Pułapki na wózkowe babcie

Zainstalowałam sobie w telefonie blika z tego powodu, że jako osoba poruszająca się na wózku inwalidzkim jestem karlicą i  w sklepach nie sięgam do urządzeń pozwalających płacić kartą by wprowadzać PIN, a terminale płatnicze  zazwyczaj mają  tak krótki kabel, że nie tylko ja do nich nie sięgam, ale i nikt nie jest w stanie mi go podać. 

Przyjeżdżam więc do pewnego sklepu mięsnego i pytam się, czy mogę zapłacić blikiem. Pani odpowiada że tak. Robię więc zakupy, wyciągam telefon i generuję kod, który ma umożliwić dokonanie transakcji. Z punktu widzenia zdrowego rozsądku wydaje mi się znacznie lepszym pomysłem ogłaszanie w sklepie wszem i wobec jednorazowego kodu dostępu do danej transakcji, niż podobne  obwieszczenie swojego pinu do karty płatniczej. I co powiecie? Kalkulacje całkowicie mylne! Pani sprzedawczyni oświadcza, że ona nie ma prawa wbić numeru na klawiaturę terminala, muszę to zrobić ja własnoręcznie lub upoważniona przeze mnie osoba. Na szczęście znalazła się miła kobieta z kolejki, która własnoręcznie wbiła ten kod, znany już wszystkim w lokalu. Niestety, widać nie była właściwie upoważniona przeze mnie (prawdopodobnie zabrakło notariusza, albo przekroczyła narzucony przez bank czas wykorzystania kodu na 3 minuty), ponieważ panel się zawiesił i musiałam odczekać kilkanaście minut aż się odwiesił. Kolejka się złościła i rosła. Żeby nie być zlinczowaną, chcąc nie chcąc musiałam zapłacić gotówką, której na szczęście odrobinę posiadałam, ale którą zawsze bardzo oszczędzam, ponieważ bankomaty także nie są przystosowane dla osób na wózku. Jeśli nawet sięgnę ręką w górę i uda mi się wepchnąć kartę w otwór, to klawiatura z cyframi znajduje się powyżej moich oczu i wbicie odpowiedniego numeru jest raczej niemożliwe, zwłaszcza takiego, który zawiera zero, znajdujące się w różnych miejscach na różnych klawiaturach. Ostatnio poradzono mi, abym woziła ze sobą lusterko i może to jest dobry pomysł, tyle że wożę  już trochę rzeczy niezbędnych do przeżycia na wózku, w tym dwa lusterka rowerowe przymocowane na stałe dla oglądu rzeczywistości za mną, przede wszystkim szerokości drzwi wind, z których muszę wyjeżdżać tyłem, bo ich kabiny są zbyt małe, aby wózek obrócić. Znalazłoby się jeszcze kilka rzeczy najbardziej przydatnych, ale z racji swoich gabarytów niemożliwych do instalacji. Najbardziej przydatny byłby to chwytak do otwierania drzwi, blokowania samozamykających się drzwi w windach, przytrzymywania różnych innych zamykających się pułapek, niestety przydatny chwytak musi mieć co najmniej 80 cm długości I nie bardzo wiadomo jak go zamontować. żeby nie zsuwał się i nie blokował kół, a jednocześnie dał się łatwo wyciągnąć mało sprawną ręką; przydałby się też parasol, ale podobnie jak chwytaka, nie ma  jak go zamontować.

W mięsnym sprawa załatwiona; w piekarni na szczęście pani nie widziała żadnego problemu z wbiciem numeru kodu na klawiaturę. Płacę więc kilkanaście złotych za chlebek, który w dodatku zostaje maszynowo pięknie pokrojony na kromki oszczędzając mi wysiłku i bólu lub prośby do odwiedzających i udaję się w kierunku bankomatu na stacji metra.

