Chór ludu zaginionego (cz.2)

Ludzkie i małpie dzieci

Nawiązując do przed poprzedniego, wcześniejszego odcinka, opisującego postępowanie niektórych małpich matek wobec swoich nowo narodzonych dzieci przypominam, że nie potrafię uznać, że ich brutalność jest dobra i słuszna, bowiem protestuje przeciw temu moja wrażliwość. Ale z kolei takie, jak moje przekonanie nie rozwiązuje żadnego problemu w tym stosunku natury i moralności (jeżeli w ogóle pozostają do siebie w jakimś stosunku), a w dodatku ma też swoją drugą, ciemną stronę, zawieszające wrodzoną ufność do jednego i drugiego. 

Zachowanie niektórych, ludzkich rodziców wobec swoich dzieci, które wielu z nich uznaje za naturalne i dobre, wychowawczo słuszne, choć może zagrozić życiu i zdrowiu dziecka, instynktownie także odczuwam jako złe. Mam na myśli np. cielesne kary czy brutalne reagowanie na nieposłuszeństwo, gdy rodzice nie zdają sobie sprawy, jak kruche jest ciałko i umysł dziecka. Takich “metod wychowawczych” doznałam jako dziecko i dziś wiem, jak wiele dróg życiowych mi zamknęło, jak wielu sprawom zaszkodziło i jak bardzo przybliżyło mnie, jako osobę, do tej grupy ludzi, których rozwój zatrzymano w pół drogi i którzy nigdy nie mieli zaznać świetlanej przyszłości, o której wszyscy naiwnie marzyliśmy i że tylko szczęściu zawdzięczam, że tak się nie stało. Jeżeli więc przemocowe zachowania szkodzą ludziom, powinny także szkodzić zwierzętom. Podtrzymuje tę myśl, jako prawdziwą powszechne spostrzeżenie, że nowo narodzone zwierzęta i ludzkie dzieci większość z nas wita z instynktowną czułością. Ich wielkie oczęta, miękka skóra i delikatne włoski lub sierść, a także nieporadne początkowo ruchy oraz wielka uwaga, z którą witają coś nowego w otoczeniu, budzą chęć przytulenia i pogłaskania, co wykorzystywane jest do przyciągnięcia ludzkiej uwagi np. w reklamach.

Gdybyśmy wiązali bez wyjątków postępowanie naturalne z dobrym i słusznym, co niektórzy bezmyślnie czynią, musielibyśmy, logicznie myśląc, przyjąć konieczność istnienia w naturze automatycznego środka korygującego złe zachowania w razie, gdyby miały szkodzić zamiast pomagać. 

Co nim mogłoby być? Porzucając teorie o naturalnym dążeniu bez pogoni za korzyściami odnoszonymi z moralności, czy o wbudowanym w ludzką naturę dążeniu do Boga, takim automatycznym korektorem mogłyby być emocje, zrozumienie, współodczuwanie, empatia, co nazywamy instynktem macierzyńskim – ale nie od dziś wiadomo, że nie zawsze są, ponieważ wiele osobników ludzkich jest na nie odpornych, nie mówiąc już o zwierzętach na różnym etapie rozwoju i możliwości korzystania z tego, co gatunek ich wnosi do różnorodności menażerii świata.

