Niedźwiedzie, rysie. słonie, małpy, kotki i bezdomne pieski! Ratujmy je! Zwłaszcza w tym ratowaniu celują piękne, młode dziewczyny, aktorki i celebrytki, występujące ramię w ramię ze starszym, eleganckimi paniami. Nigdy nie są ubrane w obciachowe kiecki, zawsze uwidaczniają swój biust. Kiedy zaś rzecznik praw człowieka, pan Adam Bodnar, opisuje los osób niepełnosprawnych, na sali sejmowej, wg wyliczeń Gazety Wyborczej było obecnych 11 posłów, wg mojej obserwacji z ekranu telewizji, w którymś momencie, zaledwie 3. Osoby niepełnosprawne nie pobudzają naszej empatii. Są mało medialne. Mało, obarcza się je odpowiedzialnością, jeżeli coś szwankuje w ich zobowiązaniach w sferze społecznej. Ostatnio moi sąsiedzi zastawili mi drzwi do mieszkania szafą „chwilowo” pozostawioną na korytarzu przez ekipę od montażu szafek kuchennych, spóźnioną do zakończenia prac kilka dni, a na moją pretensję, sąsiadka odrzekła, że ponadto nie wyniosłam kartonów po meblach i nie zamiotłam korytarza. Mogła odsunąć ją w inne miejsce, ale pomysł zastawienia moich drzwi wydawał jej się bardziej atrakcyjny. Na moją obronę, że panowie od szafek mieli przybyć i nie przybyli, prychnęła: „Kulturalne osoby sprzątają codziennie”. Jakby nie widziała, że osoba poruszająca się na balkoniku potrzebuje trzeciej ręki lub trzeciej osoby do zamiatania.
Jeżeli do tego dodać utarczki w sklepie, w którym manewrując swoim chodzikiem między ciasno ustawionymi półkami, zdarzy mi się przewrócić jakieś ustawione na podłodze butelki, mam doskonały obraz tego, jak w Polsce traktuje się tych, którzy nie są „piękni, młodzi i bogaci”, a przynajmniej nie są zwierzątkami, które można obdarzyć całym zasobem swojej czułostkowości.
Nie jestem w swojej obserwacji osamotniona. Moi przyjaciele z FB piszą mi o swoich doświadczeniach (jakże mi bliskich) lekceważenia babć z balkonikami i na wózkach. Jedna z moich fejsbukowych przyjaciółek napisała nawet pracę na studiach w AGH, ilustrowaną super rysunkami/portretami (niestety nie do udostępnienia z powodów prawnych) opartą na moich przeżyciach, jako świeżo upieczonej niepełnosprawnej. Inne przywołują doświadczenia rodziców i dziadków.
Na moim osiedlu coraz częściej babcie, poruszające się swoimi chodzikami, umyślnie rozwalają szeregi butelek, ustawionych wzdłuż regałów, (na co ja raczej się nie zdobywam), zmuszając panie sprzedawczynie do udrażniania dróg przejazdu. Czy jest nas więcej, czy może odzyskujemy swoje poczucie godności? Coś się wyraźnie zmienia, choć może zbyt wolno, jak na mój gust. I może zbyt chamsko i bezpardonowo… Jednak rewolucje nie są na ogół aksamitne. Przerabiamy przedszkole tego, co w Unii Europejskiej jest normą. Ale coraz więcej osób na osiedlu mówi mi dzień dobry, choć ich nie znam osobiście.
Życie rozczepia się jakby na dwie sfery: prezentowaną z zapałem optymistyczną, olukrowaną, a nawet jeśli nie, to z modną polewą tematów, którym należy się uwaga lub czułostkowość, i drugą, pomijaną, spychaną, niemodną i niewygodną, nazbyt skomplikowaną. Dotyczy to także literatury wszelkich gatunków, zarówno wyższego i niższego lotu, uczepionej jak rzep do psiego ogona tematów wcześniej przeżutych w prasie i opatrzonych jedynie słusznymi konkluzjami. Za albo przeciw. Jak dramat – to zabójstwo, morderstwo, przekręt, narkotyki i mafia. Jak miłość, to przynajmniej jeden z bohaterów musi koniecznie być homoseksualistą, ktoś ma problem z aborcją, a ktoś inny nie może mieć dziecka. Mogłabym wymienić listę 30 motywów występujących w polskiej literaturze współczesnej, poza którą na ogół pisarze nie wychylają się. Nawet sceny seksu robią wrażenie nie przeżytych, a żywcem ściągniętych z filmów Beaty Ushe, z czasów pornografii mało oryginalnej lat dziewięćdziesiątych, a sceny bitew, potyczek itp. — ściągniętych z gier komputerowych, najlepiej darmowych. Cechuje je dosłowność: wziął, rzucił, cisnął, chwycił się za (pierś, gardło, serce itp.), zalał się krwią i tak dalej. Dobrze, że choć współczesna polska proza nie zajmuje się opisami przyrody, już i tak zohydzonymi przez szkolne lektury, przeżułaby ich dosłowność ze szczętem na wsze czasy.
