Rude pachną inaczej

Starość tak już ma, że byle jaka informacja uruchamia cały potencjał wspomnień luźno tylko związanych z przekazem. U mnie takie uruchomienie nastąpiło, gdy usłyszałam w telewizji lub przeczytałam w gazecie, już nie pamiętam gdzie, o tym, że z powodu zwiększonych zachorowań na KOVID-19 w niektórych szkołach  mogą być odwołane studniówki. W ogóle karnawał w czasach zarazy jest zupełnie niepożądany i trzeba być szczególnie chętnym do zabawy, żeby zlekceważyć wszelkie ostrzeżenia. Ale młodym to zupełnie nie przeszkadza, oni są z natury rzeczy niefrasobliwi.

Przypomniałam sobie moje czasy, pięćdziesiąt trzy lata temu, kiedy kończyłam liceum; moją studniówkę i potem bal maturalny. Studniówka była jeszcze zabawą dla uczniów i uczennic, a więc z pewnymi rygorami, które już nie były stosowane na balu maturalnym, kiedy traktowano balowiczów jako osoby dorosłe. Na studniówce obowiązywały stroje szkolne, a więc granatowe spódniczki i białe bluzki. Oczywiście nie było żadnego alkoholu, a zabawę nadzorowało grono mamuś i nauczycieli, baczące pilnie, aby młodzież nie przejawiała niestosownych zachowań.

Dziewczyny, jak to dziewczyny wszystkich czasów, zwierzały się sobie z rozmaitych wrażeń. Oglądały się wzajemnie;  zwracały uwagę na to, czy którejś nie wysunęła się bluzka ze spódnicy lub nie przekręcił szew w nylonowych pończochach itp. Koleżanki, które miały tak nazywane wówczas „powodzenie” u chłopców, cierpiały jednak złą stronę tego powodzenia, a mianowicie ich białe bluzki na plecach nosiły ślady wielu spoconych męskich dłoni, nie zawsze pierwszej czystości. Dziewczyny, które nie miały powodzenia, mogły się pocieszać tym, że ich bluzki były bardziej czyste.

Przy okazji parę słów o higienie tamtych czasów. Dla zachowania czystości ciała miałyśmy o wiele mniej środków niż dzisiejsze kobiety. Były mydła w kostce, najchętniej stosowane dla niemowląt, bo ładnie pachniały; był proszek do zębów, bo nie pasta. której wówczas jeszcze nie używano; nie było szamponów, tylko zwyczajne mydło albo mydło siarkowe, jeśli ktoś miał łupież. Nie było dezodorantów, tylko dwa lub trzy zapachy tak zwanych „wód kolońskich”, oszczędnie wydzielanych córkom przez matki. Skutkiem tego, nawet osoby dbające o czystość i higienę, których jednak było mniej niż dzisiaj, odznaczały się swoistym zapachem. Muszę dodać że nawet w Warszawie wiele mieszkań nie miało bieżącej wody i toalety, a część z nich w zimie była nieczynna z powodu zamarzania rur, a więc standard czystości był nieco inny niż dzisiaj; wystarczała kąpiel raz na tydzień i codzienne mycie twarzy i rąk pod pachami oraz dłoni.

W ten sposób dochodzę do sprawy indywidualnych zapachów. Dzisiaj już tego rozróżnienia nie czuję; spotykając się z ludźmi od wielu lat nie rozpoznaję już ich indywidualnych woni. Dzieje się to za sprawą wielu chemikaliów, którymi przesiąknięte są nasze przestrzenie życiowe: podłogi, szyby, lustra; środki higieny, których używamy na co dzień, a także potrawy, przy spożywaniu których unikamy np. czosnku czy innych o mocnej woni, wydzielanej przez skórę. Przedtem było inaczej – każdy człowiek miał indywidualny zapach, niedający się przykryć aromatem słabo pachnących mydełek. Moim spostrzeżeniem ówczesnym było to, że rude dziewczyny pachną zupełnie inaczej, niż cała reszta koleżanek. Dla mnie ten zapach był nieprzyjemny, ale zauważalne było to, że chłopcy ciągnęli do nich, jak muchy do lekko nadpsutego mięsa.