Następne podejrzenie pada na zgodność obrazu dziecka w myśli jego zwierzęcej matki z jakimś głęboko zakodowanym wzorcem, tkwiącym w jej mózgu. Wyraźnie widać na filmikach, jak małpia matka zaraz po porodzie ogląda dokładnie swoje dziecko, bada jego uszy, oczy palcami, rozwiera mu buzię (szczękę) wącha jego odbyt. Już w czasie porodu  niektóre samice sprawdzają, jak daleko posunął się poród, smakując wydzieliny. Są samice, które od razu odrzucają dziecko jako możliwe, że nie pasujące do wzorca, inne próbują skłonić go do zachowania które uznają za właściwe. Czasem wyraźnie widać, jak przytulony do matki, wręcz kurczowo wczepiony w jej sierść mały małpiak nie załapuje, że powinien ssać wyraźnie widoczny wśród włosów czerwony cycek matki i że matce to się nie podoba, ponieważ próbuje kierować dziecko we właściwą stronę, ono zaś wrzeszczy, wije się, wyrywa z jej objęć, co wyraźnie ją złości, chwyta więc małego za ogonek i ciągnie do są siebie, nie zwracając uwagi na to co się dzieje z ciałem małego. Czasami jej złość osiąga taki poziom, że bije go, szarpie, szczególnie za wielkie uszy, pcha palce w oczy, szczypie i  dusi. Zdarza się, że widać inne przyczyny takiego zachowania małpiej matki, a mianowicie, że dziecko ma jakieś drgawki, bądź jego ciało jest wykrzywione, niektóre kończyny ma trwale zgięte  i przykurczone . W innych przypadkach jednak takich anomalii nie widać, możliwe więc, że samica inaczej wyczuwa nieprawidłowości bądź po zapachu, bądź też z powodu braku doświadczenia w macierzyństwie nie wie, czego ma oczekiwać. Możliwe że chęć przystawiania dziecka do cycka jest poczuciem egoistycznym, ale i możliwe też że nieudane ssanie sprawia samicy ból. 

U ludzi takie zachowanie jest przerzucone na innych. To nie kobieta, a w każdym razie nie matka dokonuje dokładnych oględzin ciała dziecka, sprawdza czy jest zgodne z wyobrażonym wzorcem (płeć, kolor włosów, oczu, ogólny stan itp.), a nawet w wyniku medykalizacji porodów wykonywane są rozmaite badania mające potwierdzić stan dziecka, za który przyznaje się określoną liczbę punktów. Zanim więc ten mały człowiek zdążył cokolwiek zorientować się w prawach rządzących światem, już jest oceniany, jak w szkole, za osiągnięcia, na które osobiście nie miał żadnego wpływu. Ta ocena często przekłada się na jego dalsze losy, na co są niezliczone dowody, zwłaszcza wówczas, gdy przyjdzie mu żyć z jakąś wrodzoną chorobą czy ograniczeniem.

We wczesnej młodości czytałam kiedyś powieść opisującą życie ludzi pierwotnych. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie historia, gdy matka z plemienia uciekającego przed napastnikami rzuciła swoje dziecko w bagno, aby płaczem nie ściągało wrogów i nie pokazało im miejsca, gdzie plemię przebywa. Postępowanie tej matki było racjonalne; chroniło wiele osób kosztem życia jednej. Choć z punktu widzenia moralnego było złe, w kontekście zapewnienia bezpieczeństwa wielu ludziom, można było uznać za dopuszczalne w określonych warunkach.

Można też mniemać, że małpia samica próbuje pobudzić dziecko według niej zachowujące się nienaturalnie do zmiany zachowania, możliwe też że irytuje ją nieustanny wrzask małego, podobnie jak ludzi irytuje długotrwały płacz niemowlęcia. Brak reakcji na oczekiwania matki przy niedostatku umiejętności rozumowania i panowania nad odruchami u małp i u niektórych ludzi powoduje agresywne postępowanie wobec swoich dzieci. U małp we względnie naturalnym środowisku widać też często złość samców o uwagę samic poświęcaną dzieciom, ale i często przemyślność samic w ich ugłaskiwaniu i chronieniu dzieci poprzez przesuwanie małych za plecy, przykrywanie ich czymś, siadaniu na nich lub wręcz udawaniu wobec nich agresji, co łatwo odróżnić od agresji prawdziwej. 

