Odpowiedzialność kobiet

Pewna moja znajoma, pani około pięćdziesiątki, napisała:

“Uwaga – będzie ostro. Uważam, że każda kobieta popierająca PiS musi być bezdennie głupia. Ja rozumiem, że kobiety w wieku powyżej 60 lat zioną zawiścią w stosunku do kobiet w wieku „rozrodczym” bo są za stare na zajście w ciążę dlatego popierają PiS i czarną mafię kościelną ale kobiety młode, które mogą zajść w ciążę która może zakończyć się urodzeniem dziecka bez głowy, które dobrowolnie oddają swoją macicę w władanie starym obleśnym dziadom (np. Kaczyński, Terlecki), gnojom którzy wykorzystają nieletnie dziewczyny (były marszałek Sejmu)… Jak nazwać takie kobiety? Gardzę takimi kobietami… “

Przeraża mnie ta mentalność nastolatki, ten brak refleksji i to podpieranie pretensji do świata powtarzanymi bezmyślnie bzdurami o zależności wieku od zazdrości o młodość(???) i urodę, to spłycanie wszystkiego, sprowadzanie spraw poważnych do głupawego banału. Łatwo gardzić kimś, o czyich doświadczeniach nic się nie wie i o kim z wyżyn własnego konta na FB można nie myśleć, chłonąc ostatnie porywy własnej młodości.

Dlatego opowiem o doświadczeniu mojej rówieśniczki, koleżanki z którą kiedyś razem pracowałam, niesympatycznej osoby, niezbyt lubianej. Treścią mojej opowieści, jej morałem właściwie jest relacja (ponadczasowa) o tym, jak bardzo można utonąć w poczuciu winy. Jeśli wie się o tym, co kobieta ta i inne jej podobne przeżyły, trudno zdobyć się na pogardę. Po prostu nie przystoi myślącej kobiecie, siostrze w strapieniach.

Jakkolwiek była niesympatyczna i nielubiana, pomagała koleżankom z pracy udzielając pożyczek z kasy zapomogowej w razie konieczności dokonania tzw w PRL “skrobanki”. Środki antykoncepcyjne wówczas nie istniały, a choć aborcja była prawnie dopuszczalna, skierowaniu do szpitala na zabieg towarzyszyło coś w rodzaju dochodzenia (komisja trzyosobowa z czynnikiem społecznym) a szpitale już wówczas manewrowały kolejkami w ten sposób, że po doczekaniu się na wyznaczenie terminu, sprawa najczęściej była już bezprzedmiotowa. Dlatego potrzebna była zaufana koleżanka zarządzająca zakładową kasą zapomogowo-pożyczkową. I czasem kilka remontów mieszkania w niedługim okresie czasu.

Ela (to nie jest jej prawdziwe imię) dostała pierwszej miesiączki w wieku 11 lat w stołówce domu wczasowego, gdzie wyjechały z matką na dwutygodniowe wczasy. Kąpała się w jeziorze, a potem w mokrym kostiumie boso weszła na obiad nie zauważając, że zostawiła na lastrykowej podłodze czerwone ślady. Nikt jej nie uprzedził, że coś takiego może zajść i z czego to się bierze, więc bardzo się przeraziła i myślała, że umrze ze wstydu. Wszyscy na nią patrzyli z niesmakiem, a pani sprzątaczka przyleciała zaraz z mokrą szmatą, owiniętą wokół szczotki, mrucząc pod nosem: “niby miastowe a wstydu nie mają!”

Matka dołożyła swoje trzy grosze, ale od tamtej pory zaczęła traktować córkę trochę poważniej. Wszak była już kobietą, więc należało udzielić jej pakietu przestróg i pouczeń koniecznych dorosłej kobiecie. Z innych źródeł Ela też czerpała wiedzę, niestety jednak czasem zamiast wyjaśnień dostawała nowe zagadki.

Uznając jej dorosłość matka rozpoczęła dzielenie się wiadomościami związanymi z rodzeniem dzieci, przy czym problemy poczęcia, seksu i przyjemności zostawiała z boku. Eksponowała odpowiedzialność i obowiązki. Mimo to informacje były tak frapujące, że dziewczyna chłonęła je całą sobą.

Dowiedziała się więc, za jak wiele rzeczy odpowiada dorosła kobieta. To, że już może urodzić, wcale nie oznacza przyzwolenia na brak powagi w traktowaniu rzeczy. Żadna miłość i inne bzdury nie są ważne.

