Ci co stoją na miejscach parkingowych dla inwalidów

Opowiadano mi spostrzeżenia z parkingu przed barem sushi. Na trzech miejscach przeznaczonych dla parkujących inwalidów stały wypasione samochody, a osoby wychodzące z baru  i wsiadające do nich bynajmniej na inwalidów nie wyglądały. Co było zresztą do przewidzenia, jako że inwalidów zazwyczaj nie stać na takie drogie wozy, powyżej miliona za sztukę. No i czego niepełnosprawni mają wieczorami szukać po takich barach, zamiast posilać się, jak Pan Bóg przykazał, w swoich domach, kanapką z pasztetem?

Obserwator wyciągnął stąd dalej idący wniosek. Właściciele samochodów wyglądali na biznesmenów, którym doskonale się powodzi – o czym świadczyły modele samochodów. Prawdopodobnie nie stosowanie się do przepisów o miejscach parkingowych dla niepełnosprawnych nie było jakimś wyjątkowym postępowaniem. Zapewne ten sposób działania stosowali we wszystkich, albo w większości przypadków prowadzonych przez siebie biznesów, nie przejmując się nakazami lub zakazami,  paragrafami albo duchem prawa, a także innymi współmieszkańcami miasta, państwa i Ziemi, jeśli perspektywę złapania ich i ewentualnej kary kalkulowali na nikłą.

Idąc dalej w tym rozumowaniu posiadają oni zespół cech charakteru warunkujących odnoszenie sukcesu, a jedną z tych cech w zespole jest mniejsza podatność na przestrzeganie prawa oraz w ogóle szerzej, stosowanie się do czyichś sugestii. Będąc więc urzędnikiem państwowym (np. skarbowym) można by odwiedzać późnym wieczorem parkingi przed barami sushi i ustalać parkujących wypasionymi wozami na miejscach dla inwalidów. Potem wystarczy tylko zanotować numery samochodów i zacząć prześwietlać ich właścicieli – a zawsze coś się znajdzie.

Prosty z pozoru sposób na zwiększenie na przykład ściągalności podatków czy tropienie innych przestępstw, jak wysyłanie wywiadowców wieczorami pod bary sushi ma, niestety, wiele minusów. Abstrahując od niemoralności takiego postępowania, zarzucając sieci na wytypowanych łowiskach można złowić rybki, na których złowieniu wcale nie zależało. Rybki pod ochroną. Innych przepisów albo na mocy doraźnych priorytetów. Na przykład jakiegoś ważnego polityka albo decydenta. Oni też odznaczają się zazwyczaj podobnymi cechami charakteru. Inaczej w ogóle nie byłoby potrzebne takie ustrojstwo jak Trybunał Konstytucyjny.

Inna rzecz, że obserwator mógłby swoje niepowodzenia biznesowe tłumaczyć nadmiernym przywiązaniem do zasad prawa. I może tak w głębi ducha czynił. Nie mnie osądzać.

Intryguje mnie inna sprawa. Wiadomo dziś i zostało to udowodnione, że rozwój technik łowienia i przetwórstwa to miecz obosieczny. Na początku połowy przynoszą obfitość ryb, z czasem ich populacja jednak zostaje przetrzebiona i ginące gatunki należy objąć ochroną, jeśli w ogóle jeszcze kiedyś chcemy jeść ryby. Podobnie jak z populacją ludzi mających za nic przepisy prawa. Początkowo ich zasoby wydają się niewyczerpane i zachęcają do doskonalenia technik odłowu. Z czasem jednak, gdy ich zabraknie, zostanie masa biernego planktonu, stanowiącego możliwy pokarm dla prawdziwych ryb. Kiedy nie będzie ryb, z planktonu utworzy się na powierzchni wody zielona zupa zabierająca tlen i oddech wszystkiemu, co żyje, a nadająca się wyłącznie na użyźniający ziemię nawóz. Równowaga zostanie zakłócona, a jej przywrócenie może okazać się pod każdym względem kosztowne.