Najpierw nowa winda: marzenie wszystkich babć na wózku. Z przodu ma lustro od sufitu do podłogi; cofając widać wszystko dokładnie i dokładnie trafia się w drzwi. Ale nawet gdyby nie trafiło się, nie ma strachu i nie ma pośpiechu; drzwi są otwarte dopóki ich nie zamknę. Wszystkie przyciski na wysokości dostępnej dla mnie, karlicy. Nikt tu nie tłumaczy, jak moja osiedlowa administracja, że przyciski umieszcza się celowo tak wysoko, żeby nie dosięgały ich dzieci, podobnie jak zresztą zamyka fiolki z lekarstwami w taki przeciwdzieciowy sposób aby i staruszki ze słabymi dłońmi musiały korzystać z pomocy silnych wnuków. Uzasadnienie zawsze jest podobne: tak się zawsze robiło i nikt nie protestował. Dlaczego właśnie ja muszę być pierwsza?

Przychodzi czas na testowanie blika na bankomacie. Wszystko idzie dobrze, podaję głośno kod towarzyszącej mi dziewczynie, wolontariuszce, odbieram gotówkę i tu pierwsze stresy. Najpierw bankowe. Bankomat wypłacił mi 600 zł dwudziestozłotówkami, taki miał jakiś dziwny humor. Nie sposób przeliczyć od razu tyle banknotów, więc rezygnuję i usiłuję wcisnąć je do portfela. W tym momencie wpada jakiś facet, odpycha mój wózek, który na szczęście nie ruszył, bowiem był  w trybie elektrycznym, zablokowany na przesunięcie i wrzeszczy, że mu się spieszy. Wciska się między mnie i wolontariuszkę, a bankomat; na szczęście nie wyrywa mi z rąk moich banknotów, oddycham więc z ulgą, że to nie złodziej i odjeżdżam kawałek, chowając je do portmonetki. Serce mi bije z emocji i czuję złość zamiast radości, że dałam sobie radę z blikiem. 

To widać od razu, że w porównaniu z czasami sprzed czterech lat i sprzed pandemii, życie przyspieszyło aż tak, że mój elektryczny wózek jest zbyt wolny w porównaniu z rowerami i chuliganonajnogami  (nie poprawiać, tak ma być!). Chyba tylko takie stare babcie przeliczają jakieś banknoty!

Jadę dalej i pochylnią wspinam się na wysokość poziomu ziemi. Wózek zdaje egzamin, widać pochylnia ma właściwy stopień nachylenia. W tym miejscu jestem pierwszy raz, Do tej pory było to zbyt daleko dla mnie, wytrzymującej w pozycji siedzącej na krześle i wózku do pół godziny. Teraz mogę siedzieć nawet i godzinę, więc wybieram się do Biedronki.

Po drodze snuję rozważania. Wykluczenie cyfrowe, które dotyka starsze osoby, niekoniecznie wiąże się z trudnościami lub niechęcią przyswojenia sobie nowej wiedzy. Przeważnie jest to wynik działania całościowego: konieczności skupienia się nad nowym problemem w niesprzyjających warunkach. Ja po sobie wiem, że choć trochę trudniej przychodzi mi nauczenie się czegoś nowego, nie jest to bynajmniej poza moim zasięgiem. Jednak, kiedy już się nauczę, muszę częściej nową czynność powtórzyć, żeby jej nie zapomnieć. Nigdy nie jestem jednak pewna, czy powtórzyłam ją wystarczającą liczbę razy i dlatego na początku nie mam tej pewności siebie, którą mają młodsi. Muszę tu przypomnieć, że z pierwszym telewizorem zapoznałam się w 14-tym roku życia , a z pierwszym komputerem tuż przed pięćdziesiątką. Ponadto starsi ludzie mają zakodowane czynienie na raz jednej rzeczy, podczas gdy we współczesnym świecie trzeba czynić ich kilka. Liczba popełnianych błędów i jest mniej więcej jednakowa, jednak starszych ludzi błędy te dołują, bowiem przyzwyczajeni są do robienia czegoś dobrze, jeśli już się na to decydują. Szybkość nie zawsze była obowiązującym prawem. Nawet mawiało się: ”pośpiech jest wskazany tylko przy łapaniu pcheł”. Zresztą chyba sama fizjologia starców, a przede wszystkim zesztywnienie stawów spowalnia ruchy i czynności, aby nie dopuścić do nieszczęśliwych wypadków. Każdy swój błąd starcy uznają za porażkę, a w dodatku podobnie odbiera to otoczenie. Dla faceta, któremu się spieszyło przy bankomacie denerwujące było upychanie przez babcię grubego pliku banknotów w portmonetce, on takich problemów nie miał, zwinął je sprawnymi palcami w plik i schował do kieszeni. Nie obchodziło go to, że pieniądze zazwyczaj trzyma się w portfelu albo portmonetce i że stare ręce nie są zbyt dokładne. Nieraz spotykam się z tym, że ludzie z życzliwości chcą mi wyrwać coś z rąk i zrobić za mnie, no bo będzie szybciej, choć przejawem życzliwości byłaby większa cierpliwość. Niestety, częściej jestem sama i muszę sama ćwiczyć mimo bólu, żeby jak najdłużej być samowystarczalna. 

