Pojazd prababci mniej ezoterycznej

Pozbywszy się „przydasiów” jednego rodzaju, obrasta się w inne. Zazwyczaj jednak w miarę upływu czasu przydasie stają się coraz mniej atrakcyjne, prymitywniejsze wręcz, niemniej człowiek bardziej się od nich uzależnia.

Fascynowały mnie zawsze graciarnie, a wśród nich najbardziej zagracone graciarnie w miniaturze, czyli wózki bezdomnych. Ich zagadkowa zawartość tylko częściowo wiąże się z zajęciem zbieractwa; trzon kolekcji stanowią jednak rzeczy, których bezdomni nie chcą lub nie mogą nikomu zostawić, a które są im niezbędne do życia. Oczywiście nikt bezdomnemu pytań o ich dobytek i jego zastosowanie nie zadaje z grzeczności lub braku zainteresowania, przeznaczenia niektórych z rzeczy można się domyślić szybciej lub wolniej.

bezdomny-z-wzek-na-zakupy-33201941

imagine-no-possessions-img_3578

man-pushing-his-personal-belongings-in-a-shopping-cart-through-traffic-abye7j

Także ja, chociaż wcale nie bezdomna, zaczynam gromadzić rzeczy niezbędne w swoistym rodzaju wózka do wycieczek po moim mieszkaniu. Pobyt w szpitalu i zastosowana kuracja na jakiś czas wykluczyła wszystkie wcześniej stosowane środki przeciwbólowe i przywołała całkiem nową geografię dawno znanych okolic. Jeśli bowiem jakaś rzecz mi spadnie na ziemię trudno za każdym razem jechać do miejsca, gdzie znajduje się przyrząd do podnoszenia przedmiotów z ziemi – oszczędniejszą wersję tego przedmiotu w postaci szczypiec do grilla muszę wozić ze sobą. Przeniesienie talerza z obiadem z kuchni do jadalni jest przedsięwzięciem logistycznym, które musi być zaplanowane w każdym szczególe, bowiem gdy talerz taki wyląduje na ziemi, sprzątanie jego oraz zawartości może zabrać pół dnia (z przerwami na konieczny odpoczynek). Łatwiej jest ze szklankami z herbatą i po herbacie, te mieszczą się w koszyczku przymocowanym z przodu pojazdu, przerobionym z koszyczka łazienkowego, nabytego za cenę 9 zł, odpowiednio wygiętego obcęgami. Niestety, specjalny koszyczek do mojego pojazdu, o szerokości 15 cm, mieszczący może coś więcej niż puszkę coca-coli, ale nie talerz, w sklepie internetowym kosztuje pięć razy drożej, niewspółmiernie do jego wartości.

http://www.pomocedlaseniora.pl/pomoce-do-poruszania/chodziki-i-balkoniki/koszyk-na-balkonik-rehabilitacyjny

W ogóle sklepy internetowe, mające opinię tańszych od zwyczajnych, niemiłosiernie zdzierają skórę z zamawiających przedmioty ułatwiające życie dla inwalidów. Wiadomo, że ten nie wstanie i nie pójdzie do sklepu stacjonarnego. Zgadnijcie ile kosztuje przyrząd z drutu do zakładania skarpetek? Aż 65 zł! http://www.pomocedlaseniora.pl/pomoce-codzienne/pomoce-do-ubierania

Ale dość narzekania na wysokie ceny. Poniżej fotka mojego pojazdu. Dodam tylko, że zwisający z boku woreczek (haftowany przez meksykańskie kobiety) mieści oba moje telefony plus ładowarkę do podłączenia w miejscu, gdzie aktualnie dłużej przebywam, zabytkowa siatka zaś, pamiętająca jeszcze czasy wczesnego PRL, przeznaczona jest na przedmioty o większych gabarytach, jak książka czy laptop albo pusty talerz po jedzeniu.

urodziny-26-listopada-008

Brakuje jeszcze klucza rowerowego, bowiem śrubki pojazdu stale się luzują i trzeba je dokręcać, muszę znaleźć na niego inny woreczek. Tak mści się funkcja polegająca na możliwości składania pojazdu i chowania go do bagażnika samochodu – składany był tylko dwa razy ale śrubki (podobno materia zapamiętuje ulubione kształty) wolą jeździć samochodem, niż kuśtykać z babcią po mieszkaniu.

