Przed Dniem Zmarłych

Dokąd prowadzą październikowe sny?

Jak im jest, tym bliskim moim po śmierci, co oni robią, gdzie oni są? Wydaje mi się, że wiecznie przebywają w jakiejś drodze, ciągle wierząc, że dokądś dojdą, ale nie dochodzą, stale pokonują różne przeszkody; niezachwianie wierzą, że właśnie za tym wzgórzem, za tym błotem, to już  będzie, to już jest ta droga, albo te tory kolejowe, które prowadzą  gdzieś, więc nieustannie wdrapują się z trudem na  kolejny nasyp, gdzie nie ma ani drogi, ani torów kolejowych, tylko jest następny wąwóz i następny nasyp…

Jak jest im tam, gdzie są, tym umarłym kiedyś mi bliskim? Co oni robią, gdzie przebywają? Wygląda na to, że nieustająco idą przed siebie, szukając. Wchodzą na nasypy, wzgórza, schodzą w dół do wąwozów ciągle mając nadzieję, że droga do tego, czego szukają będzie im dana, a przygląda się im cynicznie prawdziwe lub urojone życie. Nagrodzeni czy ukarani za wiarę, pokutujący za niewiarę? Ukarani za niewiedzę tego, czego się od nich oczekuje?

Jak im jest, tym bliskim po śmierci, co oni robią, gdzie oni są? Może błądzą wśród miejskich murów, wiecznie zacienionych, nieprzyjaznych, pełnych zagrzybionych schodowych klatek, ulic brukowanych kocimi łbami, wśród milczących cieni kobiet zakutanych w kraciaste chustki, przykrywające nędzną, ciemną odzież. Do którego skrzyżowania nie dojdą, w którym nie bądź kierunku, w dali widać fabryczne zabudowania, ponure i groźne, nie na miarę człowieka, choć przez niego zbudowane.

Jak im jest, tym bliskim po śmierci, co oni robią, gdzie oni są? Może w głębi gliniastego wykopu o pionowych ścianach; usiłują się z niego wydostać, wspiąć się po oślizgłych płaszczyznach nasączonych wodą lub nietrwałych, drewnianych drabinach, kończących się tuż przed krawędzią dołu. Może próbują znaleźć kogoś, kto im pomoże wydostać się z tej pułapki, ale wokół uwijają się, jak pracowite mrówki sylwetki ludzi nieodróżnialnych od siebie, nie mówiących ich językiem, nie patrzących ich bladymi oczami, więc wszystko na próżno. Los musi się dopełnić, inaczej po co by on był?

Jak im jest, tym bliskim po śmierci, co oni robią, gdzie oni są?  Może usiłują wrócić do jakiegoś hoteliku, w którym nie wiadomo po co się znaleźli, gdzie nie zdążą już na żaden posiłek, bo kuchnia przestała wydawać potrawy; ich autokar z wycieczką dawno odjechał, a oni zapomnieli adresu, numeru pokoju i po co tam się znaleźli? Nie mogą trafić gdziekolwiek, wiecznie głodni i niewyspani…

Dokąd ja trafię po sennym spenetrowaniu wszystkich tych miejsc, po nieustannym, jałowym wysiłku ich zrozumienia?

Piekło to jest, czy tylko czyściec? I po co one nam są? Po co ukazują zajawki? Wideoklipy bez muzyki i słów? Wszak ludzie w młodości są lepsi, szlachetniejsi, na starość wykrzywiają się, karleją, suma ich grzechów i win wzrasta. Dlaczego więc pozwalać im przeżyć lata całe, popełnić wiele złych rzeczy, doznać i nieszczęść i trudów, i nie zasłużyć po śmierci na lepszy los? Komu z tego przyjdzie pożytek w czasach, gdy starcy nie mogą liczyć na szacunek za życia, ani litość po śmierci? Czy za to pokutują, że wybrali niewłaściwą drogę, czy za to, że droga ich wybrała, a oni dali się wybrać?

Czy wybieranie czegoś w ogóle nie jest złudzeniem? 

Dlaczego błądzą?

Dlaczego przypadł im ten los?

A może są tam, by przywoływać moją tęsknotę za tym, czego nie było i czego nigdy być nie mogło, ale za czym ciągnęła dusza moja i od czego nie mogła się odczepić. Są tam, żeby może pokazać mi głupotę wszystkich poczynań, ale i ich nieuchronność. Są tam, żeby wzbudzić we mnie tony żalu, ale żeby też odciąć mnie od łez, by przywołać w ich miejsce noszenie moich kamieni. Jestem kobietą noszącą kamienie, z których nigdy nie można byłoby zbudować domu ani jakiegokolwiek schronienia. Jestem kobietą noszącą kamienie kiedyś, ongiś, a dzisiaj zostają one ciężarem na moich ramionach, choć ich już nie ma. Są tam Oni, widzowie, moi zmarli bliscy, by przywołać moje noszenie kamieni i uświadomić mi noszenie ich kamieni. Jakie były te ich kamienie?

Pytamy, po co, a myślimy za co?

W nasze myśli wdrukowano istnienie winy i kary, jako podstawowe prawo istnienia wszechświata. Jeżeli wszechświat nie zachowuje się tak, jak byśmy po nim tego oczekiwali, jeżeli jego postępki są dla nas niewygodne, wierzymy, że przyczyną tego są nasze winy, które my albo ktoś za nas musi odkupić; to uzasadnia istnienie i potrzebę Osoby Zbawiciela.

Jeżeli więc ziemski klimat zmienia się niekorzystnie uważamy, że jest to wina człowieka. Właśnie: wina, a nie przyczyna działalności. Nie bierzemy pod uwagę, że nasze postępowanie niewiele miało wspólnego z wolną wolą, i że realizowaliśmy cudzą wolę, inaczej: prawo rozwoju skomplikowanych organizmów. Prawo to mówi, że im bardziej skomplikowany organ, tym bardziej przekształca swoje otoczenie, tym mocniej weń wrasta, tym mniej możliwym jest odwrócenie wszystkich procesów, w których uczestniczył. Czy więc można uznać naszą winę ? Nie znamy wszystkich praw przyrody, a to może być jednym z nich, podobnie jak to, że żadnego procesu nie można już cofnąć. Ta sama godzina nie jest nigdy taką samą godziną.

Czym jest to, co nas czeka? Logicznym jest nicość – bo nie będzie ani nagrodą ani karą. Ale czy świat jest logiczny?