 

Jak nie zostałam szamanką

Z lektur dotyczących szamanizmu wiem iż początek drogi szamana zazwyczaj wiąże się z chorobą lub ekstremalnym przeżyciem ewentualnie użyciem środków halucynogennych. Paskudna grypa, a zwłaszcza komplikacje po niej, wysoka gorączka, trudności z oddychaniem spowodowały, że znalazłam się w przejściowym świecie, który mógłby wynieść mnie do grona współpracujących z duchami (pod warunkiem oczywiście przeżycia eksperymentu). Wprawdzie eksperyment przeżyłam, odwiedziłam dziwne światy i doznałam niezapomnianych wrażeń – jednak skończyło się to jak zwykle w Polsce – na niczym.

Ale najpierw o podróży. Noc nie zapowiadała nadzwyczajnej podróży, która jednak pojawiła się niespodziewanie przekonaniem, że się topię albo właśnie utopiłam. Jak wiadomo utopienie się jest jedną z form uduszenia, odróżniającą się od innych tym, że całe ciało opanowuje coś w rodzaju bezgłośnej czkawki bąbelkującej poprzez mózg i wszystkie ewentualne czakry i w moim przekonaniu ulatującej w przestrzeń.

Tak więc przebywając w dziwnych światach bąbelkującej materii słyszałam swoje charczenie, a ponieważ była godzina przedranna dołączyło się doń krakanie wron i kawek rezydujących na pobliskim cmentarzu i w okolicach śmietnika pod moim oknem. Te dwa krakania połączyły się w mojej świadomości w jedno i utworzyły „drzewo nieżycia”, z którego gałęzi wydobywały się owe bąbelki. Opadały one powoli w dół, przezroczyste i rozciągliwe, podobne jednemu ze stadiów larw jakichś robaków.

Wówczas pojawiły się fragmenty filmu odtwarzanego mi wcześniej przez syna na telefonie, obrazującego sposób postępowania i wykorzystania pestek granatu. Na filmie przepołowiony owoc granatu był ostukiwany od góry, a pestki miały wypadać do podstawionej miseczki. W moim śnie moje serce zostało przepołowione w poprzek, a kruki i wrony stukały w jego górną pokrywę swoimi dziobami wytrząsając owe czerwone pestki. Pestki opadały stale w dół, było ich coraz więcej, tak że aż uwięziły mi nogi.

Teraz powinien pojawić się Przewodnik Duchowy, ale się nie pojawił, więc ostatnim wysiłkiem w strachu wezwałam pomoc – chociaż sen jeszcze trwał i nie chciał przestać. Usłyszałam tylko jak syn konferuje z pogotowiem ratunkowym i że na pytanie czy jest ze mną kontakt odpowiadał, że „mama coś tam mówi”. Pani odpowiedziała mu, że przypadek się nie nadaje bo „mamie potrzebny jest lekarz, który ją zbada”, a pogotowie może zawieźć tylko do szpitala i tam zostawić na izbie przyjęć, a kiedy lekarz się zajmie przypadkiem, nie wiadomo. Bywa, że czeka się 24 godziny.

Potem znowu odpłynęłam, aż przywołał mnie do stanu przytomności lekarz sprowadzony wielkim nakładem sił i perswazji przez syna. W ten sposób utraciłam szansę pozostania szamanką, choć cmentarz mam tuż za rogiem, a tam niezatrudnionych Duchów Opiekuńczych zapewne jest wiele, choć niejeden z nich ma zapewne na pieńku ze służbą zdrowia.

W założeniu miał to być lekki i zabawny tekst, niespodziewanie jednak nabrał mocy proroctwa.

Jak wiele razy w swoim życiu zostawiam jedną z dróg za sobą, najczęściej wbrew swojej chęci. Wbrew pozorom niebycie kimś może być ważniejsze niż bycie.