W poprzednim odcinku zamieściłam krótką notatkę Adolfa Urbanowicza zawierającą wspomnienie o jego pierwszej żonie, Józefie, matce mojego męża, Leonarda. Wydawało się, że temat został całkowicie wyczerpany i że do niego, jak i do osoby mojego teścia już nie będę miała powodu wracać.
Tymczasem często mi się zdarza, że gdy zajmę się jakąś sprawą na tyle intensywnie, aby czasem z jej powodu nie móc zasnąć, pojawiają się ni stąd ni zowąd nowe informacje, uzupełniające albo przynajmniej dotyczące sprawy, którą się zajmowałam. Tak stało się i tym razem, chociaż informacje, które uzyskałam, wybiegały daleko ponad to, czego mogłam się spodziewać. Poznałam całą, smutną historię tego małżeństwa. Ale zacznę od łańcuszka poszukiwań.
Jak pisałam już wcześniej, przeszukując w celach urzędowych dokumenty Adolfa, odnalazłam spis mieszkańców nie istniejącej już wsi Zalesie, gmina Berezne, powiat Kostopol – dawny ZSRR, obecna Ukraina. Strona zawierająca historię rodu Urbanowiczów oraz opracowania historyczne i genealogiczne mojego męża utraciła swoją aktualność po jego śmierci w roku 2007. Pobierając z niej dokument z tym spisem stwierdziłam, że czas wykosił polskie znaki diakrytyczne, zastępując je jakimiś „robaczkami”. Poszukując tekstu źródłowego, na podstawie którego mogłabym zastąpić istniejący spis, unikając żmudnego, ręcznego poprawiania długich tekstów i tabel, trafiłam na skopiowaną bez ładu i składu zawartość dyskietek, na których mój mąż zapisywał swoje notatki, a które po jego śmierci przekopiowałam na płyty CD. Tego spisu nie znalazłam, przynajmniej do tej pory, odkryłam zaś krótki tekst zatytułowany „In memoriam”, napisany przez mojego męża w liście do kogoś z rodziny, a dotyczący tego, co ustalił o związku jego ojca i matki, zmarłej, gdy miał kilka miesięcy.
Wiedziałam o Józefie tylko to, że była zakonnicą, a kiedy zachorowała na gruźlicę, zwrócono jej posag i zwolniono z zakonu, a wówczas poślubiła mojego teścia. Zdążyła zostać matką Leonarda, po czym zmarła, gdy miał kilka miesięcy. Domniemania w mojej rodzinie były takie, że zakonnice nie chciały brać na siebie kłopotu z chorą kobietą, nie chciał także ich mieć jej ojciec, więc szybko wydano dziewczynę za mąż, skusiwszy młodzieńca niewielkim posagiem. Nikt z nas nie znał szczegółów, a moja matka, wychowana w sierocińcu prowadzonym przez zakonnice, mimo iż została później w tym sierocińcu nauczycielką, nie miała zbyt dobrego zdania o zakonach, zwłaszcza żeńskich i motywach ich decyzji.
Często bywa tak, że czyjaś nieobecności waży więcej na życiu jednej osoby, niż obecność kogoś innego. Na życiu mojego męża na zawsze nieobecność matki wywarła wielki wpływ, zwłaszcza we wczesnym dzieciństwie, gdy ojciec został powołany do wojska a dzieckiem opiekowali się krewni i sąsiedzi. Sprowadził go do Polski teść po wojnie razem z repatriantami z Wołynia, jako kilkuletniego chłopca, gdy był już drugi raz żonaty. Leonard wspominał, że wówczas jedynym jego przyjacielem, był pies, Aza, przywieziony jako wojenna zdobycz ojca. Pies zapewne był szkolony, bowiem nie dawał nikomu podejść bliżej do chłopca, co miało ogromne znaczenie w pierwszym okresie adaptacji wiejskiego dziecka urodzonego i wychowywanego przez ukraińską ciotkę w innej kulturze i języku.
