Rozważania, wieści i dywagacje z prawego boku i lewej półkuli (5)

Moskiewski pachołek

W końcu lat siedemdziesiątych lub początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku mój mąż wrócił z ówczesnego ZSRR, gdzie pracował na kontrakcie przy rozbudowie elektrowni atomowej Chmielnickaja. Jego zarobki odkładano na specjalnym koncie bankowym PeKaO, w postaci tak zwanych bonów towarowych, rzekomego równoważnika walutowego. Nie były to dolary, ale taka przedziwna ówczesna waluta, która rozliczana była według oficjalnego kursu w złotych polskich. Za bony można było nabyć różne towary w specjalnych sklepach, gdzie sprzedawano  rzeczy niedostępne wówczas szaremu człowiekowi, polskie i zagraniczne. Ich cena czarnorynkowa była kilkukrotnie wyższa. Początkowo handel bonami był zabroniony, potem jednak stopniowo przestano mu przeciwdziałać i tropić.

W sklepach tych najbardziej atrakcyjny był zakup alkoholu w postaci tak zwanego “Napoleona”, koniaku, który kosztował trzy bony i 60 centów. Z biegiem czasu bony towarowe traciły na wartości, tym bardziej, im więcej luzowano ściganie ich handlu, aż wreszcie zdecydowano się je zlikwidować. Tym, którzy mieli odłożone je na kontach, zwracana miała być ich wartość przeliczeniowa, a nie rynkowa.  Nasz problem polegał na tym, że  gotówką na tych kontach dysponować mógł jedynie właściciel, a nie jego rodzina. Zastrzeżenie to ustanowiła firma płacąca pensje pracownikom, żeby pazerne żony z kochankami i dziećmi nie obrobiły z kasy pracowników w czasie ich nieobecności; dlatego ja nie mogłam podjąć tych pieniędzy i czegoś za nie kupić; musiałam czekać na przyjazd męża, który następował raz na trzy miesiące. Z obliczeń naszych wypadało, że kiedy przyjedzie mąż, będziemy mieli jedynie dwa tygodnie na likwidację bonów, zanim całkowicie stracą na wartości, chociaż i tak ich cena rynkowa malała z dnia na dzień, zbliżając się do ceny oficjalnej.

Postanowiliśmy wówczas, że kupimy działkę rekreacyjną w ten sposób, że ja wybiorę ją, a mąż przyjedzie i wówczas zapłaci, żeby nie stracić zbyt wiele na tej transakcji. Dlatego działkę, bo mało osób już te bony chciało przyjmować, należało więc kupić ziemię od rolnika, który mógł rozliczyć podatki w tych bonach i któremu z jakichś powodów też to się opłacało. Oczywiście obie strony traciły na tej transakcji, ale znacznie mniej niż wówczas, gdy bony już zostały zlikwidowane, a ich równowartość wypłacona w złotówkach po oficjalnym kursie…

Wybrałam się do miejscowości, gdzie znajomi mieli swoją działkę i tam pokierowana przez osoby znające różnych rolników, mających na sprzedaż kawałek ziemi niedaleko od stacji kolejowej, ponieważ wówczas jeszcze niewiele osób miało samochody. Zresztą obowiązywały talony na benzynę, a za nie można było najwyżej jeździć po mieście. 

Działkę kupiliśmy blisko granicy z ówczesnym Związkiem Radzieckim, będącym wówczas naszym politycznym przyjacielem .Jest to ważne dla całości późniejszych wydarzeń, ponieważ  ówcześnie przekazane mi we śnie proroctwo wydawało się kompletnie nieprawdopodobne i nikt, ze mną samą, nie przywiązywałby do niego wagi, gdyby nie dziwaczność samego określenia “moskiewski pachołek”, nie używanego w tych czasach, a występującego w tekstach z okresu międzywojnia.

Nie przynudzam już więcej, więc tylko napiszę, że wybudowaliśmy dom letniskowy początkowo bardzo prymitywny, obity płytą pilśniowa, bez łazienki i toalety, która, wspólnie z sąsiadami, mieściła się w odległej części działki. Osoby, które musiały wstać do niej nocą, czekał całkiem nieprzyjemny spacer, kiedy, jak na jesieni i w początku zimy, było już chłodno lub mroźno, a nikomu nie chciało się dokładnie ubierać, więc człowiek marzł. Była późna jesień i tak się złożyło, że przyjechałam wcześniej, natomiast mąż miał dołączyć do mnie za kilka dni, bowiem nie miał urlopu, którego ja miałam w nadmiarze.

