Będąc zmęczoną życiem staruszką przyglądam się pilnie dyskusji o eutanazji. Kiedy dotyczy ona człowieka, jest niemrawa i pełna niedopowiedzeń. Dyskutanci spierają się przede wszystkim o abstrakcyjnie ujmowaną „wartość życia„, choć w tym przypadku nie poczętego, ale nadgryzionego chorobą lub wiekiem. Uważają że nawet takie życie należy chronić za wszelką cenę, Choć ceny tej dla nich nie jest warte życie po wyroku kary śmierci, którą to karę należy przywrócić.
Więcej sensu w dyskusjach można odnaleźć, kiedy dotyczą one ukochanych zwierząt, ale i tak oba przypadki nie są równoważne, ponieważ w drugiej sytuacji chodzi wyłącznie o odczucia opiekunów; z założenia zwierzę poddane eutanazji odnosi z niej wyłącznie korzyści, o czym nie można mówić w wypadku człowieka, którego korzyść z uniknięcia bólu może jednocześnie być stratą moralną. A wiadomo, że moralność jest ważniejsza (w teorii oczywiście, a nie w praktyce) od rzeczywistości.
Na początek deklaracja: jestem zdecydowanie przeciwna eutanazji. Jako osoba cierpiąca na różne bóle zdaję sobie sprawę z istniejącej pokusy, aby cierpienia te przerwać. Dlatego mój sprzeciw nie bierze się z uczucia litości wobec cierpienia, a z czegoś przeciwnego – możliwości wykorzystania tego uczucia dla własnych interesów przez inne osoby, teoretycznie i prawnie bliskie.
Pokrewieństwo, wspólne zamieszkiwanie nie jest gwarancją że osoby te życzą sobie nawzajem wszystkiego najlepszego. Przeciwnie, nie ma tyle nienawiści, złości, pazerności, ile widzimy w rodzinach. Mówią o tym statystyki: ponoć najwięcej morderstw i innych przestępstw z agresji rodzi się w rodzinach. Dotyczy to pewnie także przywłaszczenia i innych drobnych wykroczeń, które, jak to w rodzinie, puszcza się płazem.
Człowiek także bardzo łatwo samooszukuje się. Może być przekonany, że jego działanie związane jest z moralnymi uczuciami wyższymi, podczas gdy naprawdę tylko uzasadnia swoje postępowanie w taki sposób, aby było strawne dla otoczenia. Może robić to całkowicie nieświadomie albo przynajmniej tylko częściowo świadomie. Ta uwaga dotyczy pomocnictwa w eutanazji i i jego uzasadnienia. Może być nawet w tym także i nakłanianie do przerwania nadmiernych cierpień.
Jak to się odbywa? Zdarzyła mi się sytuacja, że miałam wgląd w coś, co wyglądało zupełnie naturalnie, ale do czego miałam wątpliwości, czy nie było zawoalowaną eutanazją. Osoba, której sprawa dotyczyła była zupełnie tego nieświadoma z powodu swojego cierpienia. Rodzina wezwała do niej pogotowie ratunkowe. Od razu odpowiedziano jej, że sprawa jest beznadziejna; ten ktoś był w szpitalu i kilka dni wcześniej wypisano go bez poprawy stanu, a więc po to, żeby miał, jak to nazywa służba zdrowia „komfort umierania w domu”. – Tu już nie da się nic zrobić – powiedział lekarz z pogotowia.
Rodzina odpowiedziała na to, że to w tej chwili nieważne, że tylko chodzi o to, aby uchronić osobę bliską przed cierpieniem, którego doznaje. Może są jakieś lepsze środki przeciwbólowe? Po zastanowieniu się lekarz lub ratownik odpowiedział, że jako pogotowie nie dysponuje, lekami, które w pełni uchroniłoby tę osobę od odczuwania bólu. Dlatego sugerował, aby wezwać prywatne pogotowie z zaznaczeniem żeby… tu użyto określenia, którego opowiadający nie jest pewien. Było to coś w rodzaju „walizka numer pięć” czy „walizka taka a taka„, w każdym razie określenie tej walizki było niejasne.
Wezwano owo pogotowie prywatne i lekarz, który przyjechał rozłożył walizkę z zestawem leków z fiolkach do zastrzyków. Z tych leków sporządził mieszaninę którą wstrzyknął cierpiącemu. Pobrał zapłatę i odjechał zostawiając na odchodnym wizytówkę jakiegoś zakładu pogrzebowego.
Czuwający przy chorym zauważyli, że przestał jęczeć, A więc ból ustał lub zmalał. Osoba spokojnie zasnęła i miarowo oddychała. Korzystając z tego opiekunowie szykujący się na całonocne czuwanie udali się do kuchni, aby zrobić sobie herbatę i coś do przegryzienia na kolację. Nie było ich w pokoju chorego kilka minut zaledwie, kiedy jednak wrócili, zauważyli że chory przestał oddychać.
Było to wiele lat temu, jeszcze przed aferą „Łowców skór” i nadmiernego zużycia pewnego leku zabijającego, a wcześniej paraliżującego delikwentów na zlecenie zakładów pogrzebowych.