 – Kiedy ty myślisz o randkach i innych fiu-bździu, życie szykuje ci przeszkody i zagadki do rozwiązania, od których zależy twój los. Słuchaj więc uważnie. Znasz naszego kuzyna, Mariana? Pewnie nie wiesz, że urodził się obojnakiem. To taki ktoś, o kim nie wiadomo, czy jest kobietą czy mężczyzną. Nie ochrzczono go dlatego i przez pierwsze dwa czy trzy lata życia ubierano na zmianę: raz w sukienki raz w spodenki. Potem rodzice zdecydowali, że zostanie chłopcem, w szpitalu zrobiono mu operację, a kiedy dorósł i okazało się, że pod innym względem jest kaleką, ożenił się z porządną dziewczyną, ale też kaleką, tyle, że on był głuchy, a ona kulawa. Jednak oboje nie byli głupi, żyli sobie spokojnie, pokończyli szkoły i mieli dwoje dzieci, zupełnie normalnych, a nawet, powiedziałabym, przemądrzałych. Syn wyjechał za granicę i nawet jakąś książkę napisał po angielsku od początku do końca. Córka została aktorką, ale za cicho śpiewała i nie zrobiła kariery. No więc mieli mnóstwo szczęścia ci rodzice Mariana.

Dlaczego mieli szczęście? To u nich, te kalectwa, to było rodzinne. Dziadek Mariana, brat twojego dziadka miał trzy żony i z każdej po kilkoro dzieci. To był taki szaławiła, wprowadzał nowe władze w Polsce po wojnie. Komunista znaczy się. Pierwsze dwie żony były starsze, tak koło trzydziestki, bo brat dziadka lubił starsze kobiety. Nie za stare, ale takie średnie. Ale dzieci były pół na pół – jedna zwykłe, inne upośledzone umysłowo. Brat dziadka dowiedział się od jakiegoś lekarza, że stare kobiety mogą częściej rodzić dzieci niedorozwinięte, więc trzecią żonę wziął młodą, czternastoletnią. To była matka Mariana.

– No to… nie kobieta była winna….

– Nie masz racji – powiedziała matka. – Kobieta jest odpowiedzialna za to, kogo wybierze na ojca swoich dzieci.

Ta świadomość zniszczyła moją koleżankę, gdy przyszło jej urodzić jedno dziecko niepełnosprawne, a drugą ciążę przerwać. Zakochała się w niewłaściwym człowieku. dlatego ma na sumieniu dwa życia, a na plecach niesie do końca garb winy i obowiązku. Jest morderczynią. Rozgrzeszyć mógłby ją tylko biskup, bo zwykły ksiądz nie ma uprawnienia. Nie może przystępować do sakramentów i musi odpowiadać dlaczego, kiedy ją pytają.

Zaniedbana, zła, trudna do wytrzymania, ze szczętem nieszczęśliwa. Wszystko daje swojemu dziecku, ale nigdy nie mogąca sprawić, żeby było szczęśliwe. Mąż odszedł i dostał rozwód z jej winy bo nie chciała z nim współżyć.

Ale to były inne czasy – nie było badań prenatalnych, wiedzy o dziedziczeniu i genach, omówień problemów w prasie czy książkach, nie było też internetu. Nie było środków antykoncepcyjnych poza szmatką nasączoną octem – po. Nie było osób niepełnosprawnych, tylko kaleki – ale kobiety i tak zawsze były winne. I – jak dziś wspomniana moja znajoma z FB – wieszają psy na innych kobietach. Także za to, że nie umieją utrzymać przy sobie mężów. I że są niesympatyczne.

Wstąpił do piekieł, po drodze mu było…

Kiedy będąc małą dziewczynką uczęszczałam na lekcje religii, krótko po wojnie  odbywające się jeszcze w szkole – zanim ustrój usunął je z niej na wiele lat – pełna złości i nienawiści do złej katechetki, karcącej dzieci drewnianą linijką po wierzchu dłoni (nie po spodzie, jak pokazują nieraz w filmach!), w odruchu dziecięcej złości i chęci bluźnierstwa (ale niezbyt groźnego, nie takiego, żeby nie można się było potem z niego wykręcić), tak recytowałam wyznanie wiary – uzupełnione o moje prywatne szyderstwo.