U ludzi niektóre głupie matki i ich partnerzy oczekują, że nowo narodzone niemowlę powinno wiedzieć, co matkę drażni i unikać takiego zachowania, np. długotrwałego płaczu, czemu usiłują zapobiec w swoim ciasnym, pozbawionym refleksji umyśle, w dzisiejszych czasach bez towarzystwa, asysty, nadzoru i pomocy starszych i bardziej doświadczonych kobiet, od których kiedyś, żyjąc w dużych rodzinnych społecznościach uczyły się obserwując już jako dzieci, ich postępowanie. 

Czy więc wszystko nie zależy przypadkiem od określonych warunków panujących w otoczeniu? Nie zawsze umiemy je rozpoznać i właściwie ocenić. Z tego punktu widzenia postępowanie małpiej matki można by uznać za zrozumiałe. Krzyki i miotanie się małpiego dziecka przyciągnęło człowieka, obserwatora i fotografa, a więc stanowiło dla małpy zagrożenie. Celem uniknięcia tego zagrożenia matka małpiątka próbowała pozbyć się swojego dziecka, odrzucając je i paradoksalnie powodując tym jeszcze większe zainteresowanie obserwatorów. Można powiedzieć, że jej głupota zastąpiła moralność, albo inaczej: moralność wymaga jednak rzeczowej oceny sytuacji. Nie jest więc czymś bezwarunkowym, dostępnym wszystkim, bez względu na poziom intelektualny. Dlatego też uważamy, że człowieka powinno cechować moralne postępowanie, ale już od małp tego nie wymagamy, co nie oznacza, że czujemy się z tym komfortowo.

Człowiek wykazuje tendencję do upraszczania wszelkich spraw. Także i do tego, aby coś uznawać za bezwzględnie dobre lub bezwzględnie złe. Karcenie fizycznie jest moim zdaniem złe, bez odróżnienia z jaką siłą się to robi, co nie oznacza, że jest to zdanie dominujące w ludzkich kulturach. Ta cecha upraszczania problemów może zostać zastąpiona oceną okoliczności i rozważaniem nad zachowaniem umiaru, gdy silne emocje domagają się wyzwolenia. Niestety, nie zawsze jest przekonanie o potrzebie takiej rozwagi.

Małpom takie bardziej skomplikowane rozważania zapewne nie są dostępne; może zresztą rodzice dzieci małpich instynktownie poddają je próbie przeżycia w niesprzyjających warunkach. To znaczy że tej próbie poddaje je sama natura, posługując się małpimi matkami. Na mój, ludzki rozum byłoby to głupie, ponieważ i bez tych prób mnóstwo zagrożeń czeka na małe osobniki, ale kto powiedział, że natura jest mądra?

Musimy przyjąć, że moralność jest wyłącznie naszą, ludzką cechą, w dodatku wymyśloną jako zadanie do wykonania, z którą naprawdę nie wiemy co zrobić, jeśli chcemy zachować balans moralności i sensowności zachowania. 

Moim zdaniem nie ma w tym nic z religii, a jest czysta kalkulacja i próba wybrnięcia sytuacji, gdy moralność jest trudniejsza do przestrzegania niż miotające człowiekiem odruchy, a chce się kimś rządzić i uzasadniać swoje do tego prawo. W tym kontekście wydaje się, że amerykański pomysł umieszczania przed szkołami tablic z 10 przykazaniami jest jak najbardziej słuszny, bowiem pozwala przywołać coś, o czym w ferworze emocji się zapomina. Bzdura, częściej powtarzana obowiązuje bardziej, a lepiej nad tym zanadto nie rozmyślać. Jakieś ograniczenia muszą być i kropka.

Powstaje więc pytanie, na które chyba nie ma dziś odpowiedzi. Jeżeli dobrym jest pozostawienie świata w naturalnym jego kształcie i niereagowanie na przemoc w naturze,  to czy i kiedy należy oczekiwać początku moralnych odczuć, ograniczających agresję zachowań i czy należy uznać je za naturalny stopień rozwoju, czy też za pewną aberracje natury.