Może dlatego do dziś jedna z czuwających osób zadaje sobie w swoim sumieniu pytanie, czy nie powinna była zrozumieć, iż lekarz pogotowia zaproponował w istocie eutanazję, sugerując wezwanie pogotowia prywatnego z walizką numer ileś tam, a ona w pełni świadoma, zgodziła się i czy jej poziom świadomości ,a w istocie opóźnienie zrozumienia sytuacji, nie było podświadomym wołaniem o skrócenie cierpień poprzez eutanazję.
Opowiadający tą historię nie używał określenia „eutanazja”, był od tego jak najbardziej daleki. Tłumaczył tylko. że jego wątpliwości biorą się stąd, iż powinien był wcześniej zorientować się lub zapytać, czy środki przeciwbólowe, które zostaną zastosowane, mogą przyspieszyć śmierć chorej osoby.
Obie te osoby: jedna bliska chorego, a druga ze zwykłego pogotowia, na pewno nie miały złych zamiarów. Osoba bliska źle znosiła cierpienie, choć można zapytać czy ze względu na chorobę czy swój dobrostan psychiczny. Osoba z pogotowia zapewne była znieczulona w większym stopniu na cierpienie, ale wiedziała jednocześnie, że śmierć jest nieuchronna. Nikt tylko nie wiedział, co myślała sobie chora i nikt jej nie zapytał otwarcie czego by sobie życzyła, Chociaż mimo bólu i cierpienia może była na takie pytanie wystarczająco przytomna. Może zresztą, gdyby ją spytano, byłoby dla niej jeszcze gorszym cierpieniem. Uświadomiło by bliskość śmierci, z czego mogła nie zdawać sobie sprawy. Wszak są chorzy, którzy w przewidywaniu diagnozy nie chcą o niej rozmawiać z lekarzami, cedując te rozmowy na rodzinę – bo wolą nie wiedzieć.
Jest to jedna z tych sytuacji, z których nie ma dobrego wyjścia; nie wiadomo, czy lepiej pytać. czy nie pytać i samemu decydować. Nie o to mi jednak chodzi.
Opowieść ta wskazuje na fakt. iż sytuacje takie mogą być o wiele częstsze, niż nam się wydaje, a osoby biorące w niej udział, jak owa rodzina, o wiele bardziej świadome, czego się domagają I za co w istocie płacą pogotowiu prywatnemu wezwanemu tuż po ubezpieczeniowym. Wobec tego nasuwa się dalsze pytanie: na ile w decyzji rodziny miały wpływ oprócz litości i chęci ograniczenia cierpienia także motywy niższej półki, a więc np. oszczędzenie sobie zmartwień, kłopotów, wysiłków, nie mówiąc już o sytuacjach, gdy ograniczenie cierpienia nie było motywem dominującym, a pozostałe motywy szlachetnymi i moralnymi. Może rodzina oczekiwała na mieszkanie albo inny spadek lub po prostu chciała się pozbyć kłopotu z chorym i żyć jak wszyscy inni bez stresu i zmartwienia.
To, że w Polsce bardzo wiele spraw odbywa się na zasadzie że coś się robi, ale o tym nie mówi, bo mówić nie wypada, albo nie powinno się z różnych względów, umożliwia częstość tego rodzaju sytuacji, więc ja, jako osoba która mogłaby skorzystać z eutanazji, gdyby moje cierpienie było nie do wytrzymania, z czego zdaję sobie sprawę i czego mogłabym chcieć, jestem zdecydowanie eutanazji przeciwna ponieważ mogłaby ona nastąpić w sytuacji, kiedy nikt by ode mnie decyzji nie oczekiwał, ani nie żądał. Moje zaufanie do bliskich jest pełne, ale nawet gdyby nie było ograniczone niczym (stres, niepełne wyczucie lub niezrozumienie sytuacji itp, i nawet gdybym w obliczu choroby wolała nie słuchać ani o niej i scedować wszystko na rodzinę, to sytuacyjne ziarno nieufności powoduje, że nigdy, bym tego działania nie poparła. Chyba oczywiście, że zdolna bym była sama to wszystko zorganizować i przeprowadzić.
Niestety, nasza kultura odległa jeszcze jest od rozmawiania o problemach bez ukrywania ich albo udawania, że ich nie ma, a także pojęcie moralności jest mocno skrzywione. I tu dochodzę znowu do problemu: czy ukrywanie prawdy jest kłamstwem, czy czymś gorszym, a może lepszym? Podejście moralne do tego zagadnienia wykrzywia cały problem i sprawia, że górę bierze nieufność.
Nasze społeczeństwo nie dojrzało jeszcze do rozwiązywania tego rodzaju problemów. Dlatego właśnie jestem przeciwna eutanazji. Jestem jednak za prawem do aborcji i przeciwna karze śmierci. Oczywiście uzasadnienie prawa do aborcji łatwiej mi przychodzi niż uzasadnienie prawa do eutanazji – ponieważ ta pierwsza mnie osobiście nie grozi, a ta druga może się przypadkiem przytrafić. Człowiek w pełni odpowiada jednak za podjęte decyzje i on się rozlicza ze swoim sumieniem, gdy przyjdzie mu do głowy podejmować decyzje co do cudzego życia, zwłaszcza gdy istnieją lepsze sposoby na uniknięcie dylematu – wystarczy być trochę odpowiedzialniejszym (to do większości aborcji, ale nie do wszystkich!).