Poza tym pojazd (aczkolwiek sprawiający wrażenie mini-graciarni) sprawdza się w działaniu, ale mam dalsze pomysły jego udoskonalenia – przynajmniej do czasu, gdy będę zmuszona zamienić go na bardziej luksusowy, z napędem ręcznym, ale ta inwestycja musi jeszcze poczekać na przebudowę kuchni. Dowodem na to, że można znakomicie z jego pomocą prowadzić życie towarzyskie jest fotka z moich urodzin:

urodziny-26-listopada-007

Niestety, goście zajadali się wspaniałym sushi, ja zaś musiałam ograniczyć się do herbaty (słabszej niż bym chciała) i kawałeczka drożdżowego ciasta. Za to bujnie kwitnie moje życie wewnętrzne, napady smuteczku leczę twórczym natchnieniem i dalszym obmyślaniem wynalazków.

Na koniec anegdota z przyjęcia. Fakt, że jeszcze nie ogarniam wszystkich implikacji mojego nowego oprzyrządowania potwierdza zgorszone pytanie jednej z obecnych pań, widzących mnie wędrującą do toalety: „ Jak to, z herbatą udajesz się do ubikacji? To niehigieniczne!”.

Ciężki nacjonalistyczny rap

W odcinku „Prababci” „Muzyka bywa dwuznaczna” http://www.taraka.pl/kreatywne_zarzadzanie_rzeczywistoscia_1

Pisałam trochę o ukraińskiej muzyce narodowo-ojczyźnianej, z mieszanymi zresztą uczuciami. Jakkolwiek jednak zastrzeżeń do tego rodzaju muzyki miałam trochę, przyjmowałam, że jej ton jest zrozumiały w obliczu agresji, której Ukraina doznała. Muzyka ta zresztą była śpiewna i tylko słowom i obrazom z klipów należało zawdzięczać fakt, że czasem dostawało się dreszczy niepokoju.

Zupełnie inne uczucia towarzyszą mi przy odsłuchiwaniu ( co czynię z ogromną niechęcią) polskiej muzyki patriotycznej, której tony tak mnie przestraszyły w czasie przymusowego nocnego słuchania jej w szpitalu. W dyskusji pod odcinkiem w Tarace opisującym mój tamtejszy pobyt http://www.taraka.pl/lokal_pod_kandelabrami

niektórzy komentatorzy podkreślali, że jest ona raczej zjawiskiem pozytywnym. Na moje zapytanie, czy nie przerażają dyskutanta młodzi z ONR z ich przemówieniami i pieśniami, co bardzo delikatnie nazwałam „koncertem muzyki patriotycznej”, jeden z nich pisze pisze: „Nigdy nie widziałem ich pochodów.  W tym roku nawet państwowa telewizja pokazała tylko jakieś urywki. Jeśli wykrzykują hasła wyraźnie propolskie, to raczej dobrze. Ktoś w końcu powinien domagać się by Polska przestała być tylko schowkiem na miotły w zamożnym europejskim domu. W tym dziele raczej nie można liczyć na żadną partię, ani na obecny rząd. Kiedyś ludzie w tym wieku szli do wojska i tam mogli sobie postrzelać i pobiegać, teraz stanowią problem socjologiczny.”

Potem zaś wikła się w jakąś opowieść o kontestującej rząd PiS cioci.

Odpowiedziałam, że nie tyle jest ważne CO wykrzykują, ile JAK wykrzykują. Dziś krzyczą jedno, jutro mogą krzyczeć coś innego. Uściślając, ważny jest ładunek agresji, nienawiści w ogóle niczym nie hamowanej, nawet porywami rozsądku. To właśnie jest w tej muzyce, niezależnie od treści poszczególnych utworów.

Nie chcę się bawić tu w politykę, ocenę rządu i jego polityki oraz ocenę założeń organizacyjnych ONR i jego tradycji. Patrzę na zjawisko owej muzyki z punktu widzenia starej kobiety, która przeżyła lata rozmaitych indoktrynacji, w tym także stalinowskiej i coś niecoś wie o życiu. Widzę także to zjawisko przez pryzmat czegoś, co nazywamy „duchowością” (choć to bardzo nieprecyzyjne pojęcie) i co powinno w przybliżeniu być bliskie czytelnikom Taraki, a nie zawsze jest, bowiem owa idealistycznie pojęta duchowość kłóci się nieraz z praktyką i trzonem twardych, materialistycznych poglądów politycznych.

