Przeczytałam gdzieś, że mając marzenia nieskonkretyzowane, do niczego w życiu nie dojdę. Mimo mojego słusznego wieku, chcę jeszcze do czegokolwiek dojść, ponieważ dochodzenie jest objawem życia, w przeciwieństwie do odchodzenia, które jest jego żegnaniem. Zastosowałam się więc do zaleceń modnych psychodoradców i przystąpiłam do sporządzania swojej mapy marzeń, będąc w zasadzie świadoma faktu, że wielu tych marzeń to już ja nie mam, a te, które mam, albo są zupełnie nierealne, albo wydumane, albo wyciągnięte w ostatniej chwili, jak królik z kapelusza. Mimo to brnę dalej w tę mapę, podobnie jak kiedyś ćwiczyłam w pewnej firmie burzę mózgów, dochodząc do rezultatów tak dziwacznych, że aż wartych podzielenia się nimi z publiką, bowiem chociaż nie miały nic wspólnego z konstruktywnymi wnioskami, niepokojąco zbliżały się do przedsięwzięć obecnych rządów, z czego wnioskuję, że takie psychozabawy zawsze zmierzają w kierunku dającym się z góry przewidzieć.
Sporządzając mapę marzeń (nazywaną czasem także wyspą skarbów, kartą życzeń, umową z losem, tablicą celów itp. – choć cele, a marzenia, to, moim zdaniem zupełnie nie to samo), zapoznałam się z instrukcją zawartą na stronie
http://koprowska-glowacka.blogspot.com/p/mapa-marzen_26.html?m=1 stanowiącą tekst książki, napisanej przez Annę Koprowską i postępowałam zgodnie z zawartymi w niej wytycznymi. Jeśli pominąć typowe dla współczesnej duchowości wodolejstwo i banały w rodzaju „Człowiek to nie tylko ciało, człowiek to także jego marzenia, a człowiek bez marzeń to człowiek bez przyszłości”, książka zawiera dużo przydatnych informacji, z których nie omieszkałam skorzystać. Najważniejsze z nich dotyczyły struktury takiej mapy, która jest niezbędna, aby uporządkować swoje myślenie o celach, marzeniach, czy tam co jeszcze się nawinie, ponieważ według ogólnie panującego poglądu, myślenie musi być uporządkowane. Bałagan w myślach jest takim samym wykroczeniem, jak bałagan w szafie, czy w lodówce. Rzeczy świeże mieszają się z przeterminowanymi, czy wręcz śmierdzącymi, a nabiał z warzywami i mięsem, co jest oczywiście ze względów higieny niedopuszczalne. Trochę ten pogląd o konieczności porządkowania przypomina mi zawołanie z czasów słusznie minionych (ale jak widać po rozmaitych symptomach wcale nie minionych), — Prognoza, Program, Plan. Bez nich rzekomo postęp byłby nieosiągalny, a bez postępu nie moglibyśmy istnieć (podobno), czemu przeczy historia wielu wynalazków
Muszę od razu uprzedzić, iż moja mapa marzeń nie zawiera zestawu autentycznych tęsknot, tylko te, które mogą zostać ujawnione publicznie, a właściwie te, nad którymi rozmyślałam, nie zawsze decydując się na włączenie ich do prywatnego zestawu. Macie więc do czynienia z zestawem publicznym, ogólnodostępnym, teoretycznym, zawierającym czasem elementy prywatnie odrzucone.
Wracam jednak do mojej mapy. Istnieje kilka wzorcowych struktur, które nadają się do zastosowania w przypadku sporządzania wykresu, kolażu lub zestawu rysunków (forma dowolna). Ja, jako że nie jestem wzrokowcem, a myślakiem (pisałam o myślactwie w odcinku bloga http://www.taraka.pl/myslenie_a_myslactwo ),
preferuję słowa/hasła – co nie oznacza, że nie potrzebuję struktury.
Tak więc można stosować strukturę feng shui, dzieląc obszar na 9 kwadratów odpowiadających sterom życia jak: 1. Kariera, droga życiowa, praca; 2. miłość, małżeństwo, związki, partnerstwo; 3. rodzina, autorytety, nauczyciele, przełożeni, przeszłość itp. aż do 9, rozmieszczając je zgodnie z prawidłami tej sztuki. Można zastosować strukturę 12 domów, zaczerpniętą z astrologii lub/i jednocześnie strukturę mandali.