Tutaj znowu konieczne wyjaśnienie. W tamtych czasach nie było lodówek, a z tego powodu i z wielu innych, mięsa jadło się mało i gotowało od razu po jego zakupie. Wystarczyło jednak, żeby poleżało ono na stole w cieple kuchni z godzinę i nabierało nieprzyjemnego zapachu – jeszcze nie śmierdziało, ale już domagało się natychmiastowego zagotowania. Ja nazywałam go mdłym i zawsze kojarzyłam z niektórymi kobietami, a tak właśnie pachniały zawsze rude dziewczyny. Dziś wiem że były to feromony i najczęściej one nie były dla chłopców nieprzyjemne, wręcz przeciwnie, dziewczynom jednak zapach ten nie pasował zupełnie. Dlatego też rude koleżanki miały mniej przyjaciółek, niż inne dziewczyny. Czasami owocowało to powiedzeniem, że rude są fałszywe, co nie dotyczyło jednak mężczyzn, ponieważ oni mieli inne feromony. Nie mówię oczywiście, że chłopcy pachnieli jak róże, czy inne kwiatki. Sale szkolne, zwłaszcza gimnastyczne, mocno śmierdziały po lekcjach. Rano jednak zapach każdego chłopca można było odróżnić. Jedne były miłe, inne mniej, i nie do końca zależało to od higieny.

Ja należałam do osób bardzo wyczulonych na zapachy. W rodzinie znana byłam z tego, że wystarczyło tylko spróbować jakiejś potrawy i jeśli ją jadłam, oznaczało to że jest świeża i nie może zaszkodzić. Dzisiaj już tego daru nie mam, wszystkie potrawy zawierają w sobie syntetyczne dodatki, które uniemożliwiają poznanie ich właściwego aromatu naturalnego. Dlatego zdarza mi się zjeść coś, co ładnie pachnie, ale jest nieświeże i może mi zaszkodzić, mimo że bardzo staram się nie nadwyrężać swojego żołądka jedzeniem jakiś szkodliwych potraw.

Innym wstydliwym problemem tamtych czasów, powodującym dyskomfort zapachowy, była dieta skutkująca wzdęciami i gazami. Jedzono głównie kartofle, gliniasty chleb, z warzyw kapustę i marchew, zimą kapustę i ogórki kwaszone, których smak jednak z upływem czasu wahał się od przesolonej pulpy, do tracącej lekko zgnilizną, niedosolonej ale przekwaszonej. Beczka ogórków czy kapusty na wiosnę pachniała trochę jak kiszonka z silosu skarmiana bydłem.

Do katalogu nieprzyjemnych zapachów, a prosto mówiąc smrodów, należy dodać jeszcze najgorzej tolerowane przeze mnie zapachy maści tranowej, którą smarowano oparzenia lub odmrożenia, częste u dzieci w czasie ostrych mrozów oraz zapach eteru, wszechobecny w salach operacyjnych szpitali, gdzie stosowano go do znieczulenia pacjentów poprzez zakrapianie drucianej maski z narzuconym na nią kawałkiem gazy, czy przychodni, gdzie robiono zastrzyki dezynfekując skórę nie spirytusem, a właśnie eterem. Były to zapachy odrażające, jak np. zapach pilotki mojego ojca, czapki używanej przez niego w czasie lotów samolotem albo szybowcem, skórzanej, chroniącej przed wiatrem i konserwowanej tłuszczem. W ogóle z dziecinnych wspomnień najgorzej zapisuje się w mojej pamięci zapach tranu i starych skór.

Z przyjemnych zapachów zapamiętałam zapach kwiatów floksów, które rosły w naszym ogródku, zapach jednego z gatunków jabłek, dziś już nieznanych i nie wiem jak się one nazywały. Lubiłam zapach kminku, który sowicie dodawano do kapusty kwaszonej. Muszę tutaj powiedzieć, że nie tylko mniej potraw znaliśmy, ale także mniej ziół na co dzień używano. Właściwie było ich tylko trzy: rumianek mięta i koperek włoski. Z przypraw używano oprócz kminku pieprz ziołowy i majeranek. Pieprz zwyczajny i papryka nie były na co dzień stosowanymi przyprawami, a jedynie od święta razem z goździkami i cynamonem, a także strąkami wanilii. Naparu z goździków używano też często jako perfum, a także gdy bolały zęby. Wody kolońskie miały aromat naturalnych kwiatów jak bez, jaśmin, konwalia.

