Nieuprzejmość czy perfidia

Pewna moja koleżanka, znacznie młodsza ode mnie, miała przed świętami dylemat. Otóż jej syn, niedawno wkraczający w dorosłość, pół roku wcześniej wyporowadził się z domu, od matki i babki (zresztą skonfliktowany z obiema) i zamieszkał z dziewczyną i jej matką. Na poczatku bardzo chwalił rodzinę dziewczyny jako prostą, naturalną i szczerą, ponoć w przeciwieństwie do atmosfery jego domu rodzinnego, (z ojcem zamieszkałym oddzielnie i pojawiającym się tylko od czasu do czasu).

Moja koleżanka była zadowolona, że wreszcie on przestał szukać dziury w całym i z czegoś jest zadowolony. Miała nadzieję, że z czasem stosunki w rodzinie się naprawią. Przed świętami Bożego Narodzenia syn zadzwonił do niej z życzeniami i zaprosił ją na wyjazd do rodziny tej dziewczyny na wieś, gdzie wszyscy mieli spędzać kilka świątecznych dni. Moja koleżanka uważała, że z takim zaproszeniem powinna wystąpić dziewczyna lub jej matka, zwłaszcza, że do tej pory ich nie znała. No, a przynajmniej dziewczyna powinna zadzwonić z życzeniami, żeby ta moja koleżanka mogła się upewnić, iż nie był to jednostronny wyskok jej syna, nie uzgodniony z tamtą rodziną. W dodatku owa trójka (dziewczyna, matka i jej syn) udawali się na wieś samochodem, a jej nikt nie zaproponował podwózki, musiałaby sama szukać dojazdu, dość zresztą skomplikowanego, pociągiem autobusem i kawałek pieszo, wieczorem, w nieznanej okolicy.

Moja koleżanka bardzo chciała nawiązać dobre stosunki z otoczeniem swojego syna, ale nie była pewna, czy owe zaproszenie, w takiej formie i bez wcześniejszego zapoznania się matek, było wynikiem braku wychowania w tamtej rodzinie, czy też pokazaniu jej, że jest traktowana jako piate koło u wozu, bowiem w międzyczasie zorientowała się, że na poznanie matek nalegał jej syn.

Czas na podjęcie decyzji był krótki, ale sam los przyszedł mojej koleżance z pomocą, ponieważ złapała grypę.

Kiedy opowiadała mi całą historię, zadałam sobie pytanie, czy podobne dylematy (brak wychowania czy lekceważenie), występowały równie często w mojej młodości przed ćwierćwieczem. Częściej rozwiązywano je w pokoleniu rodziców w średnim wieku, jako brak wychowania i niewłaściwe pochodzenie, rzadziej jako zamiar celowego okazania lekceważenia. O drugiej stronie tej interakcji na ogół wiedziało się, z jakiej rodziny pochodzi i to determinowało odpowiedź. Upadła arystokracja okazywała lekceważenie, chłopi, robotnicy i chłoporobotnicy nie byli właściwie wychowywani. Tym drugim należało trochę „odpuścić” z wymagań, tym pierwszym należało okazać dumę i niezależność.

Chyba… Chyba, że było się młodą, naiwną dziewczyną i z góry wierzyło się wszystkim, w myśl zasady: kto nie jest moim zdeklarowanym wrogiem, jest mi życzliwy.

Tylko raz ta zasada mnie zawiodła i to w środowisku, które obdarzałam nadmiernym zaufaniem – studentów i instruktorów harcerskich. Zaproszono mnie do udziału w prywatnym rajdzie koleżeńskim po górach, po oficjalnym zimowisku dla dzieci. W tej grupce byłam jedyną pracującą osobą i nie przyszło mi do głowy, że to o moją kasę chodziło.