Ja do swojej mapy marzeń zastosowałam inną strukturę. Podzieliłam sfery zainteresowań mapy na 3 grupy/światy: Świat TU, Świat NAD i Świat POD, Światy te nie są identyczne z podziałem na rodzaje świadomości, znanym skądinąd; zawierają tylko grupy wyobrażeń i marzeń związanych z realnością codzienności, sprawami wyższej rangi i swego rodzaju lekturą snów, których bym sobie życzyła, świata oglądanego w nich przynoszącego ukojenie i satysfakcję, ale odłączonego od rzeczywistości i w zasadzie niepotrzebnego. Oczywiście w centrum mapy umieściłam swoją podobiznę, co podobno jest nieodzowne. Widać siły wyższe mogą się, jak każda biurokracja, pomylić, potrzebna jest więc legitymacja ze zdjęciem identyfikacyjnym.
Z wytycznych fachowców wynika, że przy sporządzaniu mapy należy używać określonych kolorów, ale ja sobie to odpuściłam, działając intuicyjnie.
Wewnętrzna struktura tych 3 światów jest także inna, niż powszechnie preferowana. Wspomniałam kiedyś —http://www.taraka.pl/pamiec_seryjnego_zabojcy , że moje myślenie układa się podobnie do sztachetek w płocie i tu także ten schemat zastosowałam. Za wzór biorę płot mojego domu na działce (już nieistniejący, zastąpiony nowym, ale nieco innym). Na mojej mapie płot, składający się z podobnych struktur, mimo różnych długości sztachet, nie hierarchicznych, a równouprawnionych, ma 2 strony – jedna pokazuje to, co MOJE, druga INTERAKCJE z innymi. Są to więc jakby dwie strony sztachet – od strony posesji i od strony drogi. Przedstawione na zdjęciu segmenty łagodnie falują – z dołkiem po środku i przy podtrzymujących słupkach. Takie segmenty (w przeciwieństwie do najczęściej spotykanych) nie obrazują optymistycznego wznoszenia się, po to by i tak upadać, a właśnie falowanie. Stąd też i na mojej mapie marzeń cele realne przeplatają się z marzeniami, czyli pragnieniami nierealnymi.
Zacznę więc od segmentu INTERAKCJE
Bliskość, porozumienie i zrozumienie
czyli rozważania o mapie marzeń przy krojeniu sałatki
Oto bliskość ucieleśniona:
Zazwyczaj ona nam nie wystarcza. Mimo że w obliczu unicestwienia (śmierci), gdy noże miksera zbliżają się nieuchronnie, może zdawać się lekarstwem i jest najbardziej pożądanym marzeniem, to gdyby się zastanowić, wiadomo, iż nie chodzi o konkretną osobę, o jej wnętrze, a o mój egoizm. Chcę, żeby ktoś był ze mną, obojętnie kto. Ma mnie wspierać, to najważniejsze. Seler czy por, rzecz drugorzędna, fenkuł nadaje się dla obu. Nie mamy zbyt wielu wymagań. Dobrze wychodzimy razem na zdjęciach, pokazujących stare, wieloletnie małżeństwa w czasie brylantowych czy diamentowych godów.
Ale gdy nóż miksera nam nie zagraża, inaczej rozumiemy bliskość. To już nie wspieranie się, ono schodzi na dalszy plan, to porozumiewanie się i zrozumienie. Możemy być jak dwa bakłażany, podobne pochodzeniem, wychowaniem i stylem, ale takie porozumienie nieuchronnie staje się nudne i jałowe. Jesteśmy zawsze razem, jesteśmy podobni, rozumiemy się bez słów, bo myślimy tak samo. Jesteśmy wygodni, wolimy nudę od niepewności, a spokój od ryzyka. Za plecami mamy innych, ale cóż nas oni obchodzą?! Są przeszkodą, zaburzeniem, nieporządkiem, choć czasem musimy tolerancyjnie robić dobrą minę do złej gry.
Czy zrozumiemy buraka? Nie, precz z burakami! Wprawdzie barwę mają zbliżoną, ale są jakieś zabrudzone, sterane życiem, nie lśnią i zapewne inaczej smakują. Nie pasują do nas. Między nami mówiąc, są jedynie półproduktem do barszczowego zakwasu; nigdy nie będą główną potrawą. Odrzucamy tę buraczą możliwość, także i dlatego, że my, bakłażany, nie komponujemy się dobrze z czosnkiem, który buraki cenią (podobnie jak czosnek niedźwiedzi). Buraki tracą tylko czas na szukanie czegoś, co je tylko przyćmi, a potem mają pretensje i żal. Dlatego są burakami i nigdy nie będą równouprawnione
W dodatku burakom brakuje wdzięcznej formy, jak na tej fotce ściągniętej z internetu
http://www.demoty.pl/bliskosc-65078
Chętnie związalibyśmy się z papryką, ale tej akurat zabrakło. Obecna w słoju czuszka, to paprykowe wynaturzenie, nie bierzemy go pod uwagę. Odnotowujemy tylko dla porządku. Zamknięta w innym świecie, zbyt paląca, lepiej już zostańmy sami, a ona niech tkwi samotnie na swojej odległej półce i zadaje szyku.