Tak już jakoś jest, że oczekuje się od życia i jego przetworzonych tematów prezentacji energii pozytywnych, zapominając o tym, iż energie negatywne są równie dobrym, a nawet może lepszym napędem do życia.Może nie powinnam się odzywać, jako dyletantka, daleka od chęci świadomego praktykowania tzw. duchowości, ponieważ życie nie oszczędziło mi wyzwań, o które bynajmniej nie zabiegałam. Praktyki narzucane wbrew woli dają siłę na zasadzie, co cię nie zniszczy, to wzmocni, Żadna gra pozorów nie jest w stanie zabić wymowy PRAWDZIWEGO ŻYCIA. Wątek Wenusowy nie zawsze jest miły i słodki, a sztuka nie zawsze powinna wiać optymizmem. Wonie: smrody i zapachy nie zawsze dają się zamaskować i niekoniecznie należy wierzyć w to, że nieprzyjemne nie są nam potrzebne, a przyjemne upiększają nasze życie. Mogłabym zapuścić się za daleko ale korci mnie, aby wspomnieć chociażby jedną prostą rzecz: czasami dobrze jest po niemiłym zapachu odróżnić wroga lub jego złe intencje, lub ogólniej, to co szkodliwe..

Spodziewać by się można, że nasze współczesne czasy są znacznie lepsze, zwłaszcza przyjemniejsze zapachowo. Jednak wraz z naturalnymi aromatami utraciliśmy bardzo wiele możliwości rozpoznawania świata wokół nas. Poczynając od szkodliwości niektórych potraw, straciliśmy rozeznanie węchowe ludzi nas otaczających, dotyczące ich zdrowia, nastroju, dopasowania do naszych osobowości. Dzisiaj sądzę, że mieliśmy więcej wspólnego ze zwierzętami, niż obecnie. Nie mam i nie miałam nigdy zwierzęcia domowego, doskonale jednak rozumiem napotkane psy, kiedy zapach jakiegoś człowieka im nie pasuje z nieznanych mi powodów. Prawdopodobnie wyczuwają chorobę lub zły nastrój człowieka, tak jak my kiedyś też go wyczuwaliśmy.

Starsi ludzie podobno tracą węch, ale ja  u siebie tego nie dostrzegam. Tylko świat wokół mnie pachnie inaczej, bardziej chemicznie, twardo i metalicznie, pylasto i sztucznie. Zarówno miły jaki niemiłe zapachy są sztuczne i wydają się nieprawdziwe, trudno z nich wyciągnąć jakiekolwiek informacje.

Rozważania, wieści i dywagacje z prawego boku i lewej półkuli (7) 

Blog nie jest nowinką, a starowinką techniczną – Jak twierdzi Krzysztof Varga w przedostatnim numerze Newsweeka. Z tą starowinką, a właściwie starowinkami  idę w parze, krok w krok  od 2007 roku,  póki jeszcze jestem zaledwie –

 Na brzegu rzeki Lety

 Pochlebianie czerstwieje? – Takie pytanie przeczytałam wśród aforyzmów i słownych gier na FB. Nie, bo czerstwy staruszek trzyma się prosto, czerstwy chleb jest twardy i nie poddaje się obróbce, pochlebianie raczej pleśnieje – chciałam raczej odpowiedzieć, zanim mi się odechciało dyskutować z nadrzeczną szroniastą mgłą i smogiem. Ale zrozumiałam, że stoję w samym centrum pleśnienia –

 Na brzegu rzeki Lety

 Moje pokolenie – dzieci PRL mają podwójnie niesprawiedliwie. Lepiej lub gorzej opiekowaliśmy się naszymi rodzicami w ich starości, a przynajmniej czuliśmy taki obowiązek. Wierzyliśmy, że los nasz będzie podobny, nasze dzieci też się nami na starość zaopiekują, a naszymi dziećmi ich dzieci – nasze wnuki..