Posłuchajmy przynajmniej na początek kawałka takiego utworu:

https://www.youtube.com/watch?v=5IO6RW6MIms&list=PL5qXDxmMFLxvuY8NTCZJH2pDbXJHU08VA

Natrafiłam na niego przeczesując zasoby narodowo-patriotycznych pieśni w poszukiwaniu rytmów (nie słów, bo ich nie znałam) koncertu wysłuchanego w szpitalu. To był właśnie ten rytm, nieco wolniejszy niż w zwykłym, ciężkim RAP-ie, ale dodatkowo wyposażony w zgrzytające dźwięki (nie wiem jaki to instrument), mogące wywołać panikę i zapewne celowo w tym celu wykorzystane. Dodam, że wielu utworów, prawdopodobnie najbardziej wyraziście ilustrujących moją tezę nie udało mi się wysłuchać z powodu ich usunięcia z uwagi na niezgodne z prawem treści – co nie zmienia faktu, że mogły być prezentowane na rozmaitych koncertach.

W podobnym rytmie i stylu muzycznym jest inny utwór, którego tekst jest dość dobrze artykułowany oraz dzięki temu zrozumiały i z pozoru zawiera spis sukcesów Polaków, a więc pozytywne patriotyczne odwołanie. Brak tu wulgaryzmów, prężenia gołych muskułów, mundurów, broni, nawoływań do rozwalenia wszystkiego w czambuł, żeby na gruzach budować nowy, lepszy świat. Tylko ten rytm…

https://www.youtube.com/watch?v=8ZsaoAN8yKs&index=80&list=PL5qXDxmMFLxvuY8NTCZJH2pDbXJHU08VA

Podobnej subtelności uniknięto w innym klipie. Stek wulgarnych wyzwisk zawierający swoisty spis wyczytanych w prasie i internecie informacji i pomówień, przemieszanych bez ładu i składu, to wyraźny trop w kierunku uzasadnienia roz…lenia wszystkiego, żeby rzekomo na gruzach starego budować nowe. To dość popularna teza, lansowana wielokrotnie w historii, że należy najpierw zburzyć, żeby coś budować, nigdy jednak nie przyniosła dla narodów czegokolwiek korzystnego (Kambodża/Kampucza, Chiny, Państwo Islamskie i in.) Ciekawostką lokalną jest tylko idealistyczna ideologia poparta licznymi wulgaryzmami, z typowym polskim znakiem przestankowym: k…a.

https://www.youtube.com/watch?v=2rSRhE5hoBY&index=97&list=PL5qXDxmMFLxvuY8NTCZJH2pDbXJHU08VA

Ten drażniący rytm powraca i powraca w kolejnych utworach:

https://www.youtube.com/watch?v=9xmCYtaydBk&index=104&list=PL5qXDxmMFLxvuY8NTCZJH2pDbXJHU08VA

a także innym, nawołującym do totalnej demolki raczej bez uzasadnienia:

https://www.youtube.com/watch?v=tJLOOQO49mY

Utwory wybrałam ze względu na ich stronę muzyczną, bo ona najsilniej przemawia. Niestety, treści utworów są w przeważającej mierze głupie i prymitywne, prezentujące fantazje o przeszłości bez kontaktu z realiami i fantazje o przyszłości bez pomysłu na życie. Zespoły utożsamiają się z Polską przez siebie wymyśloną, nieprawdziwą i nierealną, a patriotyczność t zaangażowanie broni i pięści. W tej wymyślonej Polsce są tylko wytatuowani mężczyźni, obnażający napakowane muskuły; brakuje kobiet, starców, naukowców, ludzi pracujących tak czy inaczej, żyjących zwykłym życiem. Tłem są jakieś porozwalane rudery, które istotnie nadają się do rozwalenia, jakieś sztandary i symbole, rozmaite hasła, niektóre przerażające.

comment_mkhegjiqic3qgddfgjtatlehk9phh7vh

Jako stara, niepełnosprawna kobieta mam prawo się bać, nie mam wystarczająco chyżych nóg, żeby uciec. Kto wie, czy nie jestem przypadkiem wrogiem ojczyzny ( z wielu powodów).

