Wieści z samotni 7 – Dziecko gra na pianinie, tatuś wymachuje ciężkimi przedmiotami, a pisarze zabierają się do charakterystyk postaci

Dziecko dziś gra na pianinie, jak codziennie w epoce koronawirusa. Mieszkanie to wynajmują co roku inni ludzie, a w skład jego wyposażenia wchodzi pianino. Ostatni raz grało na nim jakieś dziecko kilka lat temu. Poznaję, że to dziecko – bo jego uderzenia w klawisze są niepewne, nieskoordynowane, nie mówiąc już o przekazywaniu muzyką emocjonalnych treści. Pianino, fortepian – jakże żałośnie niemodne są to instrumenty. Świat poszedł już daleko naprzód zastępując te wszystkie pożal się Boże sprzęty dźwiękami tworzonymi cyfrowo pod dyktando badań wskazujących na transowe tendencje i popularność. Fortepiany i skrzypce dawno zastąpiły dzikie wrzaski i męskie ryczenie (pod nazwą „męskie granie” z pominiętym przymiotnikiem „piwne”).

Epoka koronawirusa niesie jednak ze sobą inne, mniej ważne albo rzadsze dawniej dźwiękowe treści. Matka dziecka wybiega na balkon (wysoka temperatura otwiera drzwi balkonowe w większości mieszkań) i woła o ratunek. Doskonale ją słychać. Tatusia drażni powtarzana nieudolnie muzyczna fraza, wszak inna estetyka kierowała zapewne jego gustem . Tak niedawno jeszcze  owi mężczyźni zajeżdżali samochodami pod nasz blok, otwierając drzwi swoich rumaków blisko północy i budząc staruszki, którym trudno zasypiać, dożywające swoich dni w mieszkaniach M-3 i z którymi nikt się nie musi liczyć, prezentując najnowszy modny gangsta rap, a tu nagle trwa przymus słuchania własnego dziecka, nierytmicznie wciskające klawisze roztrojonego pianina, z którego trzeba korzystać, skoro wchodzi w skład opłaconego wyposażenia.

Mamusia najpierw się spiera z tatusiem (podejrzewam, że sztuka jest na końcu naszyjnika argumentów), a potem dostaje pięścią pod oko, a skoro nie przejawia stosownej kobietom pokory, krzesłem albo innym ciężkim przedmiotem w ten głupi. babski łeb.Teraz panikę budzą nie ci mężczyźni ze swoimi ryczącymi nocą samochodami, a kobiety, które w tym pięknym, słonecznym dniu wybiegają na balkon wołając na ratunek albo usiłujące wrzaskiem odegnać faceta goniącego je z ciężkimi przedmiotami.

To dla mnie okrutny stres. Wyrywam się do pomocy, ale co mogę zrobić? Generalnie rzecz biorąc w moim bloku częściej można usłyszeć kurwy i skurwysynów niż muzykę (ta dobiega z pobliskiego cmentarza i obejmuje zaledwie kilka utworów), a akustyka jest tak dziwaczna, że nie pozwala zazwyczaj na określenie miejsca powstawania hałasu. Trzeba wyjść na balkon i wyjrzeć, może akurat uda się ustalić pion wołającej o ratunek. Jednak przedsięwzięcie nie jest takie proste, jak z pozoru się wydaje. Nie jestem w stanie zebrać się i wyjść na balkon w ciągu kilku minut. Dla mnie wyjście na balkon to jest wyprawa, wyprawa, która wymaga paru chwil przygotowań. Muszę wstać z tego miejsca, w którym się znajduję, łóżka albo fotela, muszę przytrzymać się balkonika, czasami muszę posmarować sobie maścią przeciwbólową łokcie, które tracą siłę przy podpieraniu się; posuwam na początku stopę za stopą po śliskiej podłodze, aż wreszcie dojdę do drzwi balkonowych, otworzę je kilkakrotnie szarpiąc, przestawię balkonik przez próg futryny, i przygotuję swoje mięśnie lewego biodra  do tego, żeby ponieść nogę. Podniosę tę lewą nogę napinając prawe kolano, ale nie za bardzo, żeby przypadkiem nie poleciało w tył, zsunę balkonik z małego schodka i zanim dostawię drugą nogę, chwilę balansuję i kiedy skończy się ten balans, oprę się dwoma rękami na balkoniku, mogę ją podnieść, przesuną, ale wtedy na przeszkodzie staje mi taki pojemnik na kartofle, marchew i tak dalej. Muszę więc balkonik ustawić w poprzek, przytrzymać się jedną ręką poręczy która jest przy wejściu, drugą ręką chodzika, przesunąć to całe ustrojstwo ze mną na czele do przodu i wówczas mogę opierać się dwoma rękami o balkon i mogę spojrzeć w dół i w bok. na sąsiednie balkony. Gdybym spojrzała na zegarek to trwa, no, może pięć, może więcej minut. W tym czasie ten facet, który gonił kobietę z nogą od krzesła albo jakimś innym przedmiotem, piętnaście razy mógłby ją zabić, a ja nie byłabym w stanie nic zrobić, nawet zawołać. Dlatego każdy głos, każde wołanie o ratunek z sąsiedniego balkonu budzi we mnie przerażenie i lęk. Na szczęście w zimie takich rzeczy nie słychać. Ale na wiosnę, w kwarantannie biją po uszach.

Kobieta, mężczyzna i dziecko ucichli i mam nadzieję, że uspokoili się i poszli spać. Złudzenia babć na wymarciu. Wracam więc do lektury strony zawierającej dobre rady dla pisarzy. Czytam takie wynurzenia:

„Ostatnio zauważyłem, że mam lekki problem z opisami postaci. Sprowadzam całość do wieku, długości oraz koloru włosów i ewentualnie ubioru. Często je też po prostu pomijam.” – pisze jakiś początkujący pisarz, właściciel dumnie brzmiącej strony „XY -PISARZ”.