Nie wiedziałam, że przyjdzie mi za to teraz odpokutować.

Istotnie, piekło przychodzi zazwyczaj “po drodze.

Ale zacznę od początku. Korzystając z tego, że w erze zdalnych porad lekarskich nie trzeba wybierać się tam na własnych, mało sprawnych nogach, odświeżyłam w poradni przeciwbólowej pewnego szpitala swój zapis sprzed kilku lat. Testowałam wówczas jeden zestaw leków przeciwbólowych, który nie przyniósł żadnego rezultatu, chociaż wiązał się z uciążliwymi dojazdami i długim oczekiwaniem na korytarzu i wreszcie, wskutek niemożliwości dojazdu i długiego przebywania w pozycji siedzącej, zaniechałam tych wizyt. Teraz postanowiłam do nich powrócić, zwłaszcza, że ból coraz bardziej przeszkadzał mi w codziennym życiu, a używane  leki powodowały inne dolegliwości. Najbardziej jednak zależało mi na jak najdłuższej względnej samodzielności: wstać, umyć się, przebrać, coś ugotować i zjeść. I usiąść do komputera. Pisać. Czytać inaczej niż z wysięgnika nad głową. Spać w kilku innych pozycjach niż “strzałki” na prawym boku. Niewiele. To, że trzy lata nie wyszłam z mieszkania, nie liczy się, mam małe wymagania. Żyje moja głowa – reszta jest na jej służbie i ma jedno zadanie – nie przeszkadzać.

Problemem wizyt w przyszpitalnej przychodni było permanentne rozproszenie ich uczestników. W maleńkiej przestrzeni dwóch pokoików, nie większych niż po 8 m kw, kłębiło się dwoje lekarzy anestezjologów, pielęgniarka, dwoje pacjentów, inne osoby odbierające recepty. Nie wszyscy na wózkach mogli się przecisnąć przez wąskie drzwi. Dwa telefony dzwoniły nieustannie. Młyn, którym moja pani doktor kręciła, nie należąc do najbardziej ogarniętych osób, często wymykał się spod kontroli, zwiększając opóźnienia do jednej lub dwóch godzin. Inną  kwestią było to, że utrudniał to system zapisów – po dwie osoby co 15 minut na lekarza (4 osoby na raz), teoretycznie w parach: jedna miejscowa, jedna spoza Warszawy, a tamte często przysypiały w korytarzu już od rana .

Teraz problem kontaktu z pozoru wydawał się łatwiejszy, ale stał się głównym. Nie można było reagować na to wszystko, co działo się w tle; trudno było przez telefon coś wyjaśnić, gdy lekarz prowadził jednocześnie rozmowę z innym pacjentem, pielęgniarką i kimś jeszcze, a z dźwięków trzeba było się orientować jaka jest akcja. Dodzwoniłam się od lipca kilka razy i udało mi się przetestować trzy zestawy leków – niestety bez działania przeciwbólowego za to z licznymi niemiłymi skutkami ubocznymi. Jeden z zestawów był ten powtórzony sprzed lat.

Przy ostatnim uprzedzono mnie, że lek uzależnia. Odpowiedziałam pani doktor, że nie ma znaczenia w moim wieku, wszak w grę wchodzi zaledwie parę lat wg statystyk. Przyjęła do wiadomości i już rozmawiała z kimś innym. Szpitalny anestezjolog. Jasne. Telefon piknął i miałam zdalną receptę.

Od początku lek nie spełniał pokładanych w nim nadziei. Bolało jak dawniej (zwłaszcza, że szły deszcze i ochłodzenie), a pojawiały się nieoczekiwane ujemne skutki. Jakieś rozsynchronizowanie oczu, podwójne widzenie umożliwiające czytanie, nawet mimo skrajnego powiększenia obrazu na tablecie, nadmierna senność (przesypiałam większą część dnia), płynowstręt i jadłowstręt. Nawet do wypicia łyka wody musiałam się zmuszać. Jedna z rąk popadała w niekontrolowane drżenie, zwłaszcza wówczas, gdy musiałam się czegoś przytrzymać, by na przykład wstać z łóżka lub zmienić pozycję. I sny. Prawdziwe koszmary, stopniowo zmieniające się  w wizje. Śmiać mi się chciało, że nazwa leku nawiązywała do egzystencji – jakby bez tego wszystkiego życie nie mogło istnieć. Pani doktor poleciła mi zmniejszyć dawkę, bowiem lek nie działał. Samowolnie przestałam go brać gdy totalnie straciłam kontrolę nad sobą..