Jeden z kolegów zbierał pieniądze za udział i dopiero dużo później dowiedziałam się, że w istocie mój wkład był jedynym, który wyegzekwowano. Ale jako „jelenia” traktowano mnie gorzej, niż na to zasługiwałam. Moje imię brzydko przekręcano, choć koledzy wiedzieli, ze tego nie lubię. Jednak zakończenie rajdu było dla mnie bardzo przykre. Kiedy powódź zablokowała wiele szlaków, a ja wpadłam do strumienia i zwichnęłam nogę na śliskich kamieniach, koledzy zostawili mnie przy szosie, żebym łapała auto-stop, a sami udali się rzekomo w pieszą wędrówkę do końca planowanego etapu, gdzie mieli na mnie czekać w punkcie noclegowym. Przemoknięta, z gorączką,czekałam kilka godzin, aż wreszcie udało mi się częścowo przejechać, a częściowo dobrnąć przy pomocy kija, do miejscowości z noclegiem. Była już noc, a na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku, spotkanie samochodu w Bieszczadach nie było łatwe. Dobrnąwszy ostatkiem sił do hoteliku, dowiedziałam się, że moich rajdowców nigdy tam nie było, a ja nie miałam pieniędzy na opłacenie noclegu. Z litosci pozwolono mi przenocować w holu na fotelu i suszyć odzież przy kaloryrferze. Rano wsiadłam w pociąg i „na gapę” dojechałam do Warszawy. Jakiś czas potem dowiedziałam się, że kolegom starczyło pieniędzy tylko na pociąg i nie dla wszystkich, więc nie zawracali sobie głowy dojściem do miejscowości, w której mieliśmy rzekomo nocować.

Kilka lat później jeden z tych kolegów zasłużył na pochwalny artykuł w gazecie, jaki to on był wspaniałym instruktorem.

Gdybym była mniej naiwna, i nie wierzyła w to, że każdy instruktor harcerski jest kryształowym człowiekiem, oszczędziłabym sobie niemiłych przeżyć i zapalenia płuc tudzież upokorzenia kogoś bez grosza przy duszy. Przynajmniej nie oddałabym całej posiadanej kasy innym, zostawiłabym sobie rezerwę.

Dlatego gotowa byłam rzec mojej koleżance, że powinna traktować całą sytuację jako lekceważenie, ale ugryzłam się w język. Czasy się zmienily i więcej jest ludzi źle wychowanych, niż dawniej. Ale wierzę w jej intuicję (ja w swoją nie wierzyłam, jako dziecko, które starano się wychowywać super racjonalnie) i na starość przekonałam się iż to był mój podstawowy, życiowy błąd.

Co do syna mojej koleżanki: okazało się, że wszystkie afronty (opisane i inne) były zamierzone. Prawdopodobnie dziś łatwiej zrobić takie założenie, niż złe wychowanie. Ale to gdzieś tkwi wewnątrz człowieka – chciałoby się wierzyć innym ludziom, ale na chwilę, gdy wyłączy się zimny rozsądek, dostaje się natychmiast w d… Może stąd bierze się wszechogarniająca nienawiść, bowiem łatwiej o nią, niż o wyekstrahowanie pozytywnych wyjątków.

Trudno zostawić

Trudno zostawić pewne sprawy bez komentarza. Tak jakoś się porobiło, że uznano powszechnie, iż koniecznie WE WSZYSTKIM musimy opowiedzieć się po jakiejś stronie. W dodatku nie stronie osób o politycznej mocy sprawczej, a raczej takich, które lubią głośno wypowiadać się na wiele tematów. Brak zaufania do jednej celebrytki (Martyny Wojciechowskiej, ale nie tej od NBP) pozbawił mnie części moich znajomych, zaś obrona innej, Magdaleny Ogórek drugiej części. Wiadomo powszechnie, że jeśli jesteś za całoscią, nie możesz być przeciw w szczegółach. Świat jest czarny albo biały. Ktoś jest be – wobec niego można wszystko, ktoś jest cacy – nie wolno palcem go tknąć. Tak już mamy i żadne wykształcenie nie uchroni nas przed uproszczeniami. Czy profesor czy sprzątaczka, gdy już do kogoś się dorwiemy, najchętniej byśmy go zlinczowali, a potem przekonywali, że sama tego chciała.

