Przemoc sukienkowa

Obejrzałam ostatnio w HBO serial „Genialna przyjaciółka” wg włoskiej pisarki Eleny Ferrante. Serial jest mocno zakorzeniony w świecie włoskiej klasy robotniczej lat powojennych, ale znakomicie oddaje to, co było charakterystyczne także dla Polski wczesnego PRL – konflikt starego świata, w którym kobiety miały swoją wyznaczoną rolę i nowego, gdzie wykształcenie dawały z jednej strony perspektywę na lepsze życie, ale z drugiej odbierały wiele szans na szczęście prywatne, jako że mentalnie dominował świat męskiej patriarchalności z przemocą włącznie, osobistą, finansową i mentalną.

Serial pokazuje drogę pisarską dziewczyny, której rodzice ledwie umieli pisać, a która dzięki wykształceniu społecznie awansuje, chociaż jej prywatne życie nie przynosi satysfakcji. Chłopcy zawsze wybierają inne dziewczyny, koleżanki wykorzystują je do własnych celów, a wszyscy uważają ją za dziwadło.

W Polsce wcale nie było inaczej. Nie zapomnę, jak mój teść, nagrywany na okoliczność opisów kresowej Polski, która przeminęła i za którą wszyscy teraz wzdychają, opowiadał o dziewczynie z rodziny, dziwadle jakimś, która skończyła szkołę gospodarstwa domowego opłaconą przez miejscową hrabinę i później, przez tę hrabinę zatrudniona, prowadziła szkolenie dziewcząt ze wsi – uczyła je czytania, pisania, liczenia i gotowania oraz higieny. Teść twierdził, że nikt z rodziny nie chciał mieć z nią do czynienia, takim dziwadłem była i nie pomogło jej, że na pogrzebie wypowiadał się jakiś profesor.

Tenże mój teść opisując nieistniejącą już wieś Zalesie, powiat Kostopol (Ukraina), wymieniał kolejno wszystkie gospodarstwa, imiona i nazwiska gospodarzy oraz ich synów; liczby i imion córek nie pamiętał. Mam nagrania na dowód tegoż.

Matka teścia cierpiała bardzo z powodu przemocy w rodzinie i chociaż nic o tym nie mówiono, jak zazwyczaj o trudnych sprawach, w rodzinie mojego męża raczej nie było przemocy wobec żony. Nie oznacza to jednak, że kobietę uważano za równoprawną mężczyźnie. Od zawsze kobieta była podporządkowana mężowi i musiała ze spokojem znosić los, jaki jej przypadł w udziale, ponieważ jemu zawsze było wolno więcej.

Ja także poznałam na swojej drodze życiowej to, czym jest ostracyzm wobec dziewczyn wybiegających ambicjami ponad przeznaczone im role. Określano je mianem dziwaczek, żartowano z nich, że wszystkie rozumy pozjadały, nie traktowano poważnie jako kandydatek na żony, które w przyszłości mogłyby nie szanować odpowiednio męża. Działo się to oczywiście w określonych środowiskach, a w takim się znajdowałam poprzez ubóstwo i chorobę mamy. Ale także w rodzinie mojego ojca, ludzi światłych i wykształconych, panowało przekonanie, że mężczyzna powinien żenić się z dziewczynami 16-17 letnimi, które będzie miał możliwość wychować według swoich wymagań, chociaż wspierano ich wykształcenie i namawiano do intelektualnego rozwoju. Taką dziewczyną była moja babcia. Z ciekawostek – mój dziadek uważał, że od kobiet i dzieci bezwzględnie należy wymagać uczęszczania do kościoła i praktykowania wiary, mężczyzn to nie obowiązywało. Uważał, że kościół pozwala utrzymać kobiety i dzieci w moralnych ryzach.

W tamtych nastoletnich czasach rozdwoiłam się – na Katarzynę piszącą, swobodnie wypowiadającą się na różne tematy i dorosłą już Katarzynę milczącą – której na co dzień mówiono „ Co ty tam wiesz?”, „Co ty znaczysz w tej swojej pracy?”, „O czym ty ze mną chcesz dyskutować, skoro nie masz pojęcia o…” Nie uważałam za nic dziwnego, że swoją pensję oddawałam mężowi, a on wydzielał mi kwoty na utrzymanie domu i wybierał dla mnie sukienki wg swojego gustu. Niektórych nie lubiłam i nie chciałam zakładać na uroczystości wspólnie obchodzone, wtedy mąż wyrzucał całą zawartość szafy (skromną) i krzyczał na mnie „jak to nie masz co na siebie włożyć! To skąd tu tyle szmat?!” Oczywiście nie było w tym żadnej przemocy fizycznej, gróźb ani poniżania – jak uważałam wówczas. Ale dziś są inne standardy. Mówi się także o przemocy ekonomicznej, gdy o wszystkich wydatkach decyduje mąż, choć nie musi tego czynić w trybie prawdziwej przemocy.

Ta schizofrenia, te dwie Katarzyny, mówiąca i pisząca, zostały do dziś, kiedy już nie muszę być podzielona, ale nadal  jestem. Może dlatego lepiej znoszę izolację niż inni, przyzwyczajeni do swobody wyrażania siebie. Ja taką swobodę miałam w pisaniu, nigdy w mowie. Jako dziecko jąkałam się, odzwyczajana od leworęczności, nazywanej wówczas kalectwem, sądziłam, że moje kłopoty biorą się z nieumiejętności rozmawiania z ludźmi, przekonywania ich do swojej racji. Kiedy pisałam, nikt mi nie przerywał w pół zdania, mogłam uzasadnić swoje poglądy spokojnie, bez napięcia.