Młode pokolenie krytyków literackich, choć chwali, nie lubi mojej książki czytać. Ludzie, na których opinii mi zależało i zależy, odsyłają mnie do psychologa czy psychiatry. Pani Grażyna z Podlasia, której osobiście nie poznałam, jak również panie z pewnego DPS, uważają historię „Sierotki” za zupełnie zwyczajną i nie specjalnie okrutną. One znają połowę jej pierwowzorów, kupę dziewczyn takich jak Iwona. Kobiety mojego pokolenia. Dlaczego więc ci, na których opinii mi zależy, koneserzy świata literatury i kultury oraz gremium normalnych czytelników, odwracają się plecami do zwykłej historii dziewczyny, wcale nie specjalnie odmiennej od wiejskiej codzienności PRL? Wszak PRL jest modne! Tylko, jakie PRL? Może to mniej prawdziwe, więcej wydumane?
Właśnie wczoraj moja znajoma, bardzo mądra kobieta, pisarka i bywalczyni świata, w naszej dyskusji o współczesnej literaturze polskiej, znalazła rozwiązanie, które można ocenić mało finezyjnie: „ Nie chcemy być dołowani; w literaturze, jeśli, do niej sięgamy, chcemy odczuwać satysfakcję, radość i przyjemność”. Ona właśnie, jako jedna z kilku znajomych mi osób, nie dokończyła lektury „Sierotki”, i podała tego powody, stąd jej diagnoza jest dla mnie taka ważna. Jednocześnie opisała mi pewną historyczną postać, której swoją kolejną powieść chciałaby poświęcić. „Wszyscy uważali ją za idiotkę, jednak to ona byłą tą jedyną żoną, Henryka VIII, która przeżyła”.
Rozumiem; świat żon Henryka VIII jest o wiele bardziej oswojony, niż traumatyczne przeżycia naszych podlaskich dziewczyn… Nikt im wszakże głów nie obcinał, ale… Dodatkowo fakt, że bohaterce mojej powieści zależało na bliskości i zrozumieniu – nawet świta umarłych, jest poza zestawem obowiązujących motywów literackich.
Dopowiadając: Jeśli bardzo kogoś kochamy, nie do zniesienia w naszej kulturze. jest pomysł, że bez wzajemności. Tego nie chcemy widzieć. To jest wyznacznik naszej klęski, naszego poniżenia. Lepiej pasuje nam ktoś, kto zwycięża. Nasze życie oglądamy jako dualizm: klęska/zwycięstwo,. dobro/zło, słuszność/niesłuszność. Ale przecież, nawet miłość bez wzajemności niesie ze sobą szczęście. Ci, którzy doznali zmrożenia uczuciowego, trwającego miesiące i lata, potrafią odnaleźć szczęście w ocknięciu się z owego zamrożenia, a nawet w rozpoznaniu zjawiska, które opisywali kiedyś określeniem, że nie czują smaku życia.
Moje zmarłe przyjaciółki (wśród nich Wiesia Bubak, poetka i Krysia Szyngwelska, wiolonczelistka Filharmonii Narodowej, zmagająca się całe życie z chorobą), podobnie jak i ja, właśnie tak mówiłyśmy o swoim losie: „Już nie czujemy smaku życia.” I umierały, gdy przychodziła jesień. A ja wciąż żyję. Może odczuwam gorycz mojego losu, ale nareszcie żyję, czuję i do czegoś dążę, robię postępy w sferze międzyludzkiego zrozumienia. Nie pragnę osiągnąć niczego konkretnego, niczego zmienić; pragnę czuć i więcej rozumieć – po prostu. Miłość nie musi być ukierunkowana. Pieski, kotki i inne zwierzątka uważam za erzac.