To przegląd postaw. W różnych okresach mojego życia teoretycznie preferowałabym różne opcje (niezależnie od realnych związków), ponieważ jednak pozostawałam tylko w jednym, nie miałam możliwości przećwiczyć kolejnych wariantów. Wydawać by się mogło, że na starość powinnam wybrać któryś z zestawów z fenkułem (wspierający) ewentualnie dwubakłażanowy jako najbezpieczniejszy. Niestety, żaden w przedstawionych mi nie odpowiada. U schyłku życia, gdy podniet, energii i możliwości jest zbyt mało, warto by się przyjrzeć burakowi. Niestety, w związku z burakiem można doznać zadrapań albo uszkodzeń, najlepiej byłoby więc trzymać się w pewnej odległości, bo przecież na starość poczucie bezpieczeństwa i wygody jest niesłychanie ważne.
Tak więc zostaje oddzielna pólka z kiedyś skomponowanym bukietem, bynajmniej nie kwiatowym. To zioła, którymi można przyprawić wszystko, nadające smak byle jakiemu warzywu. Jak polec, to w dobrym stylu. Nie skończyć w śmietniku. Lepiej zostać przydatną dekoracją, zblakłą, ale z pozorami pożyteczności.
Czy to jednak nadaje się na marzenie? Zostawić wszystko jak jest? Nie dążyć do niczego, a zwłaszcza odmiany?
Może dzieje się tak, bo w poszukiwaniu bliskości chyba nie chodzi o realną bliskość. Możliwe, że wystarczy jej złudne odczucie lub wyobrażenie. Przykładem może tu być miłość do Boga. Ja znam ludzi, którzy odczuwali prawdziwą bliskość zmarłych i sama też taką kiedyś odczułam. Cała literatura SF oscylująca wokół kontaktów z Obcymi i życiem na innych planetach jest jednym wielkim zakamuflowanym wołaniem o bliskość.
Ostatnio, rozmawiając z kimś o bliskości, usłyszałam piękną historię odnalezienia prawdziwej bliskości z psem ze schroniska po tym, gdy zawiodły inne bliskości. Historię tę zilustrowano mi obrazem Beksińskiego pana i jego psa wtapianego w ławeczkę przez przemijanie.
http://4.bp.blogspot.com/—FTOW1Dhhs/T-d8yjqyGLI/AAAAAAAAmkg/FGQIQHmu2n0/s1600/beksinskizdzislaw_a.jpg
Taką bliskość trudno uznać za złudzenie, niemniej jednak nie dla wszystkich taki kontakt będzie autentyczną bliskością. Dla mnie jest skrytym wołaniem o ten rodzaj bliskości, którego nie można otrzymać od ludzkich partnerów, prostym, oczywistym, pozbawionym kalkulacji i żądań.
Segment MOJE
To, czego pragnę choć wiem, że nie osiągnę
i to, co jest mi dostępne i mogę zrealizować, ale chwilowo tego nie robię
czyli moje postulaty do mnie samej
Obrazek z wczorajszego spaceru:
Ta babcia to nie ja. Ja z takim chodzikiem poruszam się w domu. Nie mam dobrej duszy która podążałaby za mną z wózkiem i czekała cierpliwie, aż się wygrzebię. Na spacerze mam lepszy, szwedzki chodzik na dużych kółkach z ławeczką dla odpoczynku i koszykiem na zakupy, więc jeszcze nie odczuwam tak bardzo braku cierpliwej córki. Wprawdzie dystans, którego przejście zabierało mi kiedyś 6 minut, teraz zajmuje blisko godzinę, ale jeszcze na razie jest w zasięgu moich możliwości. Właśnie wróciłam z wycieczki do nowo otwartego sklepu na moim osiedlu, piątego w moim zasięgu, do którego nie mogłam wejść, nawet nie z powodu schodków, których na szczęście, o dziwo nie ma, ale z powodu zastawienia wolnych przejść między półkami zgrzewkami z wodą i napojami. Wszyscy w sklepach tłumaczą się, że nie mają miejsca dlatego nie widać w nich takich osób jak ja czy matki z wózkami. W końcu jest nas mniej. Po drodze oglądałam nowe ławki ustawione ostatnio przez moją spółdzielnię i nie mogłam, niestety, na żadnej z nich odpocząć. Wszystkie były za niskie, wysokości mniej więcej krzesełek w przedszkolu. W takich chwilach wzdycham do miasteczka Weerselo w Holandii, gdzie nie było miejsca niedostępnego dla takich osób jak ja, (a było ich na ulicy sporo) i gdzie można się było szwendać, przysiadając, gdy się zachciało na wystawionych na ulicę ogrodowych krzesełkach i nie czując się nieprzystosowanym do życia dziwadłem, tylko jedną z wielu liczących się osób, na które tu się czeka.