 Niestety, świat się odmienił. Nasze dzieci i wnuki wyjechały za granicę, naszych prawnuków już nie znamy, a nami – jeśli w ogóle – opiekują się obce osoby. Te dwa modele rodzin zderzają się w czasie świąt, szczególnie w czasie Wigilii. Rodzina z przebywającym w kraju uważa za swój obowiązek spędzać przynajmniej jeden dzień, zazwyczaj wigilijny, z babcią lub dziadkiem, jeśli są samotni. Pozostały czas świąt uważają za ich własny czas i zazwyczaj poświęcają własnej rozrywce. Udają się za granicę, najchętniej w ciepłe kraje, egzotykę lub pseudo egzotykę z obowiązkowymi palmami, basenem, turkusowym morzem i pokręconymi uliczkami urokliwych miasteczek. Nadsyłają fotografie z małpami i tygrysami i nimi samymi wśród egzotyki, piękni i młodzi w wieku, w  którym my mieliśmy już żylaki, płaskostopie i ręce powykrzywiane od dźwigania ciężkich siatek ze zdobyczami na kartki. Nasze ówczesne radości to był papieros wypalony w nocy przy otwartym oknie, gdy skończyłyśmy zmywanie sterty naczyń, a rodzina zasnęła snem sprawiedliwych i wówczas mieliśmy dla siebie czas, swój czas, choć bez małp i tygrysów. I nie możemy mieć do nich o to pretensji, to nie naszą jest winą, że szukają szczęścia gdzie indziej. Wszak my daliśmy im wszystko, na co nas było stać i co umieliśmy zrobić. Nie możemy też odreagowywać swoich kłopotów życiowych przez obciążanie nimi innych. Dlatego zatrzymujemy się w miejscu, odarci z emocji lub siląc się na obiektywizm.

 Babcia lub dziadek w pozostałe dni świąt  i Nowy Rok oczekują na sms z informacją, że dzieci dotarły na miejsce. Pogoda dopisuje, a my życzymy drogiej Mamie lub tacie wszystkiego dobrego z okazji wszystkich okazji. Czasami korzystając z komunikatorów odpalają laptopa, pozwalając łaskawie obejrzeć się na ekranie rodzicom. Oczywiście porozmawiają z nimi, podobnie jak ci,  którzy przebywają stale za granicą i raz na jakiś czas z obowiązku lub potrzeby łączą się z bliskimi. Jednakże czasy mamy, jakie mamy; otwarty ekran laptopa kusi, aby jednocześnie odpowiedzieć na tego czy tamtego tego maila, sprawdzić coś w mediach społecznościowych, nie marnując czasu na czcze pogawędki sprawdzić nowe wiadomości, których polskim dzieciom nie brakuje w politycznych zawirowaniach współczesności. To powoduje, że rozmowa robi się jednostronna, przerywana brakiem chwilowej uwagi, lub oderwaniem jej od rozmówcy. Rodzicom głosy drżą w obawie, że powiedzą coś, co dzieciom się nie spodoba, zapytają o coś, co zostanie uznane za wścibskość lub usłyszą jakąś smutną wiadomość.

 My, samotni rodzice lub dziadkowie różnie to znosimy. Szczęśliwi ci, którzy nie oczekują niczego specjalnego po takim kontakcie. Wówczas nadspodziewane bonusy, jakie mogą się przydarzyć, cieszą o wiele bardziej niż inne niespodzianki. Kiedy syn lub córka płynie łódką w Wenecji i ustawi telefon nagrywając widoki, czujemy się w centrum wydarzeń, im bardziej odmiennych od pocztówkowych filmów, tym wartościowszych, bo jakby wyłącznie dla nas przeznaczonych. Nawet widok londyńskiej ulicy z ławki, na której się przysiadło, potrafi cieszyć i interesować. Jakie torby z zakupami noszą ludzie, jak są ubrani, co widać na wystawach sklepów, jak się czuje ktoś i wygląda wewnątrz piętrowego autobusu. Podobnie jak dżungla pod Berlinem, rosnąca na przestrzeni dawnego poligonu budowy sterowców, gdzie spacerując po drewnianych chodniczkach można oglądać za szkłem kosmate pająki i syczące węże.  – To wszystko jest wyjątkowe i odmienne od codzienności, która nas otacza: drzewka szczęścia na parapecie, pnącza w doniczkach, ekranu telewizora, stoliczka, którego szuflady wypełnione są lekarstwami i konstrukcji z taterniczych linek, pomagających wstać z łóżka.

Są jednak wśród nas i tacy, którym samotność bardzo doskwiera – zresztą pewnie jest ich więcej niż osób dobrze czujących się ze swoją samotnością. Jedni i drudzy czasami oduczają się od rozmawiania z innymi i ich głosy brzmią ochryple i chropowato. Przeczytaliśmy gdzieś, że Biegun Niedostępności to punkt najbardziej oddalony od…wszystkiego, o czym się pomyśli. 