onr-antysemicki

Lokal pod kandelabrami

Tak się stało, że parę dni przed Dniem Niepodległości los usytuował mnie w pozycji istoty krańcowo uzależnionej od innych. Kilka nocy wielkiego bólu i trudności z uzyskaniem pomocy lekarskiej zaprowadziły mnie wreszcie w podwoje lokalu pod kandelabrami.

rysunek2425

Z artystycznego punktu widzenia przed oczami miałam urzekające widoki – kompozycje zmieniających się, przezroczystych form, których przejrzystość zwiększała się w miarę ubywania płynów; napotykałam także na wyzwania intelektualne, polegające na ocenie i obliczaniu czasu szybkości ich przepływu (ach, te zadania z ostatnich klas podstawówki, gdzie jednym kranem coś wpływa, a innym wypływa!) i  znane każdemu hazardziście dylematy większych szans. Co bardziej jest prawdopodobne: skończenie kroplówki czy zsiusianie się – jako że łazienki były zbyt małe, żebym zmieściła się w nich z chodzikiem i kandelabrem, nie mówiąc już o tym, żeby do nich dotrzeć. Ale nic tam! Zacznę od początku.

Znacznie wcześniej miałam sen. Pojawił się w nim mój zmarły mąż (kiedy w snach pojawiają się moi zmarli, zazwyczaj oznacza to ostrzeżenie, a mąż pojawia się w nich raczej rzadko i jego ostrzeżenia są bardzo poważne), który przebywał rzekomo gdzieś na delegacji i po długim czasie wrócił.  Ciekawy był nie tyle jego powrót (wiedziałam, że zmarł, a nie wyjechał, ale było mi to raczej obojętne), ile pojazd, którym wrócił. Była to biała furgonetka, podobna tym, jakimi w amerykańskich filmach jeżdżą lodziarze, ale zdobiona licznymi złoceniami i z drzwiczkami na jednym boku niczym w PRL-owskich białych kredensach.  Za każdymi drzwiczkami znajdowało się wiele półmisków ze smakowitymi potrawami, ale najlepiej zapamiętałam michę sałatki jarzynowej polanej obficie majonezem, którego słoik stał obok z wetkniętą łyżką, zapraszając do nabrania jego dodatkowej porcji.

Obejrzawszy te wszystkie wspaniałe potrawy zwróciłam wzrok na mojego ślubnego i zdziwiłam się bardzo, bowiem zamiast czarnych, miał jasne włosy z grzywką, podobną do grzywki Trumpa. Nawet pytałam męża, dlaczego zmienił fryzurę, ale jak  inni zmarli w moich snach nie odzywają się w ogóle, tak i on nic nie powiedział, chociaż wywnioskowałam, że jeszcze mnie odwiedzi.

Ta pierwsza część snu ostrzegała mnie przed jakimś jedzeniem albo konkretnymi potrawami, ale zlekceważyłam to. Wtedy tłumaczyłam sens śnienia błędnie, inaczej niż dziś.  Grzywka a`la Trump mogła sugerować, że to on wygra wybory i istotnie je wygrał w czasie mojego pobytu w szpitalu, choć dowiedziałam się o tym znacznie później. Temat wyborów w USA nie interesował mnie w ogóle, łamałam sobie więc głowę, co ten fragment miał oznaczać. Jak zwykle szukałam rzeczy skomplikowanych, choć proroctwo było banalne i zaplątało się po prostu w moje prywatne sprawy.

Druga część snu pokazywała moją siostrę, chorą, leżącą w łóżku (oczywiście to było przeniesienie – nie ona zachorowała, ale ja). Z jakichś powodów było ważne, żeby przyjechał mój mąż i sprowadził księdza. Po ponagleniach przyjechał i przyjechał także ksiądz. Ksiądz pojawił się w furgonetce, także typu amerykańskiego, z płaską tylną  częścią i wskutek tego z doskonale widoczną przez okienko uniesioną ręką,  trzymającą żółtą książeczką ze złotymi zdobieniami typu arabskiego – jak np. w wydaniach baśni wschodnich. Ksiądz już odjeżdżał, gdy poczułam, że powinnam mu zapłacić za poświęcony siostrze czas i pobiegłam za samochodem. Ksiądz zatrzymał się, ale ponieważ obie ręce miał zajęte (zrozumiałam, że nie wolno mu odłożyć książeczki, a drugą ręką trzymał kierownicę), położyłam pieniądze na siedzeniu obok niego. Układając i odliczając banknoty stwierdziłam, że chyba są fałszywe, ale nie byłam pewna, wszak brałam je wcześniej z bankomatu. Fakt, iż mogłam zapłacić księdzu fałszywymi pieniędzmi tak mnie zestresował, że obudziłam się pełna poczucia winy. Może powinnam uprzedzić księdza, że banknoty są trefne albo w ogóle nie płacić? W rzeczywistości wokół wizyty księdza w szpitalu u sąsiadki przyjmującej codziennie Komunię powstał pewien niemiły zgrzyt już na samym początku pobytu – ale o tym później.