Dlatego na pierwszym miejscu moich marzeń są nowiutkie, mało używane, w doskonałym gatunku, choć niekoniecznie takie śliczne, jak na zdjęciu.
http://www.biogenica.pl/wp-content/uploads/2016/02/sposoby-na-idealne-nogi-867×410.jpg
Ponieważ jest to marzenie z gruntu nierealne, mogę tylko popatrzeć na obrazki. We wspomnianej książce na temat „mapy marzeń” sugeruje się, żeby używać symboli rozmaitych marzeń. Autorka pisze: „Obrazy w sposób symboliczny pokazują nasze marzenia. Dzięki temu możemy skoncentrować się na nich i umocnić przekonanie, że właśnie taki jest nasz cel. Pragnienia — dotąd pozostające w sferze myśli, a więc na poziomie mentalnym — teraz nabierają kształtu. Jesteśmy już pewni, że z natłoku różnych myśli wybraliśmy te, które pragniemy zrealizować.” Niestety, proponowany zestaw jakoś mnie odrzuca i wolę dosłowność. Oto on.
Sfera życia |
Przykładowe symbole |
Autorytety |
Wizerunki osób, które darzycie szacunkiem i uznaniem, anioły, symbole ich zajęć |
Bogactwo |
pieniądze, złota rybka, biżuteria, srebrny talerz, samochód, dom, komputer, cedr, kamienie szlachetne, mleko, miód, wieniec, zamek |
Centrum |
własne zdjęcie, osoba, do której chcielibyście być podobni, coś, co was symbolizuje, duże lustro, wachlarz, to co kojarzy się z wolnością i zdrowiem |
Dom |
dom idealny- taki, jaki byście chcieli mieć, arka, ogród, otoczenie, poszczególne pomieszczenia, meble, kominek |
Droga życiowa |
jasne i proste drogi, woda, fontanna, klucze, dyplomy, puchary, kwiaty, statek, niebieski słoń |
Dzieci |
radosne dzieci, kołyska, pokój dziecinny, zabawki, bocian, bawiące się dzieci, |
Komunikacja |
zdjęcia rozmawiających ludzi, telefony, komputery, listy |
Podróże |
Ilustracje miejsc, do których byście chcieli pojechać, globusy, kompasy, mapy, zdjęcia z podróży, statki, stopa |
Podświadomość |
amulety, chmury, obłoki, gwiazdy, harfa, księżyc, most, tęcza, spirala, amulety |
Praca/ Kariera |
zdjęcie osoby przy konkretnej pracy, nagroda, akwarium, berło, klucz, pszczoła |
Przyjaciele |
zdjęcia konkretnych osób, anioły, delfiny, zwierzęta domowe, ilustracje dobrze bawiących się ludzi, lustro, pies |
Rodzina |
zdjęcia rodziców, drzewo, kolumny, kominek z płonącym ogniem, herb, woda, bocian, |
Rozwój |
jednorożec, dyplomy, symbol wiedzy duchowej- może to być kwiat lotosu, góry- szczyty do zdobycia, świeca, książki, gwiazda, |
Sława/ Sukces |
dyplomy, nagrody, trofea, dzieła sztuki, górskie szczyty, strzeliste wieże, czerwone przedmioty, elementy sakralne, lampa, berło, dąb, granat/ granatowiec, gwiazda, korona, laur |
Twórczość/ Hobby |
książki, kadr filmowy, aparat fotograficzny, znaczki, modele, sztalugi, farby, obrazy, rzeźby, dłuto, pędzle, maszyna do pisania, komputer, serwetki, instrumenty muzyczne, kwiaty doniczkowe, kolorowe lampki, zdjęcia własnej twórczości, ogień, studnia |
Wiedza/ Nauka |
książki, zeszyty, dyplomy, sowa lub lis, komputer, budynek szkoły, nauczyciele, cyrkiel, latarnia, oko, tarcza |
Zdrowie |
dąb, zdjęcie idealnego siebie, wizerunek narządu, który chcemy widzieć zdrowym |
Związki/ Miłość |
Zakochane pary, dwa gołąbki, dwa złączone serca, obrączki, pierścień, czerwone róże, delfiny, rodzinne zdjęcia, brzoza, ogień, pochodnia, |
Ale może komuś się przyda. Chociaż ja bym nie odgadła, że symbolem związku/miłości może być np. brzoza, ogień, pochodnia (tylko jeśli obejrzałam wcześniej znaną reklamę braveranu — chyba tak się ten lek nazywa, z płonącym w ognisku konarem i trzęsącą się z zimna dziewczyną).
