Co się komu śni

Ostatnio w gronie kilku starszych osób rozmawialiśmy o swoich koszmarach sennych. Jeden z obecnych opowiadał o zmorach byłego handlowca – że sklep jest pełen niesprzedanego, a szybko przeterminowującego się towaru, brak pieniędzy na zakup nowego, to jest odnowienia zapasów, bez których sklep można za kilka dni zamknąć, zadłużenie rośnie, za rogiem czyha komornik i tak dalej; oszczędzę szczegółów tego koszmaru. Ja opowiedziałam o swoich wieloletnich koszmarach: Że jestem w miejscu dobrze znanym, mieście w którym bywam często, w jakimś hotelu czy domu wczasowym i alternatywnie: gubię drogę do domu, gubię klucz do pokoju, nie mogę sobie przypomnieć numeru pokoju, a hotel nie ma recepcji, trafiam do właściwego pokoju. ale tam są inni ludzie i cudze rzeczy, moje gdzieś zaginęły lub zniszczyły się, nikt nie wie, gdzie są, wszyscy patrzą się na mnie jak na wariatkę, gdy chcę zadzwonić, komórka rozpada mi się w ręku, ja się błąkam w coraz bardziej obcym krajobrazie. Czasami widzę na horyzoncie światła miasta i martwię się, że nie wiem jak dojechać gdzieś w miejsce, które znam, ruszam więc na piechotę. Zazwyczaj krajobraz jest zimowo- wiosenny, śnieg i roztopy, ślizgawica, koleiny. Początkowo droga jest mi znana, ale po jakimś czasie i ona zaczyna być obca.

Opowiadając te sny zawahałam się. Bez wyjątku były i są wieloletnimi koszmarami. Jednak na starość odbieram je jako sny pozytywne. Decyduje o tym jeden jedyny element. Możliwość biegu przez drogi i bezdroża, lasy i wzgórza, tak jak poruszałam kiedyś na wycieczkach w czasach młodości. W świetle możliwości szybkiego marszu albo biegu cała reszta przestaje być ważna.

W prawdziwym koszmarze siłuję się z czymś i przegrywam w tym wysiłku. Pamiętam jeden z takich snów. We śnie tym budujemy z mężem dom i w tym celu wieziemy pociągiem jakieś długie metalowe pręty. Pręty te ułożone są wzdłuż przedziałów na korytarzu. Kiedy pociąg dojeżdża do stacji, a właściwie przystanku w polu, nagle okazuje się, że mąż gdzieś poszedł, a ja zostaję sama z tymi prętami. Wyciągam je przez drzwi tak, żeby kawałki ich wystawały na zewnątrz wagonu, wyskakuję z pociągu i z wielkim wysiłkiem ściągam pręt po pręcie na ziemię. Kiedy jestem przy czwartym czy piątym, pociąg odjeżdża z kilkudziesięciu pozostałymi, a ja zostaję sama w pustym polu nie zdążywszy nawet wyciągnąć reszty i w dodatku nie wiem gdzie jestem i jak mam zabrać te pręty. Czasami walczę z jakąś ciemnością albo nic nie widzę i brak światła budzi we mnie lęk. W jakimś koszmarze szukając swojego domu natknęłam się na wypadek drogowy, gdy człowiekowi niesionemu na noszach ze zwisającą noga i ręką, tę nogę i rękę po prostu odcięto siekierą.