 Starość przynosi różne dziwne rzeczy, które dzieją się z człowiekiem poza jego wolą. Nie mogę powiedzieć, że bez jego woli, ale na pewno poza; po prostu w jakimś momencie przychodzi potrzeba i starzec lub staruszka zastygają na chwilę. Po jakimś czasie czują, że czas zastygania się kończy i należy dokończyć ruch, który się zaczęło, przejść do czynności którą się planowało, wstać lub usiąść. Nie wiem, czy o czymś w tym czasie myślę, w tym czasie zastygania, czy jest to czas bezmyślny, czy mój mózg w tym czasie pracuje, czy też nie nie. Wiem  że podobne to jest zapatrzeniu się na coś, czego czasem doznawało się z rzadka w młodości albo w dzieciństwie.

 Moja mama, kiedy zbliżała się już bardzo do końca swojego życia i kiedy pogodziła się z tym, że śmierć już jest blisko, powiedziała mi, że miała takie dziwne stany, w które popadała nie wiadomo kiedy i dlaczego. Nie były to prawdziwe sny, nie były to wizje; było zaś wstrzymanie biegu czasu w niej i wokół niej; różnica jednak polega na tym, że mama przebywała w takim stanie po kilka godzin, U mnie trwa to zaledwie minuty. Mimo to wiem, na jakim brzegu stoję i choć patrzę z biegiem rzeki ,a nie pod prąd, coraz słabiej widzę, to co przede mną, a coraz silniej wdziera się to, czego kiedyś zabrakło. Wszechświat ponoć rozszerza się we wszystkich kierunkach; Bieguny Niedostępności oddalają się zmniejszając i tak nikłe szanse, pozostaje więc trwać w niemyśleniu, nieodczuwaniu, nieoczekiwaniu-

 Na brzegu rzeki Lety…

Rozważania, wieści i dywagacje z prawego boku i lewej półkuli (6)

Porządek dziobania

Kiedyś z rozmaitych opresji ratowano w pierwszym rzędzie dzieci kobiety i starców. Wynikało to z przekonania, że trzeba opiekować się najsłabszymi. W dzisiejszych czasach opinia ta zmieniła się, jak i  hierarchia jednostek zasługujących na ratunek. Ustawia się w niej: Zwierzęta, dzieci, resztę ludzi. Zmiana kolejności w tej hierarchii wynika z przeniknięcia do naszych poglądów zwyczaju uzasadniania tworzonych konstrukcji myślowych. Zwierzęta uważa się za najbardziej niewinne, w za nimi idą dzieci, a także inne istoty niewinne, na przykład nienarodzone (te ostatnie coraz bardziej wysuwają się na czoło). A dopiero potem cała reszta. Starcy wypadli w tej hierarchii, bowiem nie są uważani za niewinnych, przeciwnie mają za uszami więcej, niż młodzi, którzy nie zdążyli tak bardzo nagrzeszyć. Przede wszystkim żyli i działali w czasach komuny, a jako tacy, musieli ją akceptować wraz ze wszystkimi jej zbrodniami i przekrętami.  Poza tym, jak powszechnie wiadomo, tylko ten kto śpi, nie grzeszy; im ktoś starszy, tym więcej przewinień ma na sumieniu. przekonanie to  Powstało wskutek przeniknięcia do ogólnej świadomości obowiązującego stereotypu zaczerpniętego z religii, oglądu Świata, opartego na wskazywaniu grzechu i konieczności pokutowania. Skoro istnieje wina, istnieje też kara.. Im ktoś dłużej żył, tym więcej zdołał  nagrzeszyć, a więc zasługuje na większą karę; nie ma powodu stawiać go w gronie zasługujących na ochronę, skoro może on właśnie w ten sposób przynależną mu karę odbyć. A my tylko mu w tym pomożemy. Pobrzmiewają tu też echa teorii reinkarnacji, zgodnie z którą człowiek poddawany opresji, odpracowuje w ten sposób swoje przeszłe winy. Widzimy więc pomieszanie z poplątaniem, zaczerpnięcie różnych teorii z różnych religii, które jako swoisty misz-masz przedostał się do naszej zbiorowej świadomości.