Wszak pani Ogórek miała, zdaniem niektórych, minę triumfującą, gdy ją opluwali. W samochodzie pstrykała fotki tym, którzy machali kartkami, wrzeszczeli i bili dłońmi w szyby. Nie robiła wrażenia przestraszonej, jak relacjuje pewna pani. Rok czy dwa wcześniej, w podobnych okolicznościach pewien polityk (jednak bardziej winny) podobno złosliwie się uśmiechał i robił głupie miny. Swego czasu ja też zapewne miałam głupią minę, gdy pokazywali mi kawałek sznura i drzewo, na którym zawisnę – za niewinność zresztą i z powodu omyłki, która zaszła w ciemności i pośpiechu, gdy otworzyłam niewłaściwą szafę. Grożący też mieli rację, przyznaną im przez historię, ale akurat w tej sprawie, nie. Słuszność sprawy bowiem nie rozgrzesza ze wszystkiego, co się w jej imię robi. Ciekawa jestem miny tej pani w analogicznej sytuacji. Widziałam, jak kiedyś przewrócono samochód z ludzką zawartoscią, w wybuchu  pogardy, nawet nie dla ludzi w środku, a dla logo na drzwiach.

Gdzieś zatraciliśmy swoją moralność. Wobec jednych wolno, wobec innych nie. To przykre i bardzo smutne, kiedy za przemocą opowiadają się ci, którzy deklarują, że ich ona mierzi. Potem jak dzieci w piaskownicy, wrzeszczą, kto zaczął i jak dzieci są pewni, że to ten drugi, bo sprowokował.

Jeszcze smutniejsze jednak są uzasadnienie, które łykają ci ludzie albo ci, którzy je tworzą na użytek mniej bystrych.

Jako osoba pisząca postaram się zanalizować pewien tekst, a nie człowieka (jeśli ktoś jeszcze widzi jakąkolwiek różnicę w dzisiejszych czasach), bowiem wierzę w ludzką dobroć i  że chwila zastanowienia mogłaby otrzeźwić zaczadziały umysł.

Pani Ewa Borguńska w publicznie udostępnionym na facebooku tekście  „Wstydźcie się”

Opublikowany przez Ewa Borguńska Niedziela, 3 lutego 2019

tłumaczy najpierw z kim chce, a z kim nie chce mieć do czynienia. To początek, najważniejszy, tego wpisu. Lista tych, z którymi się nie zgadza, bowiem: „bo kilkanaście osób wykrzyczało” to i tamto. Oczywiście doskonale wie, że nie za to, że coś sobie pokrzyczeli, mają do nich pretensje politycy, dziennikarze i Rzecznik Praw Obywatelskich. Krzyki, choć niemiłe, nikomu nie zagrażają, Do pewnego momentu oczywiście. Jeżeli ktoś wrzeszczy, Ogórek, ogórek, kiełbasa i sznurek, „kłamczucha”, „sprzedałaś się”, „wstyd”, „hańba”, „zatrudnijcie dziennikarzy” itp. – wolno im. Choć to niemiłe, to w tym wypadku zasłużone i dopuszczalne. Problem w tym, co dzieje się dalej. A to już najwygodniej pominąć.

