnóstwo niepotrzebnych mu rzeczy i możliwe, że pod jej wpływem kupił książkę, nie zdając sobie sprawy z tego, co ona zawiera. 

Tak się złożyło, że nieco wcześniej przyśniła mi się moja zmarła mama, w dwukolorowej, niebiesko fioletowej sukni,  z dwoma dzbanami w ręku. Kojarzyłam to wówczas z ulubionym powiedzeniem mojej mamy: przelewać z pustego w próżne. We wspomnianej talii kart, dołączonej do podręcznika, moją uwagę zwróciła karta nazwana Umiarkowanie, która wyglądała bardzo podobnie do mojej mamy ze snu, z powodu koloru sukienki i wspomnianych dzbanków.

Przypomniało mi się też, że gdzieś wyczytałam, iż w tarocie wróżebnym ważne jest, w jakim momencie naszego życia pojawiła się pierwsza talia kart. Im bardziej niespodziewanie to nastąpiło, im dziwaczniejsze okoliczności temu pojawieniu się towarzyszyły – tym większe prawdopodobieństwo, że karty uosabiają wieczność dobijającą się do kontaktu z tobą i tym trafniejsze odpowiedzi od niej otrzymasz na zadawane pytania, a nawet wówczas, gdy żadnych pytań nie chciałaś zadawać.

Sytuacja, w jakiej wtedy się znajdowałam, wymagała ode mnie namysłu i odczytałam ten sen i tę kartę jako wezwanie do nie kierowania się emocjami, a postąpienie z dużym namysłem i odpowiedzialnością nawet w kwestiach prawnych, które mogą temu problemowi towarzyszyć. 

Byłam już na emeryturze I interesowałam się wieloma różnymi sprawami, na które nigdy wcześniej nie miałam czasu lub po prostu nie przystawały do mojej pozycji życiowej i wymaganym cechom charakteru. Pomyślałam sobie: dlaczego nie tarot? Postanowiłam zapisać się na kurs tarota i trafiłam na internetowe kursy Wojciecha Jóźwiaka, właśnie w tym czasie organizowane. Miały być dwa: kurs tarota i kurs astrologii, jednak kurs tarota nie odbył się, a ja mogłam skorzystać z tego drugiego. Zrobiłam to zwłaszcza, że astrologia wydawała mi się wówczas bardziej rozsądna, choć trudniejsza do opanowania, niż tarot, więc byłam usatysfakcjonowana. 

Ćwicząc astrologię na sobie (kurs nazywał się Astrologia samopoznania), przekonałam się, że dziedzina ta stanowi doskonały sposób porządkowania wiedzy o świecie, równie dobry, a może nawet lepszy niż metody zapamiętywania poprzez zwiedzanie ogrodów, czy pałaców z wieloma komnatami pamięci. Astrologia miała jeszcze tę wyższość, nad naukami o częściowej sprawdzalności stawianych tez, jak psychologia i ekonomia, że pozwala na dywagacje związane z mitologiami i kulturowymi symbolami, jako źródłami doświadczeń pokoleń (mimo że niezbyt skodyfikowanymi), a więc na rozszerzenie zakresu inspiracji do dociekań.

Wkrótce zaczęłam pisać felietony dla “Taraki”, witryny prowadzonej przez Wojciecha Jóźwiaka. Wtedy wymyśliłam sobie nick babci ezoterycznej i kolejne jej odmiany: babcię mniej ezoteryczną, prababcię ezoteryczną, z kolejnymi ich sezonami, choć nie dotarłam do ostatniego wcielenia:  prababci zupełnie nie ezoterycznej – zgodnie z kierunkiem i natężeniem moich zainteresowań.

Gdy przestałam pisać dla Taraki, która także w międzyczasie zmieniała profile zainteresowań i założyłam własny blog, nazwałam go “Babcia ezoteryczna”, podobnie jak wyglądał mój nick w „Tarace” i na Facebooku. I tak już zostało.

Z biegiem czasu moje zainteresowania ezoteryką stały się odleglejsze i nieuporządkowane. Odkryłam że im jestem starsza, tym mniej mnie interesuje przyszłość i tym łatwiej mogę wygenerować jej przewidywanie bez wsparcia tarota, astrologii, czy innych metod wróżebnych dywinacji. Kiedy masz blisko osiemdziesiątki, oczekiwana przyszłość może być tylko jedna, i jej warianty nie są specjalnie atrakcyjne. Właściwie chce się mieć spokój, brak dolegliwości i jak najmniej trudności w życiu codziennym. Dlatego też ostatnio moje felietony odbiegały bardzo od ezoteryki pojmowanej literalnie, choć zapewne w ich tle tli się przekonanie, że nie wszystko na świecie jest jasne, proste i wytłumaczalne, a urok życia czerpie pełnymi garściami z tej tajemniczości.

Ongiś, jako pisarka pożegnałam się sci-fi. Ezoteryka i symbolika były kolejnymi pożegnanymi sprawami. Mój świat skurczył się do mojego mieszkania, lektur i Informacji z zewnątrz, pozyskiwanych zawsze za czyimś pośrednictwem, prawie wcale nie bezpośrednio. Ma to oczywiście wpływ na tematykę moich tekstów, a także na krąg obecnych czytelników.

Idąc dalej w starczych podsumowaniach: jako osoba zajmująca się pisaniem, w pewnym sensie jestem rozdwojona. Jestem Babcią ezoteryczną, piszącą krótkie felietony i mającą nadzieję, że cykliczny kontakt z czytelnikiem jest tak ważny, bo odzew jest natychmiastowy, nie jak w książkach, gdzie cykl wydawniczy opóźnia go czasem o lata. Moje pierwsze wcielenie to była specjalistka od szkód transportowych, sporządzająca wiele instrukcji dotyczących transportu i zabezpieczeń przed kradzieżami i ubytkami, starająca się opracowania swoje tak pisać, aby nie wiały nudą i były łatwe w czytaniu, a co idzie za tym,  chętnie przeglądane przez pracowników. Jako takie, zawierały anegdotyczne opisy wydarzeń rzeczywistych, mających uczulić czytelników na często występujące problemy. Echo tych instrukcji pobrzmiewa w niektórych moich opowiadaniach z cyklu “Wysiedlone dusze”, gdzie wiele z wydarzeń rzeczywistych, które obserwowałam znalazło swoje odbicie (np. „Nocne wahadło”).

Druga ja, to Katarzyna Anna Urbanowicz, pisarka w pogoni za dziełem swego życia, obracająca każde słowo w nieskończoność, obecnie uśpiona, jako że w moim wieku trudno zaczynać przedsięwzięcia obliczone na kilka lat. W dzieciństwie zawsze mi mówiono, że kto trzyma dwie sroki za ogon, niczego nie osiągnie. Prawdopodobnie jest to prawda, bowiem całe swoje życie trzymałam nawet więcej niż dwie sroki za ogon, interesowało mnie tak wiele rzeczy, że nigdy nie zdołałam zabrać się za każdą z nich na poważnie.

Na zakończenie dodam, że poszczególne sezony Babci (a także wspomniane opowiadania) są dostępne na mojej stronie autorskiej http://kasiaurbanowicz.pl w zakładce “Teksty”, podobnie jak informacje o wydanych pozycjach – powieściach i opowiadaniach w zbiorach.