Ta Biedronka, do której dziś zmierzam, w porównaniu z  nieco bliższą, jest lepsza, ma szersze odstępy między regałami, mniej poustawianych na drodze przeszkód, no i jestem z kimś, kto w samoobsługowej kasie załatwił za mnie transakcję.

Wracamy do domu i myślę o tym, jak bardzo przydaje się asystent osoby niepełnosprawnej i jakie mam szczęście, że mnie na taką pomoc stać. I jak zwykle – gdy o czymś myślę intensywnie – pojawia się ad vocem – pogłębienie problemu, żebym zanadto się nie pospieszyła z wrodzonym mi optymizmem. Przebieram się z pomocą  towarzyszki (już niedługo będzie cieplej, wystarczy letnia sukienka, z którą dam sobie sama radę), kładę się na swoje legowisko z pomocą linek dla wspinaczy i poręczy, nalewam herbaty z termosu i uruchamiam telewizor. Moja ręka napracowała się dziś, teraz musi przynajmniej dwie godziny odpocząć, daję się więc zdaniem moich bliskich ogłupić. (Czytanie nie ogłupia ale ręka potrzebna jest do podtrzymywania książki i przewracania kartek)

Właśnie w sejmie trwa wypowiedź lewicy. Kilka niepełnosprawnych osób na wózkach, które współpracowały z ministerstwem nad ustawą o asystentach osoby niepełnosprawnej, mimo zaproszeń i przepustek, nie zostały wpuszczone do sejmu na posiedzenie komisji do procedowania tej właśnie ustawy, chociaż przyjechały nieraz z daleka. Strażników postawiono w ostatniej chwili, część osób zdołała wejść, ale posadzono ich w odrębnej sali, na innym piętrze przed monitorami, część zaś zablokowano krzesłami w wejściu dla niepełnosprawnych. Nikt nie pomyślał o tym, że jeżeli kontakt z tymi osobami miał być przez wideokonferencję, mogli to zrobić z własnych domów. W dodatku przechodzące tam “ważne osoby”  z panią minister od “kochanych seniorów” i panem rzecznikiem od  serwowania niedorzeczności, proszone o interwencję wykręciły się, a na konferencji prasowej trochę później udawały, że nie wiedzą, o co chodzi i muszą dopiero zapoznać się ze sprawą. Trudno byłoby uwierzyć, ale było prezentowane nagranie dokonane przez jedną z posłanek. Niepostrzeżenie zasypiam znużona i dopiero nazajutrz przeczytam w gazecie na tablecie, co się jeszcze działo w Polsce i na świecie.

Za oknem grzmi, bo nadciąga burza – oby ad vocem! 

 

Reklama i propaganda w jednym stały domu…

Na Facebooku jest kilka grup poświęconych wspomnieniom z PRL. Niestety, zajmują się one głównie prezentowaniem przedmiotów z tamtych czasów w formie zagadki: co to za przedmiot i do czego służył? 

Niezbyt lubię takie zagadki, bowiem dla mnie zagadkami raczej nie są. Bardziej Interesowałyby mnie wspomnienia związane z tymi przedmiotami, różne anegdoty dotyczące ich użytkowania i w ogóle opisy związane z tamtymi czasami. Przyjemność sprawiłoby mi porównanie z nimi własnych wspomnień.