Wszystkie te koszmary i znaczące wydarzenia senne (czasem jak scenariusze przygodowych filmów) pamiętamy właściwie tylko dzięki temu, że pozostają po nich w chwilę po przebudzeniu – emocje. Niektóre wręcz zaskakujące, niekompatybilne z materią snu, inne dziwne, tylko oczywiste we śnie, a po przebudzeniu nieoczekiwanie niezrozumiałe. Przykładem nieoczekiwanych emocji są sny, w których jestem bardzo głodna i ustawiam się w kolejce po jakieś badziewne kaszanki czy pasztetowe, a personel sklepu akurat, gdy dochodzę do lady, odwraca się ode mnie, lekceważy mnie lub wręcz udaje się na zaplecze i nie wraca. Wiem, wiem, to pokłosie czasów „kartkowych”, gdy rodzina, jak te pisklęta w gniazdach, rozdziawiała żółte dzióbki, a mama nie miała szczęścia w kolejkach, a także siły aby w nich stać. Skazana na dietę wegetariańską, wzmocniona trzema paczkami papierosów dziennie, byłam wiecznie głodna, chyba że z nerwów traciłam apetyt na dzień lub dwa. Teraz te czasy wracają w snach, w których znów jestem głodna i spragniona, a przede wszystkim rozpaczliwie czegoś chcę, tylko nie wiem czego. Ale budzę się i muszę wstać, zażyć codzienną porcję proszków, a przed nimi choć kęs bułki, czy czegokolwiek, ze względu na te proszki. Niestety, w tym momencie czuję odrazę do jedzenia, w ogóle nie jestem głodna. Czasem nie przemogę się i biorę proszki na pusty żołądek, czasem zaś uniemożliwiają mi to mdłości i czkawka. I jak to się mogło stać? Chwilę wcześniej byłam taka bardzo, bardzo głodna, czegoś bardzo, bardzo chciałam, a teraz nic. Znawcy snów tłumaczą, że to pożądanie energii, której mi brak, o czym mają świadczyć sny, których akcja rozgrywa się w restauracjach, stołówkach, sklepach mięsnych i innych miejscach gdzie się je. Nie bardzo się z tym zgadzam. Mnie wydaje się, że energia akurat nie jest tym, czego mi brakuje, może nawet mam jej nadmiar; inna sprawa z wykorzystaniem.

Podobnie ma się sprawa z bieganiem we śnie po lasach, górach i dolinach. Ewidentnie wiadomo, że brakuje mi ruchu i to szybkiego ruchu. Nigdy nie lubiłam powolnych spacerów, zawsze maszerowałam w stosunkowo szybkim tempie, choć nie biegałam, bo zbyt szybko opadałam z sił. Teraz człapię i popadam w zadyszki, ale we śnie ciągle jeszcze poruszam się szybko i energicznie, odczuwając ogromną radość ze sprawności moich mięśni i kości.

A oto dzisiejsze poranne przebudzenie. Wczoraj po konsultacji z wybitnym specjalistą prysły ostatnie nadzieje, jakich jeszcze odrobinę miałam w sprawie mojego zdrowia. Uczucia miałam mieszane – gdyby można było jeszcze coś zrobić, czekałaby mnie seria bolesnych operacji o niepewnym rezultacie. Tak więc to, że nie można już niczego poprawić w mojej mocno niedoskonałej osobie, zwalniało mnie od obaw przed stojącymi przede mną wyzwaniami, dodatkowym bólem, lękiem, czy mu sprostam, nie przekształcając się w jęczącą i kwilącą górę mięsa, stanowiącą niegdyś, zda się, ukształtowanego człowieka. We śnie odczuwałam spokojne zadowolenie i pewność siebie. Sprzed furtki jakiegoś domu wśród wzgórz patrzyłam na horyzont i odczułam nagle ogromną, obezwładniającą radość. Zza wzgórza wyjechał jakiś wózek z siatki, w typie przyczepy ogrodnika, pchany z wysiłkiem przez człowieka, niedorosłego chłopca, o ile mogłam się zorientować, a na tym wózku stał… koń. Nie mam zielonego pojęcia, skąd ta entuzjastyczna radość, którą odczułam na ich widok i z którą się obudziłam. Lubię się budzić w dobrym humorze, więc ucieszyłam się, że słońce zagląda mi w okno i że w ogóle wszystko jest o.k., ale zdziwiłam się, kiedy przypomniałam sobie końcówkę snu i tego konia na wózku popychanego z wysiłkiem przez człowieka. Przy czym nie była to jakaś przewrotna radość, ale czysty, żywiołowy sentyment na widok ich postaci. I rozumiecie coś z tego? No, żeby na wózku była jeszcze małpa zamiast konia i robiła jakieś sztuczki, ale nie…

Szukając ilustracji do tego odcinka znalazłam rysunek jak poniżej:

Grafika z artykułu  „nadmiar energii czy jej brak?” ze strony

http://pogotowiejezdzieckie.blogspot.com/2016/04/nadmiar-energii-czy-jej-brak.html