Początkowe koszmarne sny przerodziły się  w wizje na jawie. Muszę tu zaznaczyć, że jak wszyscy pisarze, mam przyjazne stosunki z własną podświadomością, nie jest w stanie przestraszyć mnie byle co. Tym bardziej, że przez cały czas zdawałam sobie sprawę, że wizje są wytworem mojego mózgu, który zbyt szybko (jak na mój gust) przywykł do serwowanego mu zestawu chemikaliów, ale który szybko – jak wierzyłam – się z nich wyzwoli.

Tymczasem wizje komplikowały się. Były to prawie bez wyjątku twarze. Różne i różnego rodzaju – zaczerpnięte z wielu źródeł. Były więc szkice twarzy starców, sporządzane piórkiem przez jakiegoś średniowiecznego malarza, a właściwie fragmenty twarzy, zdjęcia z prasy, filmów, reprodukcje malarstwa, twarze moich bliskich zmarłych, a nawet jakichś koleżanek ze szkoły podstawowej, dawno zapomnianych. Nie zwracały mojej uwagi oczy tych twarzy, a może ich nie miały. Miały za to usta z wydatnymi wargami i z grymasami wyrażającymi całą gamę dezaprobaty. Mówiły coś bezgłośnie, ale skrzywienie ich ust wystarczało za słowa. Za to ja, czegokolwiek bym nie powiedziała – do nich nie trafiało. Zero reakcji.

To ciekawe, jak wszystkie te postaci potrafiły wybrać z mojego wnętrza pasujące do siebie ostrosłupy, a każdy z nich był moją złą cząstką. Twarze, a właściwie ich wargi upokarzały mnie, udawadniały w swój bezgłośny sposób jaką nikłą i nikczemną jestem istotą, jak bardzo nie zasługuję na dalsze życie, ile krzywd wyrządziłam samym swoim egzystowaniem, nawet bez złych, albo wręcz żadnych zamiarów. To nic, że wszystko było nieprawdopodobne, że jakieś dzieci(nieistniejące) koleżanki(istniejącej) pozamieniałam na pół-taczki pół-ludzi, a potem odpiłowałam tym cyborgom koła, nic to, że wiedziałam, jakie to nieprawdopodobne i nierzeczywiste – ale wywołana emocja, uczucie przygnębienia i głębokiej winy zostawało i osadzało się coraz głębiej.

Prawie nie budziłam się. Nie jadłam, nie piłam; łyk wody nabranej dla zwilżenia ust wypływał kącikiem ust, a ponieważ leżałam stale na prawym, mniej bolącym boku, po tej stronie warg zrobił mi się liszaj, podobnie jak i zaognił się kącik oka od wypływających łez. Przestałam panować nad ciałem ale na szczęście starczyło mi rozsądku, żeby się zabezpieczyć. Pani sprzątająca przychodziła dwa razy w tygodniu i robiła wokół mnie porządek. Dałam jej kartkę z telefonami rodziny, a na pytanie, po co, odpowiedziałam, że jeśli mnie już nie będzie. Naiwnie spytała: przecież sama pani nie da rady wyjść, ale tylko mruknęłam coś – nie miałam siły niczego jej tłumaczyć. 

Najgorsze były dwa dni, kiedy leżałam w pełni przekonana, że powinnam umrzeć aby “wszystko było w porządku na świecie”.

Z tego przekonania wyrzucił mnie (dosłownie) mój syn, który przywiózł nowe łóżko z działającymi elektrycznie sterowanymi podnośnikami w miejsce poprzedniego, wygniecionego z dołami i górami i źle działającą poklejoną plastrem okablowaniem. Zakłębiło się w mieszkaniu, kazali mi sprawdzić czy wszystko działa i już ich nie było. Nie zauważyli chyba, że ze mną coś nie tak.

Na chwilę wymyślone twarze wymazały twarze rzeczywiste. Zrobiłam im zdjęcie telefonem, żeby mieć dowód, kto istnieje i zaczęłam wracać do życia. Najpierw nauczyłam się pić, potem jeść zmiksowane zupy z warzyw, jakie w międzyczasie nie zgniły, powyrzucałam popsute rzeczy z lodówki, powoli robiłam coś koło siebie, kazałam sobie obciąć włosy i spodobałam się sobie po tych postrzyżynach.