Ale wracam do mojego pojawienia się na sali z kandelabrami.

rysunek9-31

Kiedy położyłam się na łóżku i zostałam ometkowana i pokłuta oraz podłączona do kandelabrów przez wampiry w fioletowych rękawiczkach, pierwszym, co rzuciło mi się w oczy,  były dwa symbole utraty wolności. Na mnie zrobiły wrażenie wołania: porzućcie wszelką odwagę, wy, którzy tu przybywacieOdtąd inni będą decydować za was. Miałam wiele godzin na kontemplację tego obrazu:

szpiyal-7-14-listopad-028

Telewizji jednak nikt tu nie oglądał; nawet ja miałabym trudności ze zrozumieniem co należy zrobić, żeby ją uruchomić, w dodatku potrzebna była karta no i konto w banku, ale ile chorych w szpitalu byłoby zdolnych do jej uruchomienia i biegania co 15 minut po przedłużenie obrazu? Niemniej czarny ekran nocą odbijał uliczne światła i to tworzyło iluzję działania. Jak w filmach o nadzorze Wielkiego Brata.

Spoglądając w przeciwną stronę, miałam przed oczami całkiem inny, niedawny obraz – wspomnienie z promu i toastu szampanem na  udaną podróż. Teraz mało atrakcyjna bateria butelek z wodą okazała się niepotrzebna, chyba że dla rzucania refleksów od latarń i przejeżdżających samochodów – całość pożywienia i picia dostawałam dożylnie.

szpiyal-7-14-listopad-043

sztokholm-205

Porównania własnego statusu nasuwały się same; chcąc nie chcąc przed oczami przewijały się obrazy.

W ogóle obrazy – to inne doświadczenie, które odkryłam w piątej czy szóstej dobie odżywienia pozajelitowego. Zazwyczaj pojawiają się na pograniczu jawy i snu, mnie tym razem dopadły jako tło przebijające nawet w chwilach całkowitej przytomności, w pełnym słońcu (okno przy moim łóżku wychodziło na wschód) i wieczorami przy przyćmionym świetle, bez różnicy. Wizje te były niesłychanie sugestywne, pełne kolorów i dekoracyjne, ogólnie rzecz biorąc pokazywały krajobrazy, w które wchodziło się po przejściu bogato zdobionych haftami różnokolorowych zasłon, najczęściej czerwonych, niebieskich lub purpurowych, ale o strukturze trójwymiarowej, żywej, wybrzuszającej się w różnych kierunkach, wśród których to fałd przesuwałam się dostojnie i płynnie. Przebijały zawsze przez zwyczajny, codzienny widok, nie ginęły z otwarciem oczu.

Wielka wrażliwość, która się wraz z nimi pojawiała, była zjawiskiem pożądanym, bo pozwalała kontemplować kolejne krajobrazy, w których kwitnienie drzew (lub coś w rodzaju kwitnienia, polegające na przykład na zamianie śniegu pokrywającego gałązki na żółty pyłek z pręcików kwiatów, przy nieistnieniu samych kwiatów) dawało poczucie szczęścia i unoszenia się ponad miałkimi wydarzeniami dnia codziennego. Wystarczyło na chwilę zamknąć oczy i obrazy potężniały.

Kiedy pojawiło się więcej przerw między kroplówkami i mogłam częściej chodzić, patrzyłam w okno i choć widok był miły, tęskniłam za innym, niedawnym widokiem z podróży:

szpiyal-7-14-listopad-053

sztokholm-174a

Dla zaspokojenia swojej tęsknoty mogłam udać się do innego pomieszczenia, skąd widok był jeszcze bardziej olśniewający:

szpiyal-7-14-listopad-012

Chociaż samo pomieszczenie zbyt ciasne i bez uchwytów dla niepełnosprawnych i nie mieszczące mnie z balkonikiem, z którym się poruszałam, nie zachęcało do kontemplacji, zwłaszcza, że drzwi były otwarte, a kolejka niecierpliwiła się.