Pewnej samotnej nocy bardzo zmarzłam i nie chciało mi się wychodzić na dwór, zwłaszcza, że z okolicy dobiegały nieprzyjemne wrzaski jakichś ludzi, poszukujących uciekającej  przed nimi kobiety. Takie wydarzenia zdarzały się,  bowiem ludzie na działki przyjeżdżali najczęściej po to, żeby zabawić się, upić i powrzeszczeć. Z tego powodu przetaczały się drogą różne awantury i na ogół należało wówczas zamknąć się na cztery spusty i nie wystawiać głowy.  Sąsiednia działka była nieogrodzona, więc tam też wyszli, a u nas ogrodzenie  było marne i chyba jeszcze wówczas nie było bramy.

Bałam się wyjść na dwór i tak w tym strachu przysnęłam. Przyśnił mi się sen, straszliwy koszmar, w którymś jakiś męski głos szydził z mojego strachu, a potem  powiedział: „Umrzesz z powodu rany szyi zadanej pałką przez moskiewskiego pachołka”. Wydawałam się sobie już wówczas rozbudzona, tylko na granicy snu. Ze snem łączyło mnie tylko to, że nie mogłam wydać głosu, choć w swoim przekonaniu głośno wrzeszczałam, z jawą zaś, że nie mogłam zapalić światła, choć mocno ściskałam wyłącznik nad głową. Kiedy wreszcie się obudziłam, okazało się, że ściskam poręcz łóżka, a nie przycisk od światła i to tak mocno, że aż złamałam paznokieć.

 Znacznie później zaczęłam analizować ten sen od strony językowej. Na myśl, żeby takiej analizy dokonać naprowadziły mnie rozważania o różnicy między „słowem”, a „wyrazem”. Zadałam sobie pytanie: kto dzisiaj mówi „moskiewski pachołek”? Nikt. Kto mógłby z moich bliskich w ogóle użyć takiego określenia? I nagle zrozumiałam, że była tylko jedna taka osoba – mój dziadek. On mawiał kilkadziesiąt lat wcześniej „moskiewskie pachołki” i „sowiety”. Dziś mówi się inaczej: „komuchy”.

Szyderstwa głosu były zrozumiałe, spowodowane moimi lękami na działce w okresie, gdy byłam tam sama i bałam się w nocy. Moja wyobraźnia podsuwała mi obrazy rozmaitych włamywaczy zabijających mnie przy okazji odkrycia, że w domku ktoś jest. Bałam się także zawału serca i śmierci w samotności, jaka spotkała pewną kobietę na działkach, którą śmierć dopadła w ubikacji, ze spuszczonymi majtkami i którą w tej okropnej pozycji znaleziono miesiąc później, gdy już mocno śmierdziała. Potem jednak analizując na spokojnie ten sen, doszłam do wniosku, że glos miał na celu złagodzić moje lęki, dając mi do zrozumienia, że moja śmierć będzie wiązała się z jakąś wojną czy rozruchami. Póki ich nie ma, nie mam czym się przejmować. Potem pomyślałam, że okolica pełna jest zatrudnianych na czarno Rosjan (Białorusinów raczej) i nie mam powodu się uspokajać, bowiem ktoś może napaść na mnie w celach rabunkowych. Dalsze rozważania już do niczego nie prowadziły, więc porzuciłam je pozostając przy punkcie wyjścia. Czy istotnie zginę w ten sposób?

 Cały kłopot w sprawach snów, przeczuć i innych ulotnych wrażeń powstaje właśnie w wyniku wplątywania się mojej wyobraźni. Jest ona zdecydowanie silniejsza niż sygnały „stamtąd” i często zagłuszając je, powoduje nadmierną ostrożność w ocenie sytuacji. Boję się wierzyć przeczuciom, snom i zdarzeniom w obawie, że wyobraźnia maczała w tym palce. Czasami na odwrót, wmówię sobie jakiś sygnał stamtąd podczas, gdy to zadziałała tylko wyobraźnia. Poza tym zawsze staram się myśleć racjonalnie.

Podobnie traktowałam mój sen o moskiewskim pachołku. Nieoczekiwanie w maju 2001 r uzyskał jeszcze jeden możliwy wariant. Ale o zbyt osobiste, ważne jedynie dlatego, że podtrzymał moją pamięć o tym śnie lub wizji.