Po dwóch dniach zginęły już nie tylko usta pokrzywione w złośliwych grymasach ale i ch właściciele – twarze. Po kolejnych dwóch zniknęły senne koszmary i przestałam śnić, albo sny pamiętać. Z twarzy zeszła opuchlizna, zgoiły się bruzdy od śliny i łez i znowu jestem – jak na moją rzeczywistość – prawie jak nowa.

Przeczytałam do końca książkę i przejrzałam internetowe wydania gazet. W jednej z nich czytałam o podłączaniu osób do respiratorów, dlaczego są w śpiączce farmakologicznej, jak to wygląda ze strony chorego. Zastanowiłam się: A jeśli ci ludzie w śpiączce cierpią, jeśli widzą duchy żywych, zmarłych, a nawet dzieł sztuki, jeśli przeżywają zmasowany atak wszystkich sił na siebie i nie mogą dać znaku życia? Powiedzieć, jak cierpią. Doczekać się śmierci, jak ja miałam przez dwa najgorsze dni?

Pod żadnym pozorem nie chcę być podłączana do takiej maszyny.

Kilka dni wcześniej – 6 października – Mars zbliżył się do Ziemi na minimalną odległość ok. 62 mln km.  Ścisła opozycja Marsa do Słońca wypadała 13 października.

Bez poprawek

(kilka tygodni wcześniej, gdy się wszystko zaczynało)

(Sen 20.09. nad ranem)

Dzisiaj miałam dziwny sen. Znajdowałam się na sali wśród wielu osób w oczekiwaniu na egzamin pisemny na temat, jaki już zapomniałam.  Każda przystępująca do niego osoba miała prawo zabrać ze sobą wyłącznie cztery przedmioty. Jednym z tych przedmiotów był długopis, potem zabrałam jeszcze okulary i dwa inne przedmioty – pamiętam, że piątym przedmiotem, którego nie było mi wolno zabrać, były nożyczki. Wszystkie przedmioty schowałam do kieszeni na biodrze, w sukience (granatowej w białe wielkie grochy, którą kiedyś sobie sama uszyłam; kieszeń była na paczkę papierosów i zapałki, więc byłam zapewne w tym śnie jeszcze młoda i szczupła, skoro, jak pamiętam, zużyłam na nią 1 m 35 cm materiału z przecenionej resztki), a ponieważ nożyczki wystawały mi z tej kieszeni, szłam do drzwi bokiem, tak aby ukryć jej widok przed pozostałymi osobami. 

Kiedy weszłam do sali, w której odbywał się egzamin, dostałam kartkę papieru poliniowaną i ostemplowaną czerwoną pieczęcią. Zaczęłam na kartce tej pisać wypracowanie zawierające wykład starożytnego filozofa (w każdym razie był to szkic wykładu), wygłoszonego przypadkowym osobom, zaczepionym przez niego na ulicy i namówionym do jego wysłuchania .

Pisałam bardzo długo i kiedy wreszcie przestałam, zauważyłam że zapisałam z obydwu stron nie tylko tę kartkę, którą otrzymałam, ale jeszcze drugą. Zastanawiałam się chwilę i sprawdziłam jakie przedmioty są mi urzędowo dostępne, zawieszone w przezroczystej saszetce, przyczepionej do ściany obok stolika..

Zauważyłam, że była to gumka do ścierania i inne drobiazgi; nie było wśród nich nożyczek, ale nożyczki nie przydałyby mi się do niczego, ponieważ papier zapisany był dwustronnie, a zwykła gumka nie ściera długopisu. Chciałam sprawdzić i przeczytać to, co napisałam i ewentualnie poprawić błędy, okazało się jednak, że rękopis jest zupełnie nieczytelny do tego stopnia, że nie byłam w stanie nawet oznaczyć cyframi kolejności stron. Przerażona tym obudziłam się, pytając siebie o sens tego snu. ponieważ odniosłam wrażenie, że mówił o czymś bardzo głębokim i ważnym. Odczuwałam poza tym wstyd, że przystępując do konkursu, nie zachowałem się uczciwie, zabierając nożyczki, jednakże nie byłam w stanie ich wykorzystać; do niczego nie były mi przydatne, były jednak ważne, ponieważ jest za ich sprawą zapamiętałam towarzyszące mi uczucie zażenowania, podobne do wyrzutów sumienia. Zastanawiając się dalej nad przekazem tego snu doszłam do przekonania, że ważny jest też temat tego wypracowania, dlaczego był to akurat wykład filozofa i akurat dla przypadkowych osób. 

