Wielkanoc w Łóżkowicach Twardawych

Kiedyś świętowanie miało głęboki sens. Ludzie odizolowani we własnych osadach, dalecy od świata, w którym toczyły się wojny i którym wstrząsały  inne zawieruchy, zmęczeni codziennym, monotonnym trybem życia i najczęściej fizycznym wysiłkiem, z radością porzucali krępującą codzienność, podkreśloną jeszcze wcześniejszym postem i rozpoczynali świętowanie. Ideologiczna podbudowa świąt i bytowe warunki, czysta odświętna odzież, służąca przez całe lata, pozwalały utrzymać umiar w jedzeniu i piciu, a tym samym w zachowaniu. 

Dziś, gdy w ręku dzierżymy pilota od całego świata, gdy wszelkie wojny, katastrofy, teorie spiskowe i różne dziwactwa mody w każdej bez mała dziedzinie życia weszły do naszych mieszkań, domów i Łóżkowic Twardawych także, nasze pomysły na świętowanie wyrodziły się, często obracając się w karykaturę.

Bo, na przykład, jak można świętować jakąś katastrofę, nawet ze sfery działalności Boga Urana? Obłęd! I w dodatku zamiast tańcem i śpiewem, czcić ją dźwiękiem syren, kiedyś zarezerwowanym dla uprzedzenia o nalotach. Tak, wiem, ongiś gdy nie było syren, kościelne dzwony biły nie tylko na msze, śluby i świętowanie, ale także na pożary, powodzie i zbliżające się nieprzyjacielskie wojska.

Jednak analogia jest tylko pozorna. Najbliższa okolica w zasięgu dzwonów, to nie najbliższa okolica w zasięgu syren. To są zupełnie inne przestrzenie, pod względem zaludnienia, statusu mieszkańców, rozprzestrzeniania się dźwięku i kulturowego status quo. Dziś odświętne wycie syren usłyszą także tysiące Ukraińców, uchodźców z wojny. Trzeba mieć sieczkę zamiast mózgu, żeby nie domyślić się, jak ten dźwięk podziała na nich, a zwłaszcza na dzieci. Mnie tam syreny w czasie powstania warszawskiego w 1944 roku do dziś powracają w snach, choć mam już 80 lat. Patrząc dalej, fakt że pomysł ten wyszedł od koordynatora naszych specjalnych służb, bardzo źle świadczy o ich talentach zawodowych, inteligencji i znajomości świata, Wszak służby te powinny doskonale znać się na ludzkich nastrojach i uwarunkowaniach, a skoro się nie znają, to można sens ich istnienia o kant dupy potłuc.

No ale wróćmy do prawdziwych świąt czyli do Wielkanocy. Ja ze swojej pozycji w Łóżkowicach Twardawych ogląd tych świąt uzależniam od zupełnie innych parametrów niż np. młode dyspozycyjne korposzczury. Nie za bardzo interesuje mnie wielkanocny stół i wielkanocne zakupy, ponieważ to, co jem zależy nie od tradycji świętowania, a od aktualnego stanu moich kiszek i mojego żołądka. Od tego też zależy, jaki mam aktualny nastrój, czy w ogóle chce mi się świętować i czy świętowanie w mocno ograniczonym gronie stanowi dla mnie jakąś atrakcję. Przewidywania moje idą w tym kierunku, że zupełnie nie mam ochoty na celebrowanie, bo nie widzę jego powodu. Czy wojna na Ukrainie może być takim powodem? Czy obrazki które oglądamy dzięki telewizji i prasie, uzasadnione tym, że wszyscy muszą wiedzieć, co się dzieje, żeby wyrobić sobie słuszny sąd w tej sprawie, skłaniają nas do świętowania, gdy w zasięgu zupełnie niewielkiej liczby kilometrów rozgrywają się największe tragedie ludzkich życiorysów? Gdy boli mnie żołądek, głowa i stawy biodrowe oraz kolana i przeguby rąk tudzież łokcie w liczbie dwóch; czy jedzenie, oglądanie poruszających się obrazków oraz górobrzuszenie w stylu łomżingu stanowić może jakąś atrakcję? Bo gdzieś daleko, niedokładnie wiadomo kiedy urodził się podobno Bóg, jedyny i prawdziwy, którego nieoczekiwanie pokonał starożytny Uran, astrologiczny patron katastrof lotniczych?

Wiem że to, co powyżej napisałam, stanowi pomieszanie z poplątaniem, od Sasa do lasa, ale cała nasza współczesna kultura i współczesny stan świadomości jest dokładnym odzwierciedleniem tych powiedzonek. A już najbardziej naszemu społeczeństwu mieszają się religie, bogowie, epoki i priorytety. Ze wszystkich źródeł prawdziwych i domniemanych czerpie się po trochu ich zawartości, miesza jak koktajle, dodatkowo wstrząsa i wypija bez mrugnięcia okiem, chociaż przysłowiowy sok z cytryny może być przy nim łagodnym i smacznym napojem.

W pierwszy dzień świąt będziemy także strzelać,  dbając o to, by wybuchy były jak najgłośniejsze i oczywiście zapominając, co te wybuchy oznaczają nie tylko dla zwierząt i 80-latków, a także dla uchodźców i ich dzieci. Będziemy także zjadać szynki, balerony, schaby i inne mięsa, a w poniedziałek wielkanocny polewać się wiadrami wody, powracając do nakrytego stołu i narzekając na infekcje, inflację i drożyznę.

Na szczęście w Łóżkowicach Twardawych nie zasiada się do stołu, nie narzeka się na inflację, a szynkę kupuje się wcześniej w ilości 15 do 20 dag, pokrojoną. Nie gotuje się żurku z kiełbasą, nie święci się jajek, chrzanu i mandarynek, nie farbuje się pisanek, nawet bezkosztowo, w łupinach z cebuli. Może wypije się kieliszeczek na pohybel Uranowi i innym katastrofom oraz ich bogom – Plutonowi o twarzy Putina, Saturnowi o twarzy koordynatora służb i księżycowej buźce pewnego złodzieja Księżyca.

Z modlitw znam tylko jedną: do własnego umysłu, żeby wziął się w garść i poprzypominał sobie różne rzeczy, które gubi wciąż, podobnie jak różne słowa rzadko używane i różne terminy nowopowstałe. I, do cholery, żeby przestał się kręcić w kółko (zwłaszcza w nocy)!