Obserwując ludzi wychowujących małpie dzieci bardzo łatwo przekonać się, że zdążają w złym kierunku, narzucając maleństwom działania sprzeczne z ich naturalną potrzebą ekspresji. Małpie  dzieci są ruchliwsze i fizycznie sprawniejsze; ubieranie je w ludzkie stroiki jest bezsensowne; nie uwzględnia ich budowy fizycznej i możliwości poruszania się, krępuje ruchy, ale także krępuje ich naturalne przystosowanie do świata zastępując czymś, co jest tylko pozorem przystosowania. W dodatku ok. drugiego roku życia małe małpki  przestają być słodkie i rozkoszne i stają się złośliwe oraz agresywne, próbując zdominować “mamusie” i “tatusiów”, a wówczas nie bardzo wiadomo, co z nimi robić. W świetle tego nie można uznać, że człowiek jest wyższym stopniem rozwoju w stosunku do małpy. Upodobniona do człowieka małpa będzie zawsze ograniczona poniżej swoich możliwości naturalnych, a nie bardziej “uczłowieczona”.

W dodatku obserwując świat w filmikach nagrywanych na styku życia małp i ludzi, widać coraz więcej nagrań, (zresztą coraz gorliwiej wciskanych przez media społeczne odbiorcom), dokumentujących rzekomo naturalnie agresywne zachowania tych zwierząt, łącznie z wzajemnym zabijaniem się, a co łatwo czasem zdemaskować poprzez przypadkowe sfilmowanie niekiedy czyjejś ręki albo kija “pomagających” zwierzętom lub drażniących je, co nie ma oczywiście nic wspólnego z naturalnym bytowaniem tych zwierząt.

Gdzieś tam w tle moich i cudzych rozważań nad tym co naturalne, istnieje ponadpokoleniowe wspomnienie świata, którego dawno już nie ma i który był podobno lepszy, a przynajmniej bardziej dostosowany do poziomu jego mieszkańców, niż obecny i stawiający mniej wymagań wobec ludzi i zwierząt, choć niewątpliwie mniej wygodny.  Świat ten pozbawiony był wielkich sentymentów, idei, możliwości porozumiewania się i umysłowego rozwoju, mniej ograniczony i nie skodyfikowany, pozbawiony jednolitych wpływowych rządzicieli, ale zapewne łatwiej zrozumiały dla ówczesnych jego mieszkańców. Nie był wprawdzie łatwy do przebywania, ale prostszy i zbliżony do tego, w którym największą rolę odgrywają instynkty. Ludzie i zwierzęta pozostawieni sami sobie cofają się w rozwoju, ale jak pokazuje strefa po wybuchu w Czarnobylu, odizolowana od reszty zamieszkałych terenów, wcale nie szkodzi tej naturze, pozbawionej wahań co do jej moralnego znaczenia i ograniczającego emocje i nakładającego obowiązek odróżniania zła od dobra. Powszechnie bowiem wiadomo, że rozmiary mieszkańców tej strefy są większe niż innych osobników tego samego gatunku. Cokolwiek by to znaczyło poza aprobatą dla wielkości wszelkich samców (ir.).

Chór ludu zaginionego (cz.1)

Opuszczeni

W lecie roku 1966 r. udaliśmy się z mężem na dwutygodniową pieszą wędrówkę z namiotem po Beskidzie Niskim. Teren ten był wówczas (po akcji wysiedleńczej) bardzo mało zamieszkany i żeby natknąć się na jakieś gospodarstwo często trzeba było dwa lub trzy dni wędrować. Co było tego przyczyną?

Jak podaje Wikipedia: “Od 1943 na terenach Beskidu Niskiego działała Ukraińska Powstańcza Armia (UPA), walcząca z Polakami o Zakierzoński Kraj. Kres działalności UPA na tym terenie położyła Akcja „Wisła” w 1947 r.” Już od 1945 na mocy umowy PRL z ZSRR o wzajemnej wymianie ludności z terenów Beskidu Niskiego przesiedlano na wschód ludność