Podejrzewam, że dlatego, iż myślałam wczoraj o cytacie przeczytanym w Internecie i doszłam do wniosku że niemiecki filozof, którego nazwisko brzmi bardzo dostojnie, a z którym nie miałam okazji się zapoznać, bredził równie spiskowo, jak moi niektórzy znajomi na Facebooku. Ważny też był krąg słuchaczy filozofa, którego wykład był tematem mojego wypracowania i fakt, że nie dałam rady go zmienić świadczący, że tekst wysłany w świat, już nie może zostać poddany korekcie. To, co wyszło spod pióra i z mojej głowy, zostanie już na zawsze nie do poprawienia, tak więc niedozwolone nożyczki i dozwolona gumka do niczego się nie przydadzą, choć pozostają mi wyrzuty sumienia, że postąpiłam nieuczciwie.

Pozostałoby mi na tym zakończyć opis snu – odwołaniem do cytatu owego filozofa, z którym zapoznałam się dzięki Facebookowi, a który zamieściłam w poprzednim odcinku.

Jednak nie, to jeszcze nie koniec moich rozważań. Pomyślałam, że mój sen może mieć związek z tym, że dziś Facebook przypomniał mi odcinek “Babci ezoterycznej”, w którym opowiadałam o ulicy Marszałkowskiej w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku. Ten opis stał się fragmentem drugiej części mojej powieści “Sierotka”. Przypomnienie mi tego wspomnienia, opublikowanego jeszcze w “Tarace”, nasunęło mi jednocześnie refleksję, że część druga książki jest napisana i zawiera sporą partię tekstu, mianowicie około 100 stron zormalizowanych; szkoda, żeby taka partia tekstu przepadła. Ciągle jednak mam trudności z powrotem do pisania dłuższych tekstów i skończenie drugiego tomu stanowiłby wyzwanie, które mnie przerasta psychicznie i fizycznie. Psychiczne trudności wynikają ze zbyt małej odległości czasowej od zamierzonego okresu, w którym stopniowo moja kariera życiowa zmierzała ku końcowi, fizyczne z niemożliwości siedzenia na krześle czy fotelu dłużej niż 13 minut z powodu przeszywającego, ostrego bólu kręgosłupa, a nawet tekst dyktowany w programie głosowym wymaga siedzenia przy klawiaturze i poprawiania o wiele obszerniejszego, niż normalny, wpisywany ręcznie.

 Jednak gotowy fragment (początek) drugiego tomu powieści jest zbyt duży, aby zamieścić go, jako odcinek aktualnie prowadzonego mojego bloga, wpadł mi więc do głowy pomysł aby dołączyć tę część do tekstów udostępnionych bezpłatnie na witrynie autorskiej Kasia Urbanowicz@pl. 

Astronomicznie i astrologicznie jest to czas bardzo trudny. przełomowy, czas wykluwania się nowych plam na Słońcu, przebiegunowania Ziemi i niekorzystnych układów planet pokoleniowych. Moje osobiste przeczucia (którym staram się nie dawać nadmiernego przystępu) wirują jak nakręcone udzielając odpowiedzi dziwacznych i niezrozumiałych jak plamy na Słońcu i jak kolejne sny – coraz mniej zrozumiałe ale z coraz większym ładunkiem symbolicznym.

https://wyborcza.pl/7,75400,26316851,nasa-rozpoczal-sie-25-cykl-na-sloncu-odwraca-sie-wieloletni.html

Kopanie piwnicy – sen 21.09 g. 5,13

Kopiemy ze zmarłym mężem piwnicę i ja dostaję tytuł inżyniera haremu. Jest to przedsięwzięcie typu kulturalnego (czymkolwiek by było), ale bardzo dziwnego. Piwnica ta ma ładne, głębokie brzegi, jest przynajmniej trzy metry głęboka i zawiera wydzieloną przestrzeń, w której ma znajdować się winda albo inne inne urządzenie do wyjścia z wykopu. Raptem na budowie pojawiają się Chińczycy i zaczynają tę piwnicę poszerzać; dokładają nowe bloki obmurowania i przyczepiają je w bezładzie i pośpiechu. Wszędzie jest pełno gliny i błota a piwnica, początkowo zaprojektowana według prawideł sztuki, zaczyna mieć coraz bardziej nieregularne kształty. Chińczycy na budowie ciągle się zmieniają ale mąż nagle mi znika i nie mam już z kim się porozumieć, jak to wszystko naprawić. Jednocześnie z góry spadają kamienie oraz z rzuca się także w dużej ilości mokrą zaprawę budowlaną,

Nie wiem jak wyjść z tej piwnicy, a poza tym stoję już na ostrej grzędzie, utworzonej pośród stale pogłębiających się miejsc bez możliwości zmiany miejsca.Dookoła mnie oprócz Chińczyków pojawiają się na budowie jacyś Europejczycy, ale trudno z nimi porozmawiać, bo nie znam języka. Jeden z nich ma twarz całą zaklejoną gliną i tylko otwarte usta; proszę go o to, żeby pomógł mi jakoś wyjść, ale on twierdzi tymi zabłoconymi wargami i różowym językiem, że jest to niemożliwe, bowiem nic nie widzi i nie ma zielonego pojęcia o moim położeniu, chociaż oczy ma otwarte.

Potem Europejczycy znikają i znowu chodzą sami Chińczycy, z którymi nie wiem jak się porozumieć, po czym na zmianę znowu pojawiają się Europejczycy. Tak to zapamiętałam – jako korowód charakterystycznych twarzy i sylwetek, ale odmiennych sposobów poruszania się.

Próbuję z nimi wszystkimi rozmawiać, ale zawsze rozmowy te kończą się na niczym. Oni sami wchodzą i schodzą po kamieniach przyklejonych do ścian, robią to jak wprawni wspinacze na ściance i nie rozumieją, że ja nie jestem w stanie po tych kamieniach się wdrapywać .

W końcu pojawia się jakaś kobieta i jej też próbuję wytłumaczyć, że musi zebrać kilku ludzi na górze i ci ludzie muszą mnie wciągnąć na linie, w inny sposób nie jestem w stanie wyjść.

Na to kobieta odpowiada mi, że muszę założyć konto gdzieś w pobliżu, zebrać środki finansowe i dalej pertraktować.Chce mi się bardzo siusiu i nie mogę ani wyjść ani się schować, więc budzę, się ponieważ muszę iść do toalety. 

Wysłane z iPada 29.09.2010 g. 3,21 w nocy:

“Moje myśli są poustawiane w ostrosłupy, są galaretowate i mokre, ale jednak nie są okrągłe.”

Nie dostrzegłam w tym początku. W fakcie, że wysyłam sama sobie maile w nocy i w tym, że w moim śnie pojawiają się twarze… I że dojrzewają.

Przeczytałam jeszcze rano w czyimś nekrologu i zapisałam:

“Pomimo postępującej przez lata ciężkiej choroby kręgosłupa, jej kręgosłup moralny i polityczny pozostał nienagannie prosty.”

Ja też choruję na kręgosłup. Też jest pokrzywiony, a właściwie skręcony, jednakże nie on mnie boli, ą stawy biodrowe.

Znak Strzelca jest znakiem bestialskim, to znaczy złożonym z części zwierzęcej i części ludzkiej. Jako koń pragnę biec, galopować bez ograniczeń przed siebie, jako człowiek krępuję swoje popędy. Ja uważam, że znak ten składa się na bestię z trzech, a nie dwóch części. Trzecią jest świat, otoczenie, warunki w których żyję. Niewątpliwie u mnie ograniczająco zadziałał ustrój polityczny, w PRL-u galopowanie było niedozwolone. Kobieta powinna pracować, dbać o rodzinę, a przemieszczać się rzadko i tylko raczej na urlopy w ośrodkach przystosowanych do wypoczynku mas pracujących: domach FWP, ośrodkach domków campingowych nad jakąś wodą (morze, jezioro, rzeka). Wyjazd za granicę przez jakiś czas nie był możliwy, potem po licznych trudnościach. Jak w takim wypadku galopować? Jak zachować prosty kręgosłup? Więc mój kręgosłup moralny i polityczny także nie pozostały proste.

Ale proste kręgosłupy też mogą być objawami schorzenia. I tak źle i tak niedobrze.