Kolejną sztachetą w moim płocie jest realny odpowiednik nierealnego poprzedniego marzenia, o którym napisałam kiedyś wiersz, ba, cały poemat, jedyny jaki napisałam od czasów młodzieńczych, co świadczy o moim wielkim pożądaniu.
Chociaż, żeby nie iść w marzeniach zbyt daleko, napomknę o pewnym, raczej niedostępnym dla mnie wynalazku, na pograniczu wózka inwalidzkiego i robota opiekuńczego, którego działania oglądałam w internecie.
Trzecia sztachetka wiąże się z moją
biblioteką.
Pożądam stale nowych książek, tymczasem muszę rozstawać się ze starymi. Oddałam więcej niż połowę mojej biblioteki z powodu konieczności likwidacji regałów dla udrożnienia ścieżek w mieszkaniu, ale nieodmiennie ich żałuję. Co i raz przypomina mi się jakaś książka, którą oddałam, a do której właśnie teraz chciałabym zajrzeć, żeby coś sobie przypomnieć. Niestety, jak to bywa z marzeniami, rzeczywistość zawsze jest gorszego gatunku. Niewiele dzieł powoduje we mnie tak silne emocje, jakich doznawałam czytając znacznie wcześniejsze. Najważniejsze zachowałam, ale stale okazuje się, że te, które uważałam za mniej ważne i oddałam, zasługiwałyby na ponowną uwagę. Jest to oczywista ilustracja spostrzeżenia, że to co nieosiągalne, bardziej kochamy. Jako marzenie. taki nieosiągalny obiekt miłości jest wręcz idealny, nosi w sobie tylko jedną skazę: przynosi czasem smutek i zwątpienie.
Ja tak mam, że rozmawiam z książkami. Nie na głos oczywiście. Ominęło mnie na szczęście to starcze przyzwyczajenie osób mieszkających samotnie do głośnego mówienia, a potem mamrotania. Nie dlatego, że uważam to za coś złego (czasem jest objawem choroby), ale dlatego, że w ten sposób mówi się na ogół zupełne głupstwa:
„— Niech no ja pomyślę, teraz muszę wziąć nóż i ukroić sobie chleba, nie ten, tamten nóż, on ma lepsze ostrze, ale, ale, jest brudny, muszę go umyć przedtem, aha czy ja czegoś nie zapomniałam, tak, tak, nie wyłożyłam wczoraj masła z lodówki i jest twarde, ajaj będę musiała czekać.”
Co prawda w ten sposób Joyce napisał swoje wiekopomne i ponoć niezrozumiałe dzieło „Ulisses” jednak jego literackie mamrotanie nazwane „strumieniem świadomości” zapładniało wielu pisarzy po nim (ja także próbowałam tak pisać) jednak zapewniam, większość staruszek nie ma nic do powiedzenia ważnego w tej konwencji literackiej.
Ja rozmawiam z książkami inaczej, bez słów. Staram sobie wyobrazić i przetworzyć intelektualnie przeczytane treści, zastanowić się, jak by wyglądała inaczej prowadzona akcja, wyławiam podteksty (lub ich brak), tropię niekonsekwencje i ślady blokad mentalnych autora, usiłuję odczytać to, czego wyraźnie nie napisał, a co wynika z jego tekstów. W lot odczytuję to, co usiłuje nam wmówić. Jestem więc jednocześnie czytelnikiem i krytykiem, najczęściej na zmianę; chłonę tekst jak naiwna czternastolatka, wierząc we wszystko, co napisano, do momentu, kiedy coś mnie nie uderzy obuchem; potem już czytam inaczej, a czasem książkę w połowie lektury odrzucam na stertę do oddania.
I dochodzę do następnej sztachetki. To ROZMOWA. Myślałam o niej wcześniej i jak często się zdarza, przed chwilą życie poszło w ślad za myślą. Wywołałam jedno z moich pragnień. Odebrałam telefon i umówiłam się na dzisiejsze spotkanie z kimś, kogo nie widziałam od blisko dwóch lat. Mieliśmy się spotkać w dniu, kiedy zabrano mnie do szpitala, więc on miał mnie w tym szpitalu odwiedzić kiedy poczuję się lepiej, niestety w dniu, gdy mieliśmy się spotkać, on trafił do szpitala (innego), a potem wrócił do swojego miasta na dalsze leczenie. To taki chichot losu, który mi się zdarza (prawdopodobnie – pocieszam się – za sprawą tranzytującego Urana).
