Czymś najbardziej paskudnym dla kandydatów na twórców literatury w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku, gdy studiowałam polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim, był epigonizm. Nazwanie epigonem jakiegoś pisarza lub poety, lub innego mistrza pióra, było najgorszym epitetem, jaki można mu było zaserwować i jakim obrazić.
Epigonem był ktoś, kto nie dość że porusza się ze stadem, to jeszcze nie nadąża za nim; wlecze się w jego ogonie, spóźnia się ze wszystkim i skazany jest na wymarcie, czego jeszcze nie rozumie i z czego nie zdaje sobie sprawy, jest więc znakomitym materiałem do drwin i śmiechów. Jego konkurentem na tę pozycję może być tylko grafoman. Zawsze należało być nowatorskim, postępowym, oryginalnym zarówno w formie jak i w treści.
Dziś jest już inaczej. Zatarła się różnica między książką, a towarem, między literaturą, a produkcją. Pochodną tego jest awans epigonów, którzy wyszli na czołówkę, których dzieła, czymkolwiek by były, jako typ produktu zostały już przy innych okazjach sprawdzone, przeżute i przyswojone, a w ślad za nimi i wzrosła pozycja grafomanów i grafomanek, jako najbardziej zbliżonych do przeciętnych użytkowników kultury, bowiem grafoman jest twórcą, który odpowiada wyłącznie na zamówienia. Tak więc grafoman dobiera tematy książek, a epigon dba o to, żeby nie zawierały żadnych niespodzianek.
Nowatorzy nie są mile widziani, podobnie jak nuworysze, które to pojęcia lud często myli, a to dlatego, że wszelka nowości nie jest wskazana z tego powodu, iż nie jest sprawdzona. Niesprawdzone nowości, to właśnie jest przedmiot obelg i kpin. O takich twórcach mówi się, że zasłużyli na upadek, ponieważ nie umieli podejść do tematu, jak fachowcy. Podobnie jak o katastrofie turystycznej łodzi podwodnej, która niedawno uległa implozji przy wyprawie do wraku „Titanica”, mówi się, że jej przyczyną było niesprawdzenie czegoś przez ekspertów z dużym doświadczeniem i nie opatrzenie jej, jako nowego produktu, certyfikatem potwierdzającym bezpieczeństwo użytkowania. Do bezpiecznego użytku należy też certyfikować dzieła literackie – muszą być łatwe w odbiorze, przystępne w rozumieniu i powtarzalne w obsłudze.
Najdroższą pozycją w kosztorysie publikacji dzieła literackiego jest reklama i promocja. Dzieło bez nich nie zaistnieje, pieniądze nie zaangażowane w nie są wtórne, a więc bez nich świat się nie zawali. Ich koszty, żeby dystrybucja była skuteczna i zyskowna, przekraczają wszystkie pozostałe, najniższym zaś z nich jest honorarium autorskie. Czy uwierzycie mi, gdy napiszę, że źródło zbliżone do Ministerstwa Kultury podało minimalne honorarium za książkę literacką w wysokości zbieżnej z kosztami korekty? Wydaje się nieprawdopodobne, ale tak jest.
Czytam dziś wiersz.
Autora nie podam, po co nękać kogoś bez potrzeby?
“czas roznosi
skrawki słów
tych najważniejszych
w życiu
wspólnych
Twoich – Stefana
i echa słów
zostały w sercach
Waszych córek
w Ani
zamyśleniu nieba
u Dominisi
– muzyka poezji
2023.07.09, godz.22:54”
Przy okazji zwróćmy uwagę na filozofię użycia wielkich liter. Wiersz zaczyna się od małej litery, podobnie jak wersy i zwrotki. Wielkie litery zarezerwowano dla imion i dla maniery znanej od dawna, zaimków oznaczających lub dotyczących osób bliskich lub szanowanych, w korespondencji do tychże osób. Moją uwagę zwrócił też zapis tak dokładnej godziny powstawania wiersza, choć oczywiście godzina jest najważniejsza tylko dlatego, że ma podkreślić wagę dzieła stworzonego z mozołem przez poetę, podobnie jak spotkanie, którego wiesz dotyczy, ale o którym nic nie wiadomo, bo autor chciał napisać wiekopomny wiersz, ale nie chciał powiedzieć, o czym on miał być. Imiona wymienione przez autora mają świadczyć. że osoby je noszące przejdą do historii, podobnie jak przeszła Mickiewiczowska pierwsza miłość, Maryla, mimo że oznaczona tylko pierwszą literą imienia w wierszu „Do M…”.
W szkole często polecano mi streszczać różne utwory, także wierszowane. Mój polonista twierdził, że dobry utwór obroni się nawet w kiepskim streszczeniu. Nie wiem. Ja bym wiersz ten tak streściła: “A ja wiem, nic nie powiem”
Nic dziwnego, że przemówienia pewnego polityka niektórym ludziom kojarzą się z poezją do tego stopnia, że w tej formie próbują ją zapisać (używając jednocześnie programu do obliczeń i kalkulacji).