Javier Marias, autor ostatnio wydanej powieści „Berta Isla”, w wywiadzie zatytułowanym „Boskie oko internetu”, przeprowadzonym przez Michała Nogasia (GW 8-9 grudnia 2018) opisuje i uzasadnia fakt, że pisze swoje książki na maszynie, a nie na komputerze. Mówi on, że każdą stronę pisze cztery, a nawet pięć razy… Przepisując stronę od nowa, próbuje różnych wariacji, zmienia słowa i układ zdań i odnosi wrażenie, że „papier współpracuje ze mną, podpowiada najdziwniejsze rozwiązania” i dzięki temu zmieniają się wersje tekstu, a ostateczna nijak się ma do początkowej.
Fragment ten zwrócił moją uwagę dzięki temu, że miałam bardzo podobne uczucie, gdy przestawiłam się z pisania na maszynie na komputer. Z pozoru wydaje się, że komputer jest wygodniejszy, łatwiej wprowadzać zmiany i poprawki, można tworzyć kolejne wersje i zapisywać je, a później porównywać. Jeżeli pokonało się barierę odmiennego ustawienia klawiszy w maszynie do pisania i klawiatury w komputerze, pisanie wydaje się łatwiejsze, a przede wszystkim wydajność piszącego jest większa. Nie dziwi więc, że proces powstawania książki jest krótszy i są autorzy, którzy potrafią pisać książkę w dwa, góra trzy miesiące.
Czy istotnie komputer poprawia jakość procesu powstawania książki? Tego nie jestem już pewna. Szybciej i wydajniej nie oznacza, że lepiej. Oczywiście, gdy mamy do czynienia z tzw. czytadłami autorów popularnych, szybkość pisania jest ważna, bowiem zwielokrotnia dochody pisarzy i pozwala im żyć z literatury. Jeśli jednak pisarzowi zależy na powiedzeniu czegoś nowego, nie koniecznie dla masowego czytelnika, ale dla czytelnika wyrobionego, sytuacja zmienia się diametralnie. Przez takie książki niejednokrotnie trudno przebrnąć, wraca się kilkakrotnie do tekstu, czasem z udręką pragnąc zrozumieć go do głębi, nie tylko w tej pierwszej, wierzchniej warstwie, ale w kolejnych, mieszczących się pod spodem. Wiem coś o tym, bowiem męczę się nad lekturą noblisty z 1998 roku, Jose Saramago, powieści ” Rok śmierci Ricarda Reisa” ze świadomością, iż mam zbyt małą wiedzę, aby dogłębnie zrozumieć komplet literackich i obyczajowych odniesień do historii Portugalii.
Wiem także, iż to, co ja piszę, tylko w części trafia do czytelnika, ale na szczęście do każdego w innej części. Mogę więc powiedzieć, że każdy z moich czytelników czyta inną książkę i to, co łączy mnie z ludźmi, nie dotyczy tylko mnie i innej pojedynczej osoby, kochanej, bliskiej, czy znajomej, tylko wielu ludzi, każdego po części. Uczucie bliskości wiąże mnie w ten sposób z nieznajomymi, którzy czasami myślą moim rytmem, czasami zaś są w pełni odrębnymi istotami.
Jednak czytanie ambitnych książek przypomina poszukiwanie złota w sitowych płuczkach – kopie się tony żwiru, stojąc po kolana w wodzie, mozolnie kręci sitem, żeby po kilkunastu (oby) podejściach, wypłukać grudkę albo szczyptę złotego piasku. Taką grudką złota jest myśl zawarta w tekście, jej sformułowanie tak bardzo bliskie mojemu myśleniu, iż wydaje się, że wypłynęła z głębi mojej własnej głowy. Przez moment wydaje się wówczas, iż dotknęliśmy sedna tego, co łączy nas z innymi ludźmi, wbrew wszystkim, dobiegającym nas szumom bieżących wydarzeń, rozdmuchanych jak pop-corn, niesmacznych, mdłych, a jednak przeżuwanych z uporem godnym lepszej sprawy, tylko po to, aby zatrudnić swoje szczęki, które nie mogą, albo nie chcą, albo nie potrafią przemówić.
We wspomnianym na wstępie wywiadzie przeczytałam jeszcze jedną frapującą myśl: „Jedyną rzeczą, której nie można podważyć jest fikcja”. Marias uzasadnia to następująco: W dobie internetu jest mnóstwo narracji wzajemnie sprzecznych ze sobą. Historycy spierają się nie tylko o interpretacje ale i o fakty. „Pani Bovary umarła dokładnie tak, jak opisał to Gustaw Flaubert. A jeśli znalazłby się głupi pisarz próbujący w inny sposób opisać życie jej czy Don Kichota, to wszyscy wiedzieliby, że to nie jest już ta pani Bovary i ten Don Kichot. Fikcja to jedyne terytorium, po którym – gdy chce się coś opowiedzieć – można się poruszać bez obaw. To w zasadzie jedyny powód, dla którego tworzymy i czytamy fikcję – chcemy być czegokolwiek w naszym życiu pewni.”
Współczesność przyniosła nam tę jedną, niepodważalną prawdę, że próżno się nam silić na dumne twierdzenia w rodzaju „prawda was wyzwoli”, ponieważ zawsze można spytać, co jest prawdą i zawsze spierać się o to. Fikcję natomiast zazwyczaj można komuś przypisać, jednostce lub grupie, a spór można najwyżej toczyć o to, czy nam się podoba, czy nie, czy jest pożyteczna, czy przeciwnie, szkodliwa i wreszcie czy powinniśmy sobie nią zawracać głowę. Dlatego ja mam prawo nie wchodzić w spór na temat pewnej celebrytki (pisałam o niej w odcinku „Z Pudelka jestem”), czego nie powinnam była robić, gdyby wszystko, co o sobie mówi lub pisze, było prawdziwą prawdą.
Takoż wypowiedzi naszych polityków mogę traktować na luzie w myśl powiedzenia, które zasłyszałam o pewnej osobie: „Jeżeli X mówi że Y, to mówi”.