W ogóle wystrój wnętrz lokalu pod kandelabrami przypominał wczesny PRL w upadku. W pokoju znajdowała się jedynie umywalka, nad którą brakowało żarówki, a kafelki odpadały od ściany. Strudzonemu podróżnikowi na drodze od łóżka do umywalki wypadało przysiąść i odpocząć na miękkim i wygodnym fotelu, którego estetyka jednakowoż budziła zastrzeżenia.

szpiyal-7-14-listopad-056

Na szczęście design lokalu nie przekładał się na fachowość personelu – wszyscy od lekarzy począwszy na salowych skończywszy byli znakomicie profesjonalni, a co najważniejsze, nie przejawiali żadnych oznak zniecierpliwienia wobec niemrawych i głupawych oraz marudzących klientów pensjonatu.

W tej sielance była potężna łyżka dziegciu. Było nią Święto Niepodległości. Długo w noc, kiedy niektórym dopiero kończyły się wieczorne kroplówki, ale światła były zgaszone lub przytłumione, niedaleko od szpitala zorganizowano koncert patriotyczny. Człowieka o drugiej, trzeciej w nocy, w dodatku w niepewnej sytuacji życiowej ogarniają silne lęki egzystencjalne. Tak było i ze mną. Zamiast jednak rozczulać się nad sobą, jaki miałam zamiar, poczułam grozę. Gdybym nie była przywiązana rurkami i unieruchomiona na amen może bym wstała i zaczęła uciekać. Nie słyszałam słów owych pieśni, ale sam ich rytm naładowany agresją, butą i groźbą,   przetykany jakimiś skandowanymi rytmicznie frazami przy wrzaskach aprobaty, zdawał się mówić: idziemy po ciebie, nie uciekniesz nam. Same męskie głosy, twarde i zajadłe. Przypomniały mi się opisy eliminacji starych i chorych przez hitlerowców i wyskoczyłam nagle ze swoich pięknych wizji pełna lęku. Muzyka ta natychmiast podziałała na ciało – leki przeciwbólowe i rozkurczowe wzięły odwrót przed owymi patriotycznymi pieśniami wzmocnionymi wybuchami petard czy rac.

Na szczęście rankiem nikt po nas nie przyszedł , oprócz oczywiście wampirków z kroplówkami, a ranek w lokalu zaczynał się o piątej.

Teraz trochę o lokalnych zwyczajach. Przybywający doń nie jest informowany o tym, co wypada, a co nie, więc często popełnia rozmaite gafy i błędy. My, ludzie wychowani w PRL, mamy wpojony szacunek dla każdej władzy, więc boleśnie przeżywamy sytuacje, w której postąpiliśmy wbrew niepisanemu kodeksowi. Na przykład pilot służący do przywoływania wampirków, użyty dla odłączenia kroplówki, która skończyła swój żywot, w zgubnym dążeniu do przynajmniej chwilowego odzyskania wolności, jest poważną gafą.

– My pamiętamy – mówią wampirki – tylko nie zawsze mamy czas i nie lubimy poganiania. Święta racja, ja też nie lubię. Inną gafą jest pisanie lub notowanie czegoś. Leżąc na zbiorowej sali i mając sporo czasu na tworzenie, nie mogłam nagrywać na dyktafonie swoich myśli i spostrzeżeń, a niektóre chciałam pozostawić do późniejszego ewentualnego rozwinięcia, jako że na bieżąco nie byłam w stanie określić, co jest istotne w tych pomysłach, a co nie, ale zarówno ważne jak i nieważne umykają tak samo chyżo.

Zarówno moje sąsiadki jak i część personelu patrzyła podejrzliwie, domagając się poinformowania publiczności, co ja zapisuję i po co, zwłaszcza, że mając smartfon i czytając czasem na nim gazetę (o ile zgięcie ręki w danym momencie nie tamowało przepływu płynów do żyły), wchodziłam do kręgu ludzi którzy… Właśnie, którzy co? Uważają się za lepszych? Donoszą? Nie mam pojęcia, ale coś podobnego opowiadał mi kiedyś mój nieżyjący kuzyn po swoim pobycie w jakimś szpitalu. Widać pisanie i czytanie jest w Polsce czynnością egzotyczną, mało tolerowaną.