Zamyślam się. Kiedy byłam młodą dziewczyną, lubiłam w powieściach postaci  dokładnie opisane z wyglądu. Charakter mnie nie interesował, to wynikało z tekstu albo nie. Za to koniecznie bohaterki musiały być młode i ładne, bowiem taki opis sugerował, że dziewczyna zakocha się w kimś równie przystojnym. Ludzie po dwudziestym piątym roku życia nie obchodzili mnie. Powieści z bohaterami w takim wieku (i starszym) lub brzydkimi odrzucałam z niesmakiem. Na szczęście wówczas nie brałam się jeszcze za pisanie, wolałam rysować i malować. Starcy i brzydkie kobiety nie mieli prawa do miłości, za to pełne prawo do dramatycznego umierania.

Wierne koleżanki po twórczości nie dają zbyt długo młodemu literatowi martwić się. Najdzielniejsza z nich udziela mu dobrych rad:

„Ja uwielbiam charakter sheety i staram się je wypełniać szczegółowo, a potem wybiórczo wykorzystuję informacje w tekście 🙂 Jak chcesz, możesz sobie wyszukać w grafikach google np. „araki charakter sheet”, bo jest superkonkretny. Ja sobie odpowiadam na pytania, i zwykle wpadam na coś dodatkowego do wrzucenia w fabułę.
I zauważyłam że jak mam bardzo konkretny obraz bohatera (nawet gdy go nie podaję czytelnikowi), to pisze mi się duuużo lepiej.”

„Takie character sheety są fajne” – dorzuca inna.

Zmartwiłam się ogromnie. Uważam się za pisarkę, a nie mam pojęcia, co to są „Araka character scheety”. Wyobrażam sobie, że to taki zestaw typów, coś jak enneagramy, tyle że dokłądniejszy, skoro przedstawia je tylko grafika. Odstraszyło mnie jednak owo: DeviantArt

Poszukajcie więc sobie sami

https://www.deviantart.com/noblekatana/art/Character-sheets-template-823890029

Ludzie od zawsze chcieli naukowo segregować rozmaite rzeczy – między innymi charaktery. Oprócz enneagramów charakterami zajmowali się astrolodzy (wszak każda planeta ma swój zestaw cech w odniesieniu do urodzonych pod danym znakiem), tarociści (każda karta może oznaczać człowieka o danych cechach), psycholodzy (pod względem naukowości niewiele odbiegający od poprzednio wymienionych), a najsprytniejsi z nich usiłowali połaczyć te wszystkie zestawy w jeden, uniwersalny. Nikogo nie obchodziło, że w praktyce nie sprawdzali się; szpitale znały psychologów nękających umierających pacjentów w przekonaniu, że robią dobrze społeczności. Jakim prawem bowiem umierający terroryzuje bliskich – takie zapytania zgłaszali rodzinom.

Niestety, nie istnieje taki uniwersalny  schemat. Jestem zupełnie przeciętną, raczej ogarniętą osobą, dobrze funkcjonującą w społeczeństwie, a jednak nigdy nie udało mi się wpisać w krąg zestawu jakichkolwiek charakterów. Zawsze pasowały jedne cechy, inne średnio, a inne jeszcze nie. Nawet psychologia nie potrafiła orzec czy jestem ekstrawertykiem, czy introwertykiem (wiem, co piszę, bo na potrzeby pewnego procesu sądowego przeprowadzono na mojej skromnej osobie badania skutkujące kilkadziesiąt stronicową ekspertyzą).

Wyobrażam więc sobie jak okrutnie nudną bohaterką powieści będzie osoba, której cechy charakteru dobrano z tabeli. Dyskutowałyśmy o tym ostatnio z Justyną Karolak, pisarką prowadzącą kursy dla pisarzy o niebo wyższego lotu niż te, pożal się Boże, przygotowujące młodych niedoświadczonych ludzi do opracowywania produktów handlowych nadających się do sprzedaży. Justyna zaleca początkującym pisarzom przygotowywanie charakterystyki postaci, zanim zaczną w ogóle pisać. Ale to nie jest to czerpanie z zasobów przygotowanych przez innych, podobnych modelom wiosennych butów dla pracowników korporacji.

Moi bohaterzy/bohaterki jawią mi się znikąd, nawiedzają mnie jak echo ludzi, których kiedyś znałam, kochałam i nienawidziłam. Jednak żaden nie dał się wtłoczyć w schemat taki, siaki czy owaki – i na szczęście. W jakimś momencie moich tekstów zaczynał żyć własnym życiem na przekór wszelkim teoriom i naukowym kwantyfikacjom. I nikt mi nie wmówi, że blondynka (bez odrostów) z torebką od… kiecką od… i butami od…stanowi lepszą część naszego społeczeństwa, bardziej godną zainteresowania niż taka Basia z kursokonferencji za PRL, szalejąca z jej szefem na śliskim zboczu i mentalnie odbierająca wesele innej, wiejskiej pannie młodej z opowiadania „Wesele”, które niebawem udostępnię chętnym czytelnikom. Albowiem miłość jest okrutna wobec obcych i nikt nie jest w stanie zatrzymać iluzji, nawet setki skrzywdzonych. Co zapewne ma miejsce w epoce koronawirusa. Wszyscy jesteśmy dziećmi grającymi nieporadne gamy na roztrojonym (ale wliczonym w cenę) pianinie. Dopóki nie pogoni nas facet z nogą od krzesła mieniący się naszym tatusiem.

Pokój z wami, przyjaciółmi w izolacji. Poniżej tabela enneagramu (jedna z kilku możliwych wersji)