Jaki to ma wpływ na nasze zachowania? Przejmujemy się, jako społeczeństwo życiem poczętym, niewinnym płodem w łonie matki, niewinnym dzieckiem uchodźców na granicy, mniej zajmuje nas starsza osoba, np. babcia dziecka ze złamaną nogą. Dla dziecka powołano opiekuna z urzędu, babcie wypchnięto za granicę. Największą bazę win niosą ze sobą młodzi mężczyźni, bowiem w przekonaniu większości, są oni ukrytymi terrorystami. Wskazuje na to fakt, że rzucali gałęziami i kamieniami w polskie służby graniczne. Ja się im kompletnie nie dziwię, każdy człowiek postawiony przed ścianą, w obronie swojego życia będzie robił wszystko, co jest mu dostępne.

Skoro na siłę ciskać kamieniami, to rzuca. Gdyby ktoś mu wcisnął w ręce inną broń, to by strzelał. Człowiek postawiony w Krańcowej sytuacji nie zastanawia się, reaguje tak, jak emocje go skłaniają. Uznaje to nawet prawo, zmniejszając karę za zabójstwo w afekcie. Tylko nie my, ludzie! My kochamy emocje, ale własne i w kinie. Cudze emocje nakręcają nas tylko do reakcji na zasadzie: wreszcie coś dzieje się i możemy coś w tej sprawie zrobić. 

Kiedy byłam młodą dziewczyną, słyszałam najczęściej złe rzeczy o współczesnej młodzieży. Tłumaczono nam, jakie mamy wady i dlaczego musimy czekać, aż Przystosujemy się do świata i świat nas zaakceptuje. Potem gdy osiągnęłam wiek średni, tłumaczono mi, że muszę jeszcze poczekać na profity ze swojej pracy i swojego wysiłku, aż odejdą starsi, którym bardziej się one należą. Teraz gdy jestem już staruszka, właściwie nie powinnam na nic czekać, a pospieszyć się i umrzeć jak najszybciej, nie stwarzać swoją osobą problemów najbliższym i państwu, a w szczególności służbie zdrowia, opiece społecznej, finansom kraju i w ogóle wszystkim młodym Polakom, którym zabieram miejsce do życia.

Jako niegdysiejsza czytelniczka kryminałów, przyzwyczaiłam się szukać zawsze tego, kto ma swój interes w popełnieniu zbrodni i komu zależy na takim, a nie innym rozwiązaniu – w tym przypadku problemu istnienia osób starszych.

Oczywiście bolącą jest sprawa tego, że starzy nie chodzą do pracy, a mają pieniądze z emerytur, na które wszyscy się składamy. Niektórzy zaś mają duże emerytury, Większe niż płace pielęgniarek. Starzy mieszkają nieraz w dużych mieszkaniach, na które młodzi nie mogą sobie pozwolić. Jeżeli je mają, to na ogół odziedziczone po dziadkach i innych rodzinnych starcach, w trosce o wnuki i narodową gospodarkę umierających na czas. Dlatego wskazane jest, aby ci dziadkowie czy babcie lub samotne ciocie prawdziwe i przyszywane, żyli jak najkrócej jak to możliwe. Niech się już nie męczą, zwłaszcza że często narzekają, że to czy tamto ich boli i tego czy tamtego mają dość. Dlatego jesteśmy za eutanazja i innymi tego rodzaju rozwiązaniami. Życie poczęte jest świętem, życie u schyłku niekoniecznie. Ktoś mógłby powiedzieć, że Wnuk czy wnuczka może zamieszkać z babcią czy dziadkiem, ale to nie jest rozwiązanie. Babcia czy dziadek będzie miał mocno przeciwko, kiedy współmieszkaniec o 12 w nocy zacznie smażyć cebulę, bo jest głodny. Babcia czy dziadek chciałby spać, a przecież niejednokrotnie narzekał czy narzekała, że cierpi na bezsenność. Jak więc może mu przez ma przeszkadzać zapach smażonej cebuli?

Młodzi są innym gatunkiem człowieka, o czym zaraz opowiem, jak każda staruszka, która musi narzekać na młodzież, bowiem nie istniałby żaden powód, żeby tego nie robiła. Nawet jeśli ją korci, żeby być inną niż wszyscy.

