Jak nie zostałam szamanką

Z lektur dotyczących szamanizmu wiem iż początek drogi szamana zazwyczaj wiąże się z chorobą lub ekstremalnym przeżyciem ewentualnie użyciem środków halucynogennych. Paskudna grypa, a zwłaszcza komplikacje po niej, wysoka gorączka, trudności z oddychaniem spowodowały, że znalazłam się w przejściowym świecie, który mógłby wynieść mnie do grona współpracujących z duchami (pod warunkiem oczywiście przeżycia eksperymentu). Wprawdzie eksperyment przeżyłam, odwiedziłam dziwne światy i doznałam niezapomnianych wrażeń – jednak skończyło się to jak zwykle w Polsce – na niczym.

Ale najpierw o podróży. Noc nie zapowiadała nadzwyczajnej podróży, która jednak pojawiła się niespodziewanie przekonaniem, że się topię albo właśnie utopiłam. Jak wiadomo utopienie się jest jedną z form uduszenia, odróżniającą się od innych tym, że całe ciało opanowuje coś w rodzaju bezgłośnej czkawki bąbelkującej poprzez mózg i wszystkie ewentualne czakry i w moim przekonaniu ulatującej w przestrzeń.

Tak więc przebywając w dziwnych światach bąbelkującej materii słyszałam swoje charczenie, a ponieważ była godzina przedranna dołączyło się doń krakanie wron i kawek rezydujących na pobliskim cmentarzu i w okolicach śmietnika pod moim oknem. Te dwa krakania połączyły się w mojej świadomości w jedno i utworzyły „drzewo nieżycia”, z którego gałęzi wydobywały się owe bąbelki. Opadały one powoli w dół, przezroczyste i rozciągliwe, podobne jednemu ze stadiów larw jakichś robaków.

Wówczas pojawiły się fragmenty filmu odtwarzanego mi wcześniej przez syna na telefonie, obrazującego sposób postępowania i wykorzystania pestek granatu. Na filmie przepołowiony owoc granatu był ostukiwany od góry, a pestki miały wypadać do podstawionej miseczki. W moim śnie moje serce zostało przepołowione w poprzek, a kruki i wrony stukały w jego górną pokrywę swoimi dziobami wytrząsając owe czerwone pestki. Pestki opadały stale w dół, było ich coraz więcej, tak że aż uwięziły mi nogi.

Teraz powinien pojawić się Przewodnik Duchowy, ale się nie pojawił, więc ostatnim wysiłkiem w strachu wezwałam pomoc – chociaż sen jeszcze trwał i nie chciał przestać. Usłyszałam tylko jak syn konferuje z pogotowiem ratunkowym i że na pytanie czy jest ze mną kontakt odpowiadał, że „mama coś tam mówi”. Pani odpowiedziała mu, że przypadek się nie nadaje bo „mamie potrzebny jest lekarz, który ją zbada”, a pogotowie może zawieźć tylko do szpitala i tam zostawić na izbie przyjęć, a kiedy lekarz się zajmie przypadkiem, nie wiadomo. Bywa, że czeka się 24 godziny.

Potem znowu odpłynęłam, aż przywołał mnie do stanu przytomności lekarz sprowadzony wielkim nakładem sił i perswazji przez syna. W ten sposób utraciłam szansę pozostania szamanką, choć cmentarz mam tuż za rogiem, a tam niezatrudnionych Duchów Opiekuńczych zapewne jest wiele, choć niejeden z nich ma zapewne na pieńku ze służbą zdrowia.

W założeniu miał to być lekki i zabawny tekst, niespodziewanie jednak nabrał mocy proroctwa.

Jak wiele razy w swoim życiu zostawiam jedną z dróg za sobą, najczęściej wbrew swojej chęci. Wbrew pozorom niebycie kimś może być ważniejsze niż bycie.