Inaczej wyglądała sprawa, gdy przemawiałam cudzym tekstem. Grając amatorsko w studenckich i innych teatrzykach i kabaretach, obsadzana w charakterystycznych rolach wygadanych bab, traktorzystek nie dość uświadomionych politycznie, przekupek ze starego ustroju i różnego rodzaju ksantyp rozpędzałam się, w czym pomagała mi mowa ciała i gestykulacja. W tamtych czasach nauczyłam się brać pod boki i odzwyczajenie się od tego gestu było później bardzo trudne. Miałam jednak tę pewność siebie, której brakowało mi w życiu prywatnym, gdy na zawirowania reagowałam ucieczką, choć czasami, udając przed sobą, że gram, rozpędzałam swoją sztuczną elokwencję najczęściej przy pomocy żartów.

Rozważania te powróciły przy okazji przypomnienia publikacji mojego felietonu sprzed 2 lat publikowanego w „Spółkach Miejskich” https://spolkimiejskie.wordpress.com/2018/05/13/babcia-ezoteryczna-kontakt/

W felietonie tym opisuję trudności jakie powstawały i powstają we mnie przy kontaktach z ważnymi dla mnie osobami. Przypomniał mi on to, że zwiększają się one z biegiem czasu i przestają dotyczyć tylko osób  bliskich lub ważnych dla mnie, trafiają się także w rozmowach bezpośrednich ale też w kontaktach na piśmie (np. w dyskusjach w mediach społecznościowych).

Niektórzy przypisują ten fakt rozszerzającemu się zasięgowi kultury obrazkowej, jej wszechobecności, wymagającej innego sposobu organizowania ludzkich mózgów, jednakże odnajduję też w opracowaniach teoretycznych coś, co mogę uznać za inną przyczynę. Z lektury opracowanie Ericha Fromma „Anatomia ludzkiej destrukcyjności” (wyd REBIS 1998) wyczytałam, że jednostka od wczesnego dzieciństwa musi być stymulowana bodźcami prostymi (popędy) ale i aktywizującymi, wywołującymi dążenia, ponieważ najważniejszą rzeczą dla ludzkiej egzystencji jest poczucie sprawczości. Niestety, sfera bodźców aktywizujących (np. dzieło literackie, krajobraz, idea) wywołująca proces uczenia się, przenikania do korzeni zjawisk, została zagospodarowana pulą bodźców śmieciowych, wywołujących dążenia konsumpcyjne (np reklamy), Fromm pisze (str 267-268) „Współczesne życie w społeczeństwach industrialnych pobudzane jest wyłącznie za pomocą bodźców prostych. Stymulowane są jedynie takie popędy, jak pragnienia seksualne, chciwość, sadyzm, destrukcyjność, narcyzm; bodźce te rozpowszechniane są przez filmy, telewizję, radio, gazety, magazyny oraz rynek towarów. Traktując rzecz całościowo: reklama opiera się na stymulowaniu społecznie wytworzonych pragnień. Mechanizm jest zawsze taki sam: prosta stymulacja strzałka bezpośrednia i pasywna reakcja. Tutaj należy doszukiwać się powodów, dla których bodziec musi się ciągle zmieniać, w przeciwnym razie bowiem stanie się nieskuteczny.”

Zarówno ja jak i wiele osób z mojego pokolenia znieczulonych zostało na działanie reklam (których za wczesnego PRL w ogóle nie było), a nawet reaguje na nie, jak na każdą indoktrynację za sprawą powszechnej propagandy politycznej w szkołach i mediach – złością i niechęcią. Podobną reakcję obserwowałam u mojego wnuka – oglądające namiętnie reklamy kilkuletnie dziecko (zachęcane migającymi kolorowymi obrazkami – czego nie było w propagandzie mojego dzieciństwa także z powodu nieistnienia telewizorów) wyrosło na świadomego młodzieńca, którego reklamy najwyżej śmieszą, jeśli w ogóle zainteresują.

Pozostaje więc pytanie – dlaczego mimo częstej zmiany bodźców stymulacja, o której pisze Fromm, przestaje działać, a właściwie działa podświadomie i drażniąco, co przekłada się na trudności komunikacji osobistej. Wszak często, o wiele za często, zwraca się do nas jak do jednostki “jesteś tego warta” itp. Nawet teraz reklama woła do mnie pokazując galerię kolorowych sukienek na marginesie tego tekstu “Katarzyna kup jedną z nich na wiosnę”. Sądzę, że rozprasza mnie ona (sukienki w istocie są śliczne) i utrudnia tok myślenia. Jakże trudno skonstatować, że jest to w istocie także przemoc.

Przemoc prezentacji sukienek w chwili gdy piszę ten felieton wywołuje proces myślenia drugim torem, że sukienka nie jest mi potrzebna, że fason odbiega od tego co jest dla mnie przydatne itp, jednak trudniej mi się od tej reklamy odizolować, jak od reklamy samochodu, która mnie w ogóle nie obchodzi. W rezultacie moje jednotorowe myślenie rozmywa się, uniemożliwia skondensowane i trafne zakończenie, zaczyna brakować mi własnych słów aby podsumować refleksje. Za to kłębią się wyrazy z innego słownika.

Tak działa przemoc (także sukienkowa).