Pewna moja koleżanka wpadła na pomysł, że przydałaby mi się osoba pomocna w życiu codziennym i wymyśliła, że jej młoda kuzynka chętnie zamieszka w Warszawie i podejmie tam pracę, a w zamian za darmowy pokój będzie się mną opiekować. Wyszło na to, że mam trudny charakter i niestety, trzeba by świętej, żebym była z jej opieki zadowolona. Nasze wspólne życie wyglądało tak: w poniedziałek rano przychodziła pani Ukrainka i sprzątała całe mieszkanie, łącznie z pokojem kuzynki mojej koleżanki. Z wyników tego sprzątania nie zawsze była ona zadowolona i zaczęła wprowadzać swoje innowacje. W toalecie zawiesiła zielone kulki żrącej substancji, której zadaniem było dezynfekowane. Nie domyśliła się jednak, że moja toaleta ma podwójną funkcję: toalety i biletu i chociaż dbam o jej czystość ,może nawet przesadnie, to żrące zawieszki mogą zaszkodzić mojej skórze. Wytłumaczyłam jej to więc zdemontowała ustrojstwo krzywiąc się jednakowoż, ponieważ wzorem młodych nie uznaje za czyste tego, co nie śmierdzi chemikaliami.

Kuzynka koleżanki wprawdzie nie smażyła nocą cebuli, ale jak zabierała się za gotowanie, to gotowała od razu cztery do pięciu potraw. Moja instalacja elektryczna powstała jeszcze w czasie głębokiego PRL-u nie była na tyle wydolna, żeby znieść to jej gotowanie. U nas w bloku jest gaz, ja jednak go odłączyłam na rzecz kuchni elektrycznej, godząc się z tym, że jednorazowo mogę używać jedynie dwóch stanowisk, z czego jednego o małym natężeniu pobieranego prądu. Zanim zrozumiała to i oswoiła,( co wymaga umiejętności liczenia do 20), całą niedzielę spędziła na gotowaniu dla siebie pięciu rodzajów warzyw, wszystkie po kolei, co spowodowało, że ja nie mogłam zagotować wody na herbatę ani w ogóle czegokolwiek sobie przyrządzić., bowiem w mojej kuchni nie można korzystać z wszystkich posiadanych urządzeń na raz.

To była niedziela, w poniedziałek poszła do pracy na 9 rano. Zajęła łazienkę na godzinę, Biegała po mieszkaniu ze słuchawkami na uszach, więc nie zdołam jej powiedzieć, żeby zrobiła mi jakieś zakupy, kiedy będzie wracała z pracy. Zresztą i tak z tego nic by nie było, ponieważ z pracy wróciła o godzinie dwudziestej czwartej, zresztą w towarzystwie dość hałaśliwym. Z tego względu nie zdołałam się z nią porozumieć ani w sobotę, ani w niedzielę, ani w poniedziałek, ani we wtorek rano.

Pod koniec tygodnia spytałam ją, jak ona sobie wyobraża opiekę nade mną. Na to odrzekła mi ,że może zrobić wszystko, o co ją poproszę, pod warunkiem, że będzie to w zasięgu jej możliwości. Poranne zakupy nie były w zasięgu jej możliwości, ponieważ spieszyła się do pracy, po południu także nie mogła nic kupić, ponieważ wracała późno, a wracała dlatego tak późno, bo u mnie nie dało się gotować. W zasadzie uznała że jej kuzynka załatwiła wszystko i ona może mieszkać bezpłatnie bez żadnych zobowiązań. Pozwoliłam jej mieszkać do końca miesiąca i poprosiłam, żeby znalazła sobie inne lokum. Na koniec uznała ,że zgubiła gdzieś u mnie w mieszkaniu złoty łańcuszek, i dziwiła się że go nie znalazłam, ani nie znalazła sprzątająca Ukrainka. Po roku przypomniała sobie, że zostawiła w domu słuchawki i te zostały na szczęście odnalezione ,ponieważ leżały za wersalką, której od tamtej pory nikt nie odsuwał. Niestety łańcuszka tam nie było. W sumie dziewczyna była całkiem miła, jednak zupełnie nieprzygotowana do tego, że ktokolwiek istnieje na świecie nie po to, żeby sprawiać jej przyjemność.

Niestety nie był to jeden egzemplarz tego rodzaju; zewsząd dobiegają mnie opowieści, że teraz wszyscy młodzi są tacy, że widzą tylko siebie i że tylko o swoich sprawach myślą; źle znoszą jakąkolwiek krytykę; wszystko robią po swojemu; nie chcą się niczego uczyć, wolą wymyślać na własny sposób nie zdając sobie sprawy, że czasem wyrządzają więcej szkód, niż to warte. Oczywiście oburzają się na zbyt małe pensje i zbyt wielkie wymagania pracodawców.