Mówił to mój dziadek, to znaczy właśnie: pachołki Moskwy, Sowiety, pachołki Moskwy. Nie było to nic dziwnego, ponieważ znany był w rodzinie z tego że miał prorocze sny. Śnił się także  kilku osobom prorokujac ich śmierć przez np. utopienie albo ciężką chorobę. Temu, któremu prorokował utopienie, nie podał właściwej przyczyny śmierci, ponieważ osoba ta zmarła w wyniku wypadku drogowego, jednak miała epizod w swoim życiu, kiedy o mało nie utonęła, gdy znajdowała się na jakiejś łodzi z wędkarzem, który istotnie się utopił. Można by więc traktować proroctwa mojego dziadka zupełnie poważnie, gdyby nie to, że Rosjanie byli naszymi wielkimi przyjaciółmi, A ich miłość wzajemną z Polakami zagwarantowano nawet w naszej konstytucji. Nie wydawało w się więc z możliwym, żeby jakiś ruski pachołek mógł mi zrobić kiedykolwiek coś złego. Ale od tamtej pory to senne proroctwo utkwiło mi w głowie i nie mogło wyjść.

Kilka lat temu zostałam Babcią Ezoteryczną i pisałam swoje teksty do „Taraki”, prowadzonej przez Wojciecha Jóźwiaka. Strona ta zajmowała się także snami i publikowała je w oddzielnej podstronie. Zamieściłam tam kiedyś opis kilku swoich snów i między innymi właśnie sen o moskiewskim pachołku. Wojciech Jóźwiak skrytykował mnie wówczas w komentarzu, że proroctwo wyrażone w tym śnie jest tak bardzo nieprawdopodobne, więc właściwie nie powinnam sobie nim zawracać głowy, jako że jest to sen wprawdzie dziwaczny, ale zupełnie nierealistyczny i nie może być snem proroczym, czyli prekognicjnym.

Mijały lata i kiedy przeprowadzałam remont swojego mieszkania, zamieszkałam u pewnej znajomej, mającej obszerny dom z plantacją w środku puszczy. Znajoma ta wiedziała o moim śnie, nie ode mnie wprawdzie, a od kogoś innego i to ona mi go przypomniała, żeby było dziwaczniej. W pobliskiej wiosce odbywało się wesele pani pracującej na gospodarstwie rolnym, która wychodziła za mąż za Rosjanina. Gdzieś koło północy towarzystwo zaczęło się przemieszczać z pochodniami na furmance po leśnych drogach, hałasując i odpalając race .

Znajomej przypomniał się wówczas ów moskiewski pachołek i trochę mnie wystraszyła, a także przy okazji i siebie. Na wszelki wypadek pokazała mi sekretne wyjście i sekretny schowek, na wypadek, gdyby coś nam niedobrego groziło i gdyby ktoś próbował się dostać do jej przeszklonego domu. Oczywiście nic się nie stało tej nocy, poza tym, że następnego dnia byłyśmy niewyspane i śmiałyśmy się z tego proroctwa, a także z tego, że poważnie go potraktowałyśmy i nakręciłyśmy się w tym naszym strachu.

Znowu minęło kilka lat i uświadomiłam sobie, że Związku Radzieckiego już dawno nie ma, a Rosja staje się krajem na tyle nieprzyjaznym, że można liczyć się z jakimiś incydentami. Do agresywnych zachowań ewentualnych rosyjskich pachołków było tak bardzo daleko, tak mało mieliby możliwości dokuczenia mnie osobiście, że nadal to proroctwo senne wydawało się śmiesznym przykładem nietrafionych przewidywań. Pełno Ich zresztą można było odnaleźć w rozmaitych nawiedzonych tekstach wróżów i domorosłych czy uznanych proroków. Także i u nas w kraju rodziło się coraz więcej agresji i nie potrzeba było żadnego moskiewskiego pachołka, żeby się ich bać. Przyszła pandemia i przez jakiś czas ona wydawała się istotnym zagrożeniem, zwłaszcza dla życia osób starszych, tak jak ja, obok zawału wylewu i innych starczych dolegliwości.

I wówczas znowu pojawił się moskiewski pachołek w jakiejś rodzinnej rozmowie. W trakcie żartów nagle wszyscy dziwnie zamilkli, a ja uświadomiłam sobie, że możliwe iż zbliża się on znacznie bardziej, niż w tamtych latach 70-tych, gdy pierwszy raz przyśnił mi się na działce. Dziś może czatować on na granicy polsko=białoruskiej, na szczęście ja już na działkę nie jeżdżę. Wydaje się że do Warszawy mu bardzo daleko i wydaje się, że zmienił swoje miejsce, przenosząc się nad ukraińską granicę. Ale kto wie…? Na wszelki wypadek ograniczyłam czas poświęcony na oglądanie telewizji, a zwłaszcza wiadomości.