Kontynuując przegląd starych felietonów dotyczących Bożego Narodzenia – nadal aktualnych:
20 grudnia 2013
Słowo „duchowość” przed świętami odmieniamy przez wszystkie przypadki. W pojęciu tym mieści się wszystko, co o Bogu i religii myślimy, nieważne czy uznajemy czy nie jego istnienie, jakieś słodkie zwierzaczki które akurat teraz musimy ratować, przy czym moda na te zwierzaczki stale się zmienia, (w tym roku modne są karpie), różne biedne sierotki z domów własnych i przysposobionych, potrzebujące na gwałt prezentów. Pod duchowością rozumiemy też wróżby (w rodzaju tarota), działania czarnoksięskie (zwłaszcza czarownic) w tym sezonie występujących w parze nie z czarnym kotem i miotłą, ale z wilkiem o jaskrawych ślepiach (czarownice wręcz marzą o nim, przy czym powinien mieć wąsik, bródkę i być wytatuowany; nie zaszkodzą mu także nażelowane włosy i pełen wachlarz smakowicie brzmiących grubych słów) no i zwyczajne wydarzenia z magicznym wydźwiękiem, jak na przykład to, że w ostatnim miesiącu metro psuło się aż trzy razy i to w każdą kolejną środę albo rozważania podobne tym, czy winny był Adam, czy Ewa, albo może, przypadkiem, wąż? I: czy warto było z losem się droczyć…?
Część osób uważających się za ateistów zapuszcza się w przedświąteczne dyskusje, czy Bóg istnieje czy nie, z zaciekłością godną nawracającym na jakąś religię, jakby istnienie jego w liczbie pojedynczej czy mnogiej (muszę zaznaczyć, że piszę bóg w takim znaczeniu z małej litery, a komputer uparcie mi poprawia na dużą, widać programista był bigotem) miało jakieś znaczenie. Dla mnie osobiście (choć nie czuję się ateistką) nie ma ta liczebność boga/ów najmniejszego sensu, ponieważ jeśli jest, to nie jestem dlań żadną osobą godną zauważenia. Muszę żyć i płacić rachunki niezależnie od tego, czy istnieje, a ludzie z którymi wchodzę w interakcje, zajmują się Bogiem tylko deklaratywnie i nie boją się go, uznając za najlepszą porę formalnego wysyłania swoich roszczeń okres tuż przed świętami, bowiem czas przeznaczony na wniesienie sprzeciwu lub wypowiedzenia umów niepokojąco się kurczy i zawsze jest szansa, że kogoś nie będzie w domu lub w ferworze przedświątecznej gorączki zaniedba terminów.
Duchowość dla mnie jest refleksją nad sobą i ludźmi, ale w atmosferze spokoju i życzliwości dla świata. Czy jednak tę życzliwość widzimy u ludzi szczycących się swoim wysokim poziomem moralnym, wyczuleniem na problemy świata i ludzkości (nie zawsze jednak kierujących swój sokoli wzrok na pojedynczych ludzi)?
Swego czasu byłam szefową bardzo dużej grupy pracownic, co do których istniało niewiele wymagań: musiały sprawnie liczyć (w czasach gdy nie było jeszcze komputerów), sformułować na piśmie dwa-trzy zdania uzasadnień decyzji, mieć doskonałą współpracę z koleżankami, z których każda specjalizowała się w jakimś zagadnieniu, więc wiedzą tą musiały się wymieniać i wspierać. I tyle. Pracownice działu zmieniały się dość często, najczęściej z powodu kłopotów z liczeniem. Były to czasy gdy istniał przymus pracy (niepracującym grożono wysłaniem na Żuławy), więc sporo osób trafiało do nas przypadkiem, w obawie przed władzą i zazwyczaj po trzech miesiącach odchodziły same lub były zwalniane. Najgorzej wspominam te pracownice, które przysyłał i finansował urząd zatrudnienia, a większość z nich odznaczała się nadmierną dbałością o własną duchowość. Oprócz prostytutek i narkomanek oraz wyznawczyń różnych religii i sekt (które dziś są pełnoprawnymi religiami), były to dziewczyny na pograniczu pewnych norm, wymaganych od pracownika. Łączyło je jedno: wszystkie, łącznie z prostytutkami zasłaniały się dbałością o sprawy swego ducha, nie zwracały jednak uwagi na sprawy ciała i ducha innych osób, jakby wysoki poziom ich duchowości rozgrzeszał je z krańcowego często egoizmu. Jedna z dziewczyn na przykład medytowała przynajmniej cztery godziny z ośmiu godzin pracy, inna podkradała koleżankom pieniądze z torebek, ponieważ wskutek nakazu pracy nie mogła żebrać dla swojego zgromadzenia, a uważała, że musi ten brak swojemu guru czymś wyrównać. Pewna Mercedes (to taki stary dowcip o lekkim prowadzeniu), uszczęśliwiała świat w sposób do jakiego powołały ją siły wyższe. Że zaś praca podzielona była stosownie do ilości osób w dziale – jak w fabryce, za wymigujące się od pracy musiały pracować koleżanki.
Zniechęciłam się wówczas do niektórych wyznawczyń takich lub innych kultów, czy duchowości naprawiaczek świata. Podobnie zresztą ogarnęła mnie niechęć po dwukrotnym krótkim epizodzie spotkania z księżmi w szpitalach. Po swoim wypadku poczułam nagle, że zostałam cudem uratowana po coś i postanowiłam wyspowiadać się z grzechów całego życia i oświecona mądrością Bożą, zdać się na jej łaskę w odgadnięciu celu, dla którego przeżyłam. Wyszłam z tego doświadczenia pełna niesmaku i z pustą portmonetką, bo o to chodziło. Księża nie chcieli rozmawiać ze mną o Bogu i jego wszechogarniającej miłości, i Przeznaczeniu; chcieli za to spowiadać w obecności publiki na wieloosobowej sali (zresztą w trakcie zabiegów bolesnych i nie szanując intymności, bo nie mieli czasu kiedy indziej) no i przede wszystkim domagali się datków na kaplicę na samym wstępie. Na koniec zresztą odmówili mi rozgrzeszenia, z powodów takich, że pewne grzechy podlegają kompetencji wyższych szarż.