Muszę więc przybliżyć ten rodzaj rozmowy, który mam na myśli i o którym marzę. Na co dzień rozmawiam z wielu osobami, mam dobrych znajomych, mam znajomych mądrych i mam znajomych ciekawych ludzi. Wszystkim z nich coś zawdzięczam i z wszystkimi chętnie się spotykam, zwłaszcza, że podejmują trud przyjechania do mnie. Nikt z nich jednak nie jest tym, kto zna mnie od wielu lat i z kim mogę mówić o wszystkim bez udawania, krygowania się, pomijania tego czy tamtego. Są osoby, które wiele mówią o sobie, są też takie, które o sobie nie mówią nic, ja jednak tęsknię do równowagi. Przypominają mi się lata studiów i te nieustające dyskusje przy każdej okazji na każdy temat (z wyjątkiem bieżącej polityki) przy papierosie i kartkowej, marnej wódce, ze szczególnym naciskiem na zagadnienia oderwane od ponurego życia. Do takich rozmów czasem pragnę wrócić.
Anna Koprowska w swojej książce podaje daty w roku 2017, w których powinno się sporządzać takie mapy marzeń aby się spełniły. Takimi terminami są nowie Księżyca, a zwłaszcza pierwszy nów w znaku Barana, przypadający na 28 marca, a więc przedwczoraj, gdy zaczęłam sporządzać swoją mapę. Pisze ona że nów taki jest „idealny, bo po wiosennym przesileniu i w znaku dającym siłę i rozmach”. Zaręczam, że o tym nie wiedziałam, ale tak samo wyszło.
Moje falujące sztachetki zaczęły przechodzić od rzeczy realnych, namacalnych do ważniejszych, mniej konkretnych.
Kolejną sztachetką po rozmowie jest WIEDZIEĆ. Tak już mam, że zawsze chcę wiedzieć więcej i więcej i z powodu tego pragnienia nie zawsze umiem wiedzieć dokładniej. Przez swoje życie zawodowe koncentrowałam się na doskonałym opanowaniu jednego segmentu wiedzy i to opanowaniu ze wszystkimi szczegółami, niuansami; pamiętaniem konkretnych artykułów prawa, tokiem myślenia przy uzasadnieniach i umiejętności natychmiastowego przywołania współrzędnych danego rozwiązania. Nawet obudzona w nocy mogłabym podać źródła, działy i rozdziały oraz uzasadnienia — a to wszystko w stosownym, urzędowym języku.
Dlatego teraz, gdy ze wszystkim jestem już wolna, staram się być wzorowym dyletantem. Wiedzieć i pamiętać tylko to, co chcę wiedzieć, a nie zaśmiecać sobie głowy źródłami. Dlatego też nie piszę artykułów do Taraki, tylko bloga. W obecnych czasach nikt nie jest w stanie wiedzieć wszystkiego, a jeszcze mniej wykorzystywać swoją wiedzę. Wszystkoizm to zaułek bez wyjścia, choć nęcący i dlatego zwłaszcza, że pozostało mi już niewiele czasu, przyświecać mi więc musi jakiś racjonalny wybór oparty o osobiste preferencje. Wiedzy swojej nie będę miała okazji wykorzystać, więc pamiętanie o źródłach jest jedynie ograniczeniem i zawracaniem głowy (chyba, że muszę się na nie powołać).
Kolejna sztacheta to KOMUNIKATYWNOŚĆ. To moja idee fixe.
O komunikatywności, umiejętności przekazu i wytrwałości
czyli tym co stale pragnę poprawiać
Trochę to dziwne, że mojemu nieskoordynowanemu myśleniu (myślactwu) towarzyszy potrzeba jasnego wyrażenia tego, co pragnę przekazać, a zwłaszcza napisać. W dzieciństwie, kiedy brutalnie odzwyczajano mnie od leworęczności, zaczęłam się jąkać, co ustępowało w okresie dojrzewania, gdy zaczęłam pisać szkolne wypracowania. Zawsze uważałam swoje wypowiedzi słowami za poszarpane, niejasne i nieskoordynowane, ponieważ najczęściej moje otoczenie nie rozumiało, o co mi chodzi. Starałam się więc w tym, co piszę, być dokładna, klarowna, gładka. Zawsze czytałam swoje szkolne prace na głos, żeby tekst miał swoistą melodię i dobrze brzmiał. Im byłam starsza, tym bardziej popadałam w obsesję wyrażania dokładnie tego, co chcę powiedzieć, ni mniej ni więcej. Na szczęście na starość trochę sobie odpuszczam. Łagodnieję wobec świata, nie jestem już taka zasadnicza w przestrzeganiu form.