Tu dochodzę do sprawy księdza. Nieopatrznie opowiadałam komuś przez telefon mój sen i jednej z sąsiadek wpadł w ucho fragment o księdzu, któremu we śnie zapłaciłam fałszywymi banknotami. Przyzwyczajona, że ludzie publicznie gadają przez komórki o wielu gorszych rzeczach, nie wzięłam pod uwagę, że ktoś słucha tego z zainteresowaniem, a co gorsza, usiłuje wiedzę tę wykorzystać. Pani sąsiadka uznała że śniąc coś takiego zgrzeszyłam i postanowiła dopilnować, abym z grzechu tego się wyspowiadała. Ponieważ ksiądz przychodził codziennie z Komunią do innej sąsiadki, pierwszego dnia uznała, że się zagapiłam, ale w następnych dniach postanowiła mnie przypilnować na serio. Nie chciałam jej obrazić więc migałam się, że nie jestem gotowa, co oczywiście jej nie wystarczało. Ale i tak się obraziła i na złość zostawiała mi na noc zapalone światło. Nie muszę ukrywać, że największą radość poczułam wychodząc na wolność z tego powodu, iż nie będę musiała się tłumaczyć ze swojego braku religijności.

Na koniec mojego, nieco zbyt długiego tekstu, dodam tylko refleksję, kto moim zdaniem ze szpitalnych pacjentów jest silny, a kto słaby. Tu hierarchia jest nieco inna niż w zwyczajnym życiu. Wprawdzie człowiek zawsze jest silny posiadaniem licznej rodziny, ale w rodzinie tej w szpitalu liczą się w pierwszym rzędzie córki i ich ilość oraz dyspozycyjność, w następnym zaś dobre synowe. Niestety, dobre synowe są zazwyczaj w mniejszości, niż dobre córki.  Synowe zwyczajne i synowie nie mają żadnego znaczenia. Po pierwsze nie pomogą się umyć mamusi ani nie pościelą jej łóżka. W PRL uczyli chłopców słania łóżek w wojsku ale ze zniesieniem obowiązkowej służby wojskowej sztuka ta zaginęła. Personel także nikomu łóżek nie ściele, bowiem zajęty jest w ciągu dnia kilkakrotnym odkurzaniem listew oświetleniowych i innych detali, które mają zwyczaj sprawdzać brygadzistki (jak przedwojenne paniusie kontrolujące białymi rękawiczkami ilość kurzu na kominkach czy parapetach).

Wskutek nie posiadania wystarczającej ilości dobrych i nie pracujących synowych chodziłam nieumyta (jak się myć ze skrępowanymi rękami?) i spałam w skotłowanym barłogu. Zresztą moje łóżko już chwilę po posłaniu traciło swój porządny wygląd, bowiem zanim się na nie wgramoliłam (bez uchwytów i możliwości przytrzymania się czegoś) chwilę potem leżałam na gołej ceracie, a gumowa, ciężka poduszka ześlizgiwała się z niej jak z nartostrady. Wygląd mojego posłania ilustruje poniższe zdjęcie:

szpiyal-7-14-listopad-004

Jednak i ja miałam coś wartościowego, co pożyczano ode mnie co chwila. Na zdjęciu widać wiszący na stojaku przyrząd do chwytania z podłogi przedmiotów bez schylania się. Gwarantuję, że to wynalazek równy rewolucji komputerowej. Panie sprzątające lubiły kopać kapcie chorych pod łóżko, nie myśląc o tym, że schylanie się dla takich osób, jak ja lub po operacjach, w poszukiwaniu utraconego kontaktu z podłogą jest nieosiągalne. I wówczas przychodziły do mnie.

Niestety, wszystko dobre się kiedyś kończy i znacznie odchudzona zostałam wypuszczona do domu tracąc okazję do dalszych refleksji. Za to ominęła mnie operacja, bowiem minął czas, w którym jej przeprowadzenie jest wskazane. Jednak, w wyniku opisanych wydarzeń został ze mnie jedynie cień.

szpiyal-7-14-listopad-002