Wydaje mi się jednak, że większość ludzi do wspomnień wraca w sposób uproszczony; jakby czasy i przeżycia sprowadzali do rzeczy namacalnych.  To coś takiego, podobnego przekonaniu, że ważny jest dzwonek telefonu, a cała reszta, osoba dzwoniącego, sama rozmowa i wrażenia z kontaktu, nie zasługiwały na przywołanie w pamięci. Możliwe, a nawet bardzo prawdopodobne, że tego nauczyli się oglądając reklamy, a ten sposób patrzenia przenoszą na swoje wspomnienia.  Jednak w tamtych czasach (mam na myśli lata 50-te i 60-te) nie było reklam, chociaż często by się przydały, jako źródło informacji o czymś nowym. Była za to wszechobecna propaganda, równie nachalna i natrętna jak obecne reklamy.

Można zaryzykować  twierdzenie, że propaganda jest reklamą na skróty. O ile reklama odwołuje się najczęściej do ludzkich oczekiwań i preferencji, to propaganda żeruje na naszych strachach. Poza tym często są łudząco do siebie podobne; obie też udają, że poruszają się w świecie wyższych wartości.  Propaganda wskazuje na wrogów, którzy mają inny styl życia,  uspokaja tam, gdzie pojawić się może niepokój – reklama podnosi wartość odbiorcy z powodu innego stylu życia lub wzbudza niepokój, że czegoś może nam brakować, chociaż jeszcze o tym nie wiemy. Obie zatem wartościują  style życia i wpływają na nasze pragnienia. Obie są natarczywe, uporczywie nachalne, Z tym tylko, że reklama lubi różne dziwaczności, których celem jest przekonanie, iż te dziwaczności są wyrazem wyższości intelektu nadawcy i odbiorcy. Dlatego odbiorcy udają, że je rozumieją, w przeciwnym razie mogliby zostać zaliczeni do niekumatych. Co do propagandy – ta stara się wszystko upraszczać, choć ostatnio niektórzy politycy zaczynają gustować w udziwnieniach, starając się trafić do młodszej części populacji.

Zarówno propaganda jak i reklama posługują się takimi samymi środkami. Przytoczę tu przykład z mojego dzieciństwa, kiedy na fakt  istnienia kuchni propagandowej zwrócił uwagę mój dziadek. Pokazywał mi kiedyś fotografie Stalina i Bieruta w gazecie złoszcząc się, że zdjęcie tak zrobiono, aby widać było że Stalin jest wyższy, a tym samym potężniejszy od Bieruta, chociaż ten pierwszy był niskim człowiekiem. Ujęcie to zrobiono zdaniem dziadka na schodach, ale schody starannie ukryto, nie pokazując całych sylwetek. Wówczas, jako nastolatka uważałam perorę dziadka za coś w rodzaju konstrukcji dzisiaj określanej jako “teorię spiskową”.

W latach dziewięćdziesiątych pojawiły się w naszej telewizji pierwsze reklamy. Prowadzono wówczas wiele badań mających pokazać, na co ludzie reagują dobrze, a na co gorzej. Miałam koleżankę, która prowadziła nabór do takich badań, można było przy tej okazji sobie trochę zarobić. Kiedyś dałam jej się namówić I wzięłam udział w badaniu projektowanych reklam pewnego kosmetyku. Dano nam do wyboru kilkanaście zdań, które miały stanowić podsumowanie prezentowanej reklamy i naszym zadaniem było wybranie zdania które uważamy za najtrafniejsze oraz napisanie uzasadnienia tego wyboru.

Pamiętam, że wybrałam zdanie, które do dziś powtarza się w bardzo wielu reklamach skierowanych do kobiet: „Jesteś tego warta”. Nie pamiętam już jak uzasadniałam swój wybór, ale pamiętam, że to zdanie bardzo mi się podobało. Dzisiaj rozumiem, że odezwał się głos z mojej głębi kogoś, kogo nie rozpieszczano komplementami i kogo tym zdaniem dowartościowano.

Na starość reklam nie znoszę; zbyt wiele zajmują naszego czasu i co tu dużo ukrywać, w przeważającej mierze są głupie i odwołują się do naszych, niespecjalnie lubianych cech. Często zdania zawarte w nich udają jakieś niesłychane mądrości, a są tylko mieszaniną słów ładnie brzmiących, ale niewiele znaczących. Zdanie „jesteś tego warta” powtarza się dosyć często w reklamach skierowanych do kobiet. Zauważam jednak, że nie natknęłam się na taką reklamę skierowaną do mężczyzny, która brzmiałaby „jesteś tego wart”!