Na różnych etapach życia moja komunikatywność zmieniała się, ewoluowała. Od strumienia świadomości przechodziłam do dygresji od dygresji i literackich form szkatułkowych, właściwych niepoprawnym gawędziarzom, porzucając je stopniowo dla nowych odkryć. Niestety, nigdy nie szło mi dobrze pisanie Hemingwayem, który to męski styl na wiele lat zdominował światową i polską literaturę, stając się kanonem, do którego przykrawano wszelkie debiuty. W pop literaturze oznaczało to konieczność operowania krótkimi zdaniami, brak opisów i roztrząsań. To, że w bohaterze wrzało piekło, dawało się rozpoznawać po akcji, gdy na przykład wyciągał broń i zaczynał strzelać. Moda ta umacniała się pod wpływem sztuki filmowej, gdy oszczędność mimiki i gestów zaczęła być standardem, odróżniającym dzieła współczesne od epoki przeddźwiękowej.
Tu, wydaje się, leżała przyczyna moich trudności w porozumiewaniu się z innymi. Ja chciałam oddawać komplikacje świata, który widziałam, inni pragnęli widzieć uproszczoną czarną kreskę na białym tle. Żadne cyzelowanie tekstu nie pomogłoby mi w komunikatywności, o czym jednak nie wiedziałam. W dążeniu do tego, aby być rozumianą, próbowałam zmienić i udoskonalić siebie (tu zbiegają się segmentu marzeń omówione w części INTERAKCJE) zwłaszcza poprzez doskonalenie swojego STYLU. Mam na myśli nie tylko pisanie ale całokształt siebie: spokojnej, opanowanej, rozsądnej, kompetentnej.
To wiąże się z moim marzeniem: być komunikatywną bez żadnego wysiłku, być rozumianą i móc podejmować dyskusje bez zastanawiania się nad ich formą. Choć oczywiście nie satysfakcjonują mnie odpowiedzi w rodzaju „masz rację k….a coś nie tak”.
I tak dochodzę do ostatniego szczebelka mojego płotu segmentu ŚWIAT TU: WYTRWAŁOŚĆ. Nie jestem wytrwała, nie umiem i nie umiałam pozostawać bez ruchu dłużej niż pół godziny. Podziwiam ludzi, którzy godzinę lub dłużej usiłują odnaleźć program posługując się popsutym pilotem do popsutego telewizora, przy czym czas oglądania odnalezionego kanału stanowi jedną dziesiątą czasu poszukiwań. Wytrwałości nie potrafiłam w sobie wyrobić, chociaż jest dla mnie bardzo istotną cechą i bardzo ją cenię. W moich marzeniach jestem wytrwała bez żadnego wysiłku, po prostu tak mam.
Kiedy poszukuję symbolu dla wyrażenia wytrwałości, pierwszy, który nasuwa się na moją myśl jest Syzyf, potem galernik, potem górnik i po chwili łapię się na tym, że oni wszyscy byli wytrwali nie z własnej woli, ale pod przymusem.
https://www.youtube.com/watch?v=Tru6PJHMjnI
Miałam kiedyś taki plakat nawiązujący do Syzyfa i wytrwałości, tylko á rebours. Przedstawione tu żuki gnojowe bez wątpienia działają bez przymusu. Czy idea, która im przyświeca w ich uporze, powstała z wrodzonych cech, nabytych przekonań, czy może z życiowych doświadczeń, gdy trzymanie się podjętego zobowiązania wydawało jedyną słuszną drogą i dawało nadzieję? Nie wiem. Fakt, że posłużyły za symbol inteligentnego plakatu, wskazuje na wiele sił sprawczych — także po stronie ładunku. Wszak on też nie był bezwolny.