Wstydzimy się swoich fascynacji, ale jednak potrzebujemy aprobaty otoczenia. Bez niej miękniemy, kurczymy się, stajemy się mniej ważni. Zastanawiamy się, czy mamy prawo zagracać wszechświat i jego Kronikę Akaszy swoją prywatnością. Nasze sny zyskują rangę wyroczni, choć nie do końca im wierzymy. I stale boimy się, że zakłócą moralny, z odpowiedzialnością budowany świat innych. Nie chcemy dołączyć do oszołomów, podniecających się byle teorią spiskową. Ale nasze marzenia są piękne i trudno się z nimi rozstawać. Może przezwyciężają naszą śmierć? Może przedostaną się w inne życie po życiu, wsiąkną w ziemię naszych grobów i wykiełkują pięknymi drzewami? (kto wie?). Wszak na naszych oczach załamują się niewzruszone naukowe teorie, pojawiają się nowe, zaskakujące konstatacje i w końcu nie możemy być niczego pewni. Są te odkrycia jak słoiczek pikantnej przyprawy, trzymany nad garnkiem z gotującą się, bezpłciową zupą jarzynową. Ile wsypać? I czy to już właściwy moment? A może poczekać, aż wrzenie ustanie? Coś dodać, czegoś ująć? Dosolić, lub przeciwnie, wrzucić kawałek ziemniaka, żeby zaabsorbował nadmiar soli?
Nie jesteśmy jednak wyobcowani z otaczającego nas świata. Myślimy konkretnie. Niedźwiedzie, słonie, małpy, kotki i bezdomne pieski, stworzenia w przeciwieństwie do człowieka, niewinne, godne jak nikt inny, miłości, choć to tylko erzac. Podobnie jak każda miłość bez wzajemności, której z tego powodu nie chcemy dostrzec. Znajdujemy wybieg: adoptujemy dzieci nienarodzone, śnieżne pantery i nasze, rodzime rysie. Łudzimy się, że zwierzątka odpowiedzą nam na nasze uczucia, że nas rozumieją. Mam na to jedną odpowiedź: — Jeśli sądzisz, że twój piesek cię rozumie, to masz bardzo ubogie życie wewnętrzne.
Ale trzeba z tego ograniczenia zdawać sobie sprawę, żeby zrozumieć naszą potrzebę odczuwania prościutkiego, prymitywnego smaku życia. I jej warunek: nie doszukiwanie się niczego innego, bardziej skomplikowanego w dążeniu do świata miękkiego i przyjaznego, jak pluszowe niedźwiadki, czy inne dziecięce zabawki. Smak tylko z odrobiną podrobionej, taniej przyprawy. Prawdziwa, nigdy nie jest jednoznaczna, pociąga za sobą koszty, może boleć, piec i uwierać, bowiem świat nie jest taki, jakim chcemy go widzieć i jakim wmawiają nam coache. To tylko reklama, nic więcej! Ma się podobać.
Kiedy czasem, w ciemności nocy ronimy łzy za światem naszych przebrzmiałych idei; w naszych snach dłonie zbliżają się do siebie (jak w słynnym obrazie z Kaplicy Sykstyńskiej), nasze ciało przebiega prąd, ogromnieją te dłonie i obejmują ciało bolesne drugiej istoty, ale roztapia się to wszystko w banalnej codzienności i wyrzutach sumienia — i pozostaje po nich płacz. I kuweta naszego kotka, którą trzeba opróżnić. Kupić bułki, mąkę i ser. Zadzwonić do administracji. Wypełnić formularz. Obejrzeć poranny dziennik w telewizji. Przytulić kota.
Na mojej działce winogrona dojrzewają ładniej, gdy w końcu lata oberwie się liście; wówczas słońce lepiej dociera do gron, wybarwiając je i zwiększając ich słodycz. Słodycz tę także powiększy przymrozek, tylko trzeba wówczas te przemrożone natychmiast zebrać i przetworzyć.
Winogrona dojrzewają pod wyciętymi liśćmi. Co trzeba wyciąć z człowieka, żeby dojrzał?
Dyskusja na FB, która nawiązała się w wyniku tego mojego, niezbyt przemyślanego zapytania, przyniosła nowe wątki i nowe pytania. Niestety, świat nie jest zerojedynkowy – ku mojemu ubolewaniu. Ale taki właśnie jest i to my powinniśmy się do niego dostosować, a nie upraszczać w głupawej nadziei, że stanie się jasny i prosty, niczym sen pijanego informatyka. Kosztem tego podejścia jest cofanie się w naszym intelektualnym rozwoju i rozziew między nami, a otaczającą nas rzeczywistością. Co go może łagodzić?