Opisaną w poprzednim odcinku torturę muchy oraz wypuszczenie jej na wolność można by uznać za przejaw miłości do zwierząt, roślin i wszystkiego co żyje, nawet najdrobniejszego planktonu. Oczywistą oczywistością jest to, że człowiek (który brzmi dumnie) i który jest ukoronowaniem stworzenia ziemskiego, wszelakiego, na miłość zasługuje, jeśli nie tysiąkrokrotnie, to stukrotnie albo w proporcji do rozmiarów (jak słoń wobec mrówki) i zdolności myślenia (jak człowiek wobec dziecka i ryby, które, jak wiadomo powszechnie, głosu nie mają).
Byłaby to interpretacja najprostsza, Najłatwiej przychodząca na myśl i całkowicie fałszywa. Miłość jest zupełnie czymś innym niż poczucie odpowiedzialności i sumienia. Miłość to nie rozsądek ani poryw; nie dobro wyśnione czy oczekiwane (jak miłość do siebie samego), bynajmniej nie nierozerwalny albo rozerwalny tylko czasami związek, jak wcześniej mi się wydawało; nie poczucie przynależności, nie upojny sex i wogóle nie wszystko to, o czym na co dzień myślimy. Zwłaszcza o czym na co dzień myślą młodzi i młodsi.
Do zastanowienia się nad nią zmuszona jestem pod wpływem rozmowy z pewnym dwudziestolatkiem, dotyczącej zatrudnienia, spraw pracowniczych, talentów i ograniczeń przy wykonywaniu obowiązków służbowych, itp detali. Znienacka ów młody człowiek, dwukrotnie nawet zapytał mnie:
– No wszystko dobrze, ale co zrobić, żeby doznać prawdziwej miłości? – jakby to była część instrukcji w sprawie oczekiwanego od pracodawcy zachowania pracownika i którego opis można uzyskać od leciwej osoby, która miała w swojej drodze zawodowej kilkanaście przystanków. I jakby prawdziwość/nieprawdziwość były tu znaczącym kryterium.
Moje blisko osiemdziesięcioletniej serce zapikało gwałtownie i wydusiło odpowiedź nie mającą większego sensu, choć prawdziwą. Powiedziałam mu odruchowo: – nie masz żadnej gwarancji, że cię spotka, im bardziej i uporczywiej będziesz jej pragnął, tym mniej masz szans na to, że jej doznasz. Później młody człowiek dokonał uściślenia co uważa za miłość, a które to uściślenie niespecjalnie odbiegało od moich młodzieńczych przekonań, a których częścią była dychotomia (choć różnie nazywana) miłość/przyjaźń czy miłość/sex lub miłość/uporządkowanie życia. Znaczy to (choć może to tylko jednostkowy przykład), że rozumienie pojęcia miłości odbiega od rozumienia religijnego, choć nie jest wolne od akcentów idealistycznych i że nie widać większych różnic między pokoleniami zdolnymi do praktykowania i porównywania różnych rodzajów miłości.
Inaczej jest u schyłku życia. Można wszak je przeżyć i nie doznać głębokiej satysfakcji, jaką ze sobą niesie odwzajemniona i spełniona pod względem wszystkich oczekiwań miłość, nabywając przekonania, że poszukiwało się nie na tej drodze, co trzeba albo (w gorszym nastroju), że jest się posiadaczem jakiejś wrośniętej w organizm wady, odstręczającej obiekty zainteresowania od siebie. Możliwe, że działa to prawo podobne biegunom baterii. Źle ustawione będą się odpychać i nigdy nie przyciągną. Dlatego też życie wymusza zmianę poglądów i na ogół zdanie na temat miłości 80 latka jest inne niż dwudziestolatka. Inaczej zwłaszcza patrzy się na naturalną potrzebę spełnienia; nie jest ona aż tak bardzo konieczna do życia, jak zdawało się wcześniej.