Ja sama muszę powiedzieć, że w ten obecny świąteczny czas (i z każdym rokiem bardziej) nie odznaczam się szczególną duchowością. Odezwał się sąd z nakazem zapłaty i komornik czyhający na emerytury babć. Trzykrotnie podniesiono mi na przyszły rok podatek z tytułu użytkowania wieczystego gruntu związanego z moim mieszkaniem, za te jakieś piwnice, korytarze, śmietniki i strzępek trawnika, a za trzy lata sześciokrotnie. W styczniu czeka mnie rujnacja mieszkania i remont łazienki i kuchni. Nowy (choć używany) komplet mebli kuchennych wypełnił wszystkie skrawki wolnego miejsca w moim mieszkaniu. Powoli pakuję w kartony rzeczy, które muszą poczekać do wiosny. Na potęgę psują się różne rzeczy i trzeba je reperować na gwałt po przedświątecznych zawyżonych cenach. Nie chce mi się sprzątać, bo i tak będzie brudno. Znajomi z FB namawiają mnie, żebym znowu była piękna młoda i bogata i polubiła stosowne strony. Poza tym kierują mnie na strony o odchudzaniu, jakby przed świętami były to najbardziej upragnione informacje, ale mają silną konkurencję z przepisami wigilijnych potraw.
Jedyne co mam do czynienia z duchowością, to gdy obudzę się w nocy z nierównym biciem serca, zadaję sobie pytanie: czy to JUŻ? i jak TAM będzie? Zaczynam wyszukiwać na wszelki wypadek dobre strony tegoż wydarzenia (na które niestety, nie będę w stanie zaprosić znajomych z FB, jak oni zapraszają mnie na przedświąteczne kiermasze), na przykład tę, że zagram na nosie komornikowi i Zarządowi Dzielnicy oraz Gazowni i Elektryce, tudzież kablówce, którzy uparli się zmieniać umowy i z nieprzekraczalnym terminem 24 grudnia i każą mi decydować, czy dalej mi mają świadczyć swoje usługi. Gdybym tak umarła przed 24 grudnia, moi spadkobiercy mieli by łatwą drogę do unieważnienia tych umów, bez konieczności zachowania terminów z tytułu zmiany treści umów. I jak w takich warunkach zajmować się duchowością?
Dlatego niniejszym kończę drugi sezon „Babci ezoterycznej”, a jeśli dożyję do wiosny i duchowość z powrotem zawita w moje ciało i do umysłu, zastanowię się, czy nie zająć się czymś innym. Pozdrawiam moich miłych czytelników i załączam stosowną fotkę z mojego byłego letniego domu. Kiedy nocą oddalałam się, światło zapalone na ganku zawsze uosabiało miejsce, do którego się wraca ze świata niepokoju i mroku. Dziś już nie widzę tego światła, ale mam nadzieję, że to, które ujrzę w zakończeniu nocnych koszmarów, będzie równie pociągające, szczęśliwe i słodkie, jak to, które utraciłam.
Wszystkiego najlepszego moi mili, ja już przed wami przebywałam kiedyś tę drogę…
Aktualizacja
- Czarownice aktualnie usuwa się z herbów miast.
- Karpie gilotynowane na rynku jakiegoś miasteczka budzą powszechną zgrozę. Jednak przysłowie głosi, że ryba psuje się od głowy, stąd obcinanie głów zapobiegnie najprawdopodobniej nieświeżości tejże, (której świeżość zgodnie z internetem należy sprawdzać po oczach). Skoro nie ma głowy, nie ma i oczu, a więc nie ma problemu. Najwyżej wrażliwemu ów zamordowany karp się przyśni, a w rachunku na Sądzie Ostatecznym zostanie mu policzone in minus.
- Przedświąteczne wezwania do zapłaty – przypomniało się Urzędowi Skarbowemu w roku 2018, iż za rok 2007- 2013 nie zapłaciłam jakiegoś podatku za użytkowanie wieczyste mieszkania, które odziedziczyłam w spadku w roku 2008, tj za część osiedla, różne ścieżki chodniczki i takie tam, za które właściciel nie płacił od roku 1945, niestety zmarł, a roszczenie przedawniło się. Korespondencja, którą prowadził w tej sprawie przez rok renomowany prawnik, kosztowałaby mnie zapewne setki złotych, gdyby nie to, że ów prawnik robił to dla mnie bezpłatnie, a skutek owych licznych, wielostronicowych pism, kierowanych do różnych podmiotów, (jako że owa przedwojenna Spółdzielnia, nie wyodrębniła nigdy gruntów wspólnych, przypadających na poszczególne mieszkania) i musiał to obliczyć mój prawnik. Wyszła mu jakaś jedna kilkunastotysięczna część osiedla, za którą w majestacie prawa US przesłał groźnie obwarowane żądanie zapłaty, w nieprzekraczalnym, przedświątecznym tradycyjnie terminie 24 grudnia na całych … 17 złotych! Zapłaciłam w pełni szczęśliwa, że mam sprawę z głowy. Chyba że komuś przypomni się, iż mój praprapradziadek zapomniał opłacić coś tam…
- Poza tym nadal żyję i mam się dobrze, czego i Wam serdecznie życzę.