Segment ŚWIAT POD
Ma jeden odcinek płotu, wewnętrzny, z jednym zawołaniem : CHCĘ
Dlaczego tak nazwałam ten świat? Trochę ma to związek z podświadomością ale nie do końca. Wiedząc o nierealności wielu marzeń, umieszczam je w zakątku ze snami, ponieważ dotyczą snów. Nie są to sny świadome, ale jednak zawierają elementy moich gorących pragnień i ze snów takich budzę się usatysfakcjonowana. Lubię ciekawe sny z fabułą i zawikłaniami, niespodziewanymi wydarzeniami (miłymi), tzw. „smaczkami” czyli czymś oryginalnym i niespotykanym, a także elementami wymagającymi zastanowienia się i rozwikłania zagadki. Uwielbiam bieganie we śnie – zwłaszcza pod górę. Znam przebieg ścieżki mojego biegu do najdrobniejszego kwiatka, pasu trawy czy kałuży. Pamiętam różne płoty, które mijam. Biegnę zawsze w tym samym, letnim krajobrazie, słonecznym, zacienionym od drzew i wilgotnym po świeżym deszczu. Niestety te cudowne sny kończą się, gdy dobiegam na wzgórze. Krajobraz, który stamtąd oglądam, jest piaszczysty, pustynny, a w dali majaczy nieznane mi miasto. Jeśli we śnie nie obudzę się i idę dalej, wkrótce błądzę w tym mieście i nie mogę trafić z powrotem, a piękny sen zmienia się w koszmar. Czasami, gdy budzę się z takiego snu, odkrywam, że obrzydliwie klnę na głos.
Nie zawsze moje sny są przyjemne, ale mimo to lubię, kiedy toczy się wartka akcja. Wewnątrz takiego snu czuję się jak aktorka w horrorze, pamiętająca o swojej roli, świadoma wymagań scenariusza, podporządkowująca się mu, ale jednocześnie rozważająca inne warianty w taki sposób, jakby ode mnie zależało, jak dalej akcja się potoczy. A potoczyć ma się tak, żeby było ciekawie, a nie żeby było miło — co czasem się zdarza. Uważam, że są to sny na wpół świadome.
Tym, co najbardziej pociąga mnie w moich snach i odróżnia sny miłe od niemiłych, jest sprawczość. Niezależnie od karkołomnych doświadczeń, skrajnych zagrożeń, wszystko jest w porządku, jeśli to ja panuję nad wydarzeniami i mam siłę je modyfikować. Kocham sny, w których mogę przejawić swoją wolę.
Ostatnie miejsce w moich snach i marzeniach o nich, choć nie najmniej ważne zajmują nowe pomysły. Związane są najczęściej z tym, co piszę i nie zawsze mogą zostać wykorzystane. Stanowią jednak pewien bank, do którego sięgam, gdy nie mam przed sobą jasnych rozwiązań pewnych kwestii. Ten rodzaj snów, to sny pożyteczne i lubię, gdy bank pęcznieje, jak portmonetka po wizycie w bankomacie.
W ten sposób dochodzę do ostatniego segmentu:
ŚWIAT NAD
On scala moją mapę, nadaje jej głębszy i bardziej uniwersalny wymiar.
Najważniejszym wskazaniem na moje przeznaczenie jest wypowiedziane w pewnym śnie niejednoznaczne zdanie mojej zmarłej ciotki, nauczycielki licealnej, że powołana jestem do wyjaśniania różnicy między słowem, a wyrazem. Pisałam o tym w 71 odcinku Babci Ezoterycznej „Inne sny, złudzenia i inne duchy cz. 3” sprzed 4 lat http://www.taraka.pl/inne_sny_zludzenia_3
usiłując zrozumieć o co dokładnie chodzi w tych wskazówkach.
Nie wydaje mi się jednak, żebym dobrze wypełniała swoją rolę. Najważniejszą przeszkodą do wypełniania każdej, jaką by mi z góry nie przeznaczono, są moje pragnienia. One zaburzają klarowność rozumienia czegokolwiek, kierują wysiłek w nieoczekiwane strony, prowadzą do kolizyjnego kursu z przeznaczeniem (jeżeli takie istotnie jest). Nie da się ich całkowicie wyrugować, można czasem przekierować na inne obiekty (np. czynili to święci), można chyba (a przynajmniej powinno) się je zmniejszyć. Niespełnione pragnienia bolą i uwierają, spełnione niosą gorycz. Ich zmniejszenie wydaje się rozsądnym przedsięwzięciem.
Ukoronowaniem sensownego sterowania własną osobą wydaje się pogodzenie z tym, czego nie można zmienić. Jednocześnie jest to drwiną z mapy marzeń, przekreśleniem jej sensu; czyni z niej zabawę głupawego dziecka. Zapewne nią jest, chociażby z tego powodu, że porządkuje coś, co w moim najgłębszym przekonaniu powinno zostać nieuporządkowane. Gdybym umiała i chciała się modlić, moja modlitwa brzmiałaby:
Ty, który jesteś, jeżeli jesteś, daj mi myśli bujające swobodnie i nie każ mi myśleć rozsądnie, ponieważ rozsądek zabija wszystko, co mogłoby być Tobą, gdybyś był, oczywiście.