Mój pogląd na takie sytuacje ewoluował z biegiem czasu. Gdy byłam jej rówieśnicą powiedziałabym o takiej koleżance, że jest po prostu roztrzepana albo dziecinna. Kiedy miałam 40 lat na karku sądziłam, że było jej w życiu zbyt dobrze, że rodzice nie wychowali ją na osobę myślącą, jedynie na swego rodzaju kobieciątko. Dzisiaj myślę inaczej. Jeżeli zadaniem człowieka podobno jest bycie szczęśliwym, dziewczyna ta postępowała całkiem racjonalnie, że działo się to jednak kosztem mnie, to nieważne, ponieważ świat cały powołany jest dla uszczęśliwiania ludzi. Mój kłopot polega na tym, że wychowano mnie do godnego znoszenia klęsk , a nie do odnoszenia sukcesów. I zawsze powtarzano mi, że jeżeli się do czegoś zobowiązałaś, to musisz to wykonywać, a jeśli robisz coś już, to rób to dobrze. Wprawdzie opowiadałam złośliwie, że jako wskazanie dla mordercy jest to zupełnie słuszne: jeśli już masz kogoś zamordować, to zrób to skutecznie. Ale to było takie tylko przekomarzanie się, nieprawdziwa j krytyka.

Kiedy sięgnę pamięcią do swoich młodych lat ,właściwie przypominam sobie bardzo podobne zarzuty stawiane przez starsze osoby młodym. Istotnie, wówczas myślałam bardziej o sobie niż o innych, wolałam robić wszystko po swojemu i wymyślać własne sposoby, chociaż ja chętnie się uczyłam i lubiłam dyskutować nad tym, dlaczego coś ma wyglądać i być robione tak, a nie inaczej. Z tamtych czasów zapamiętałam kilka ówczesnych argumentów: „zawsze tak się robiło”, „tak mi kazano, więc tak trzeba robić”, „nie ma co dywagować, to tylko strata czasu”. Dziś takie argumenty padają rzadziej, ale zastępuje się je innymi banałami, równie zachowawczymi.

Mimo wszystko zmieniło się bardzo wiele. Wydaje mi się, że te cechy, które przez starsze pokolenie za moich czasów było uznawane za negatywne, nadal negatywnymi pozostało, tyle że ich przejawianie się przybrało czasem zgoła karykaturalny wygląd. O ile kiedyś jeszcze słuchano czyichś wskazówek czy rad, obecnie słucha się tylko siebie, I wyłącznie realizuje swoje pomysły, nie próbując nawet zrozumieć innych, ani ich argumentów. Dla świeżo upieczonych pracowników nie jest argumentem np. to, że przepisy prawa tak nakazują, ponieważ oni uważają, że lepiej jest zrobić inaczej. Stąd też zapewnie bierze się lekceważenie prawa oraz jego omijanie przez osoby, które ze swojego stanowiska powołane są do czuwania nad jego stosowaniem. Dlatego też w sejmie nie słucha się opozycji i uchwala ustawy całkowicie sprzeczne z obowiązującym prawem konstytucyjnym, czasami w zupełnie dobrej wierze, chociaż  z głupoty i niekompetencji.

W świetle tego należy cały ród starszy wyciąć do cna, bowiem pozbawienie ich sprawczości jeszcze nic nie daje, skoro mądrzą się I podobno wiedzą lepiej niż młodzi, którzy mają umysł świeży i nie zużyty. Stale słyszę argumenty, że Mojżesz żydów prowadził po pustyni przez 40 lat czekając aż wymrze starsze pokolenie I dopiero wówczas mógł podjąć naprawę społeczeństwa. Analogicznie mówi się o tym, że żeby naprawić Polskę należy poczekać aż umrą wszyscy ludzie urodzeni w czasach tak zwanego komunizmu, chociaż żaden komunizm to nie był, jako żywo, w każdym razie wszyscy ludzie urodzeni przed rokiem tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym. Ja jestem wśród najstarszych pokoleń, muszą więc wymrzeć także moje dzieci. Pozostaną ich dzieci, moje wnuki, już dziś zagubione dzieci we mgle, nie za bardzo wiedzące czego chcą poza byciem szczęśliwym i do czego dążą oraz do czego są zdolni. Strach pomyśleć, co będzie z tymi, którym nic nikt nie będzie w stanie przekazać, a zwłaszcza opowiedzieć jak jest w życiu naprawdę, w prawdziwym życiu, a nie wykreowanym przez innych na potrzeby jeszcze innych.