Pierwsza, podstawowa (chyba) różnica to anulowanie lub osłabienie pragnienia posiadania, własności, wyłączności, totalnego zgrania lub totalnego zawłaszczenia i wchłonięcia. Starzy ludzie (choć nie wszyscy), ale ci, mający świadomość swojej sytuacji i z nią pogodzeni, nie dążą do tego, co młodzi; nie zawołają “jesteś mój” i często tego nie chcą. Ja na przykład widzę wartość w odmienności, w innym sposobie myślenia, wyciągania wniosków – bo to mnie właśnie ciekawi w drugim człowieku. Pewne cechy wydają się milsze niż inne, a co za tym idzie, pewni ludzie sympatyczniejsi, choć podobno nie dotyczy to większości starców lubiących swoje zakotwiczenie na lata w rzeczach stałych i niezmiennych. Jednak ja cenię w drugim człowieku to, co budzi moją ciekawość. Dążenie do zjednoczenia ciał i dusz zabija ciekawość odmienności, zwalcza ją, jeśli już zaistniała wcześniej. Każdy rozdźwięk między osobami pogłębia poczucie odrębności i każe myśleć o klęsce.
Świat nie jest idealny. Moja naiwność także była zawsze duża. Bliska przyjaciółka, z którą spędziłam wiele najgorszych dla mnie dni, nie powiedziała mi prawdy o swojej młodości. Inny bliski człowiek ukrywał przede mną sprawy finansowe. Kiedyś bolało mnie to, dziś jest już inaczej. Potrafię myśleć jak oni i pozostaje mi współczuć, że nie dostrzegli tej siły przyjaźni czy miłości, która we mnie drzemała i której nie dano się rozwinąć do pięknej pełni, ja zaś pocieszam się, że los oszczędził mi cukierkowych przyjaźni i pozornie szczęśliwej miłości.
Wydaje mi się, że staruszką byłam już mając 14 lat. Tymczasem inni próbowali zawsze przyjąć mnie do swoich zestawów form, do kształtów przez siebie zaprogramowanych, zaaprobowanych głównie w myśl własnych predyspozycji. Czy nie jest to zawłaszczenie?
To zawsze powodowało mój stres i często moją chęć walki. Nie jestem więc przykładem działania romantycznej miłości, którą kogoś mogłam darzyć lub którą darzono mnie. Nasze uczucia zawsze były ograniczane niewiedzą bądź świadomym kłamstwem. Czy więc mogę być przykładem tego co myślą o miłości staruszki? Wszak większość ludzi woli to, co zna od tego. co jest odmienne i nieznane. Dotyczy to nie tylko piosenek, filmów itp.
Zawsze jednak w młodości szukałam w lekturze i filmach opisów miłości. Dzieło sztuki bez tej zawartości nic dla mnie nie znaczyło, chociażby mogło być wytworem genialnego umysłu. Mogę więc tylko siebie winić, że sama się nakręcałam na miłość romantyczną, bowiem podświadomie czułam, że jej istnienie jest mocno niepewne. I zapewne do dziś się nakręcam, choć w lekturach i filmach szukam już zupełnie czegoś innego. Prawdę mówiąc temat miłości mi się przejadł.
Odcinek ten zaczęłam pisać kilka tygodni temu. Zaczęłam i nie mogłam skończyć. Moje myśli się rozbiegały, wracały do stanu obecnego, do chwili tutaj i teraz, a tutaj panowała mgła.
Dzisiaj mgła się rozwiała, chwila skonkretniala, nabrała barw, nabrała smaku gorzkich barw i smaku wspomnień, sięgnęła daleko w czas, gdy mogłam coś robić albo decydować, że nie zrobię nic .
Stan wojenny, wyjątkowy, czy jak go tam zwał, to coś, co sygnalizuje nam, zwykłym zjadaczom chleba, że nie wiemy o niczym ważnym, że daje się nam przeżutą papkę zamiast potrawy do gryzienia, A w kotłach gotuje się już potrawa, która może być gulaszem z muchomorów sromotnikowych. Kończę na dziś, gdy nie wiem, w jakim kierunku zmierzamy wszyscy. Tu i teraz. Daleko od miłości.