Kiedy się zastanowić głębiej, wydaje się to dość oczywiste: kobiety często są niepewne siebie, swojej wartości i każde odwołanie się do niej jest przyjmowane jako komplement i po prostu odbierane w sposób otwarty i podnoszący naszą samoocenę.

Mężczyźni tego nie potrzebowali w latach 90-tych i w przeważającej mierze nadal nie potrzebują, A jeśli nawet, to nawet przed sobą się do tego nie przyznają. Nie nawykli do kwestionowania swoich wartości, przeciwnie, często je przeceniają.

Interesuje mnie jednak coś innego: jak zachowują się w różnych sytuacjach kobiety, które nie są pewne, że są czegoś warte, nawet jakichś głupawych kremów lub innych kosmetyków. Jest to na tyle ciekawe, że często takim kobietom reklamy starają się jeszcze dodatkowo zamącić w głowie, stawiając przed możliwością wyboru kilku konkretnych produktów. Wydawałoby się że takie postępowanie jest bezsensowne, ponieważ niepewność co do własnych wartości przekłada się często także na niepewność w dokonywaniu wyborów. Tymczasem stawiając kobietę przed wachlarzem możliwości można spowodować rezygnację z zakupu któregokolwiek kosmetyku. Obmyślono to jednak całkiem sprytnie: te kilka produktów do wyboru w razie braku lub niepewności decyzji może skłonić kobietę do zakupienia ich wszystkich lub kilku najbardziej pasujących. 

Zamiast ułatwić zakupy pozornie idzie się jeszcze dalej, utrudniając je dodatkowo, np. opatrując nazwę każdego z serii kosmetyków jakimś wyrazem nieznanym i nie oznaczającym dla większości kobiet niczego sensownego. Wykorzystuje się tu jednak ludzką tendencję do przedstawiania się lepszym i mądrzejszym, niż się jest w istocie. Dla niektórych niedokształconych  osób używanie niezrozumiałych lub obco brzmiących wyrazów jest dowodem na wyższość ich intelektu nad pozostałą masą ludzką. Najczęściej są one pewne, że za trudno brzmiącą nazwą kryje się istniejący w rzeczywistości atrybut przedmiotu.

W tym wszystkim najzabawniejsze jest to, że ludzie używają słów bez dobrego zrozumienia ich znaczenia i nie próbują nawet go odgadnąć. Ciekawe, że dotyczy to również osób wykształconych i pracujących ze słowem: nauczycieli, dziennikarzy, polityków. Niektóre z błędów szerzą się jak zaraza, od ich słuchania bolą uszy. Te wszystkie „ubierania” czapek, sukienek, swetrów itp., te „półtorej roku” i od czasu do czasu zupełne kuriozum w rodzaju „kagańca oświaty” albo „krużganka oświaty”, kieruje naszą uwagę w stronę brzmienia, a nie znaczenia; wyglądu, a nie sensu i narzuca liczne powtórzenia, aby wzmocnić wrażenie komunikatu najwyższego stopnia ważności.

Inna fraza, która powoduje mój  odruch złości, choć jest językowo dość poprawna to: „Powiedz “NIE” (nadwrażliwości zębów, bólom kolan, wzdęciom, zgadze itp)  odwołująca się w istocie do leczenia zaklęciami, ale przede wszystkim wierze, że  głośne wyartykułowanie swojego żądania + drobny zakup, są jednoznaczne z nagięciem rzeczywistości do swoich pragnień. W tym przypomina z czasów słusznie dawno minionych wiecowe zawołania w rodzaju „Ręce precz od,,,” (Kuby, Konga itp), czy „Powiedz nie imperialistom”.  No i to, co w reklamie piwa Żywiec przebija wszystkie zawołania, czyli  „Chce się Ż…” Rzygać na przykład. W propagandzie na czele stawiam frazę: „Nasi kochani seniorzy”.

Jestem bardzo ciekawa, jakie frazy budzą wasze odruchy niechęci albo wręcz złości. Napiszcie proszę.