Na termin ten natknęłam się w czasie lektury artykułu „Dlaczego rzeczy tracą na wartości” Tomasza Bodyła w Gazecie Wyborczej z dnia 4 maja b.r.
dotyczacego spraw ekonomicznych. Podlegają na przykład takiemu rodzajowi zanieczyszczenia towary już zakupione, a potem odsprzedane, mimo ich nie używania (np samochody), towary z wystawy, stare modele przedmiotów, gdy ogłoszono wprowadzenie na rynek nowych wersji, itp. Oznacza więc on pewien zasób przekonań, zazwyczaj negatywnych (słusznych lub nie), dołączonych do realnych przedmiotów w procesie obrotu nimi lub nawet wcześniej, gdy obrót ten jest tylko spodziewany.
Sądzę, że określenie to może być używane w znacznie szerszym zakresie, niekoniecznie związanym ze sprzedażą, choć zawsze z wartościowaniem. Jeżeli uważamy, że oryginał przedmiotu jest zawsze lepszy, bardziej wartościowy niż nawet znakomicie odtworzona kopia, to właśnie kopii tej przypisujemy owe zanieczyszczenie, biorące się z faktu odtworzenia, a nie wymyślenia — chociaż właściwie w dzisiejszych czasach mało jest przedmiotów w całości oryginalnego pomysłu i wytworzenia. To jednak co jest zanieczyszczeniem z jednej strony jest wartością powiększoną z drugiej strony.
Określenie owe więc nie jest obiektywną oceną stanu rzeczy (co w ekonomii i ekonomice powinno być normą), a kontrowersyjną oceną dokonywaną z jednego z wielu możliwych punktów widzenia. W tym wypadku reprezentuje ono punkt widzenia kogoś, komu ocena wydaje się zbyt wysoka.
Idąc dalej w swoich rozważaniach i kierując się wskazaniem, że językowo można zawłaszczyć rzeczywistość, mamy tutaj dowodny przykład takiego zawłaszczenia. Co dodatkowo z niego wynika?
Prosta konkluzja wskazuje na to, że psychologia może „zanieczyszczać” wartość czegoś, a więc jest dziedziną nauki (jeśli w ogóle?), która pogarsza stan rzeczy, a nie polepsza go — bowiem gdyby nie to zanieczyszczenie cena samochodów i przedmiotów odpowiadałaby ich wartości. W ogóle cena i wartość oraz związki między nimi to w ekonomii i ekonomice cała ogromna dziedzina wiedzy, którą w obecnej chwili nie chcę się zajmować. Uderza mnie jednak fakt, że w powszechnym systemie wartościowania obniża się wartość nauki badającej pojedynczego człowieka, a sztucznie zawyża wartość badań zjawisk społecznych. Tu także chyba należy przypisać maniakalne wręcz zastępowanie słowa „uczucia” słowami „emocje”, gdy bynajmniej nie ma mowy o zjawisku opisywanym naukowo (np. „Targały nią silne emocje”).
Ta reguła woli w polityce referendum czy konsultacje, zamiast dyskusji oraz przedkłada coacha, doradcę czy konsultanta nad przyjaciela, jako że opłacony profesjonalista pomóc może lepiej niż niefachowy przypadkowy człowiek, nawet z najlepszymi chęciami.
(fotografia Mirosław Aleksander Czylek z komentarzem: „W każdej chwili, każdej godzinie, coach czai się za rogiem, by Cię dopaść.”)
W ten sposób wszystko, co jest spontaniczne, właściwe człowieczeństwu, jest niszczone i dominowane przez wartościowanie (także finansowe), a często ośmieszane jako naiwność i głupota. Ruina w tle reklamy to chichot rzeczywistości naginanej do ludzkich manipulacji.
W tym samym mniej więcej czasie czytałam artykuł o starszych osobach, szukających u schyłku życia na portalach matrymonialnych drugiej osoby, dla spędzenia razem reszty życia. Nie było zamiarem autora ośmieszenie naiwnych oczekiwań babć i dziadków, ale tak jakoś wyszło, że ukazany obraz tych poszukiwań jest żałosny i dołujący. Przede wszystkim nie szukają one doraźnych romansów (czyżby nie wiedziały, co jest w życiu prawdziwą wartością?), korzyści materialnych (chociaż podejrzewają, że ewentualni kandydaci tym się głównie kierują w zawieraniu znajomości) i w pełni swej starczej, zabawnej naiwności oczekują, że będą mogli z kimś porozmawiać. A przecież: po co rozmawiać?
Właśnie, po co? Wszak to tylko zanieczyszczenie psychologiczne takiej poważnej sprawy, jak małżeński związek; przecenianie rozmowy podobne zawyżeniu wartości samochodu, dziewictwa i co tam jeszcze nagminnie zawyżamy.