Pani EB odnosi się tych, co publikowali na ten temat. To nieuczciwe, może by najpierw dokończyła relację o tym, co naprawdę dalej się działo. Ale to znana taktyka. Gadaniem o przeciwnikach rozpraszamy uwagę czytelników, odwracamy ją od wydarzeń, na korzyść naszych dywagacji (bardziej lub mniej uzasadnionych) w myśl zasady: „Zanim wam opowiem, jak było, posłuchajcie mnie ludzie, co mam w tej sprawie do powiedzenia. A zacznę od wymieniania moich wrogów”. Jeżeli do tego doda się analizę zasięgu ogladalności zajmujących omawiane stanowisko, stworzymy wrażenie, że wypowiada się w sprawach najwyższej wagi, chociażby chodziło wyłącznie o odchody słonia. Słoń jest wielki, więc jego odchody są ważne. Można je zważyć, zmierzyć i tak dalej, tworząc pozór poważnych rozważań. Rozumiecie, nie oni grozili, tylko odpowiadali na grożby i wskutek tego grożono im, biednym niewiniątkom. Póki co, jeszcze ani słowa o tym, co naprawdę zaszło.

Potem pani EB opisuje jak kilkoro protestujących otrzymuje groźby, a kilkoro z nich nawiedzają w domach policjanci. Nadgorliwość władzy, zasługi protestujących. To już inna historia, możliwe, że druga strona nie ma racji. Ale ciągle nie wiemy, co zrobiła pierwsza!

Pani EB deklaruje, że zacznie od początku. I zaczyna od Remusa i Romulusa czyli jak prezesem telewizji został pan Kurski. Jak psuł telewizję. Jak dostał niesłusznie dotację (dla większego wrażenia wymienioną liczbowo i słownie). I nadal twierdzę, że z tego, że A jest prawdziwe, nie wynika, że prawdą jest B jako  wymienione tylko w następnej kolejności. Z historii przejęcia mediów publicznych nie wynika, że protestujący przeciwko pani Ogórek używali dopuszczalnych form nacisku. Zarzucając komuś kłamstwa, manipulacje, półprawdy itp, wymieniając je z lubością, należy chyba pilnować także siebie, żeby podobnej manipulacji nie mozna było zarzucić. Ale my dalej nie dostajemy informacji co zaszło. Jakieś nieskładne gadki nadziewane gęsto pytaniami retorycznymi, wezwaniami i kazaniami i do końca wezwania aby wszyscy wstydzili się, a zwłaszcza ci, którzy myślą inaczej, nawet w szczegółach.

Powiem, co ja widziałam na filmikach. I pewnie widział każdy, kto chciał być obiektywny. Widziałam, że komuś zamkniętemu w samochodzie grożono. Było conajmniej kilkanaście osób na przeciw jednej kobiety. Nienajmądrzejszej, skoro wychodząc machała ręką tłumowi niesłusznie sądząc, że ją pozdrawia. Potem, gdy wsiadła do samochodu, zaczęło być groźnie. Nie mogła odjechać nie rozjeżdżając coraz bardziej nakręcającego się, podnieconego tłumku. I właśnie to zachowanie ludzi uważam za naganne. Nie całą tę zamydlającą wydarzenia opowieść pani EB, która w wielu wątkach jest prawdziwa, ale fakt, że prawdziwą narracją przykrywa niewygodną część prawdy.

To, co napiszę nie jest miłe. Niestety, jak ludzie w tłumie zachowujemy się nieobliczalnie. Jednak gdzieś, podświadomie, wybieramy swoje ofiary. Nie tych, za którymi stoi system i  którzy go aktywnie tworzą podejmując decyzje, a celebrytki, które na nic nie mają wpływu ani żadnej władzy, nie dysponują profesjonalną ochroną, za to lubią promować siebie. Jest to wada niewątpliwie, ale czy zasługuje na coś, co łatwo może przerodzić się w lincz? Inną sprawą, której chwilowo nie chcę komentować, jest wybór ofiar naszego gniewu – równie nieracjonalny jak bywają jego uzasadnienia.

I do pani EB: Czy to nie komuniści rozpowszechniali hasło „kto nie jest z nami, ten jest przeciwko nam”? Czy z nich mamy brać przykład?