Teściowa była dobrą kobietą, ale sama dotknięta wielką tragedią, gdy w czasie okupacji straciła jednego dnia męża i trzech synów, mimo, że opiekowała się całe życie cudzymi dziećmi, jedno nawet adoptowała, w codziennym kontakcie była oschła i konkretna. Uważała, że dzieci nie należy przytulać ani w inny sposób rozpieszczać. Dlatego też mój mąż całe życie zbierał okruchy wiedzy o swojej matce, idealizował jej postać, ale nauczony wymuszonego spokoju i opanowania, nie dzielił się z nikim swoimi poszukiwaniami. Mimo, że dziejami swojej rodziny pierwsza zainteresowałam się ja, on o wiele bardziej wsiąkł w swoje, co odkrywam dopiero teraz czytając pozostawione dokumenty, a między innymi tę opowieść, zapisaną pod nazwą “In memoriam”.
“ Los mojej matki był tragiczny o wiele bardziej niż to opisałem. Znali się z moim ojcem od dziecka, gdyż urodzili się o kilkaset metrów od siebie prawie w sąsiednich domach i jakoś tak było, że zawsze ich ciągnęło coś do siebie. Gdy już mogliby się pobrać. Moja matka zamiast do ołtarza poszła do klasztoru. Szczęściem nie złożyła ślubów zakonnych. Nieszczęściem pobyt w nowicjacie zakończył się dla niej ciężką i jak się okazało później śmiertelną chorobą. Nie wiem kto podjął taką decyzje. Może jej ojciec, ale to raczej mało prawdopodobne. Może ksiądz w kościele ją namówił. Powstawał w tym czasie nowy dom zakonny w Bereznem. Nie wiem kto był sprawcą tego kroku. W tym czasie dziadek chyba już nie żył, a ona nie miała chyba zbyt wielkiego zakonnego posagu.
Mój Ojciec przez cały czas jej pobytu w nowicjacie nie chciał uwierzyć, że jego Józefka nie będzie już jego. Starano się go w jakiś sposób pocieszyć. Szukano coraz to innej panny, ale tata owszem porozmawiał i czasami się pośmiał i nic więcej. Chłopak był przystojny, brunet, czarnooki, więc nie jedna chciała go za męża. On jednak miał na myśli swą Józefkę też czarnooką i też brunetkę, prawie jak brat i siostra. Proszę sobie wyobrazić radość tego chłopaka, gdy gdzieś w początku 1940 roku jego Józefka znalazła się w domu. Na nowo odżyło wszystko i świat był piękniejszy. I nic to, że jego Józefka była już bardzo chora, miała gruźlicę kości w kolanie. I nic to, że dookoła była wojna. On wierzył w to, że może zdarzy się cud i ona będzie żyła. Rzucił się by szukać dla niej ratunku po całej okolicy szukał lekarzy, czy znachorów, aby jej ktoś pomógł. Niestety był to czas wojny i nie jeden człowiek ginął od ran. W listopadzie 1940 roku wzięli ślub. Ja się urodziłem w sierpniu 1941 roku. Prawdą jest to, że chora ma matka nie mogła być w pełni moją matką w sensie opieki nad niemowlakiem. Dom był bogaty w ciotki i szwagierki, a żyła jeszcze matka Józefki i ona też usiłowała znaleźć pomoc. Urodzenie dziecka było krokiem szalonym w tej sytuacji. Jednak moi rodzice się na niego zdecydowali. No cóż gdyby nie to nie byłoby mnie na świecie. Po szesnastu miesiącach od mego urodzenia moja mama skończyła swe życie. Ja znam swą mamę z opowiadań innych ludzi. Jawi się w niej człowiek niesłychanie spokojny, dobry i opiekuńczy i fizycznie piękny. Nadmiar złego, jak napisałem, że nie ma już jej grobu na ziemi.
Po śmierci swej drugiej żony, mój ojciec sporządził tabliczkę, którą umieścił na swym grobie. Gdyż trzy lata temu został tam pochowany na cmentarzu Bródnowskim w Warszawie. I jak pisał w listach do przyjaciół dwa razy w jego życiu nadeszła nad niego czarna chmura. Raz gdy zmarła Józefka, a drugi raz gdy zmarła jego druga żona.“
Kiedy patrzę na ich zdjęcie ślubne, widzę już na pierwszy rzut oka parę jakby stworzoną wręcz dla siebie – tacy są podobni, niczym brat z siostrą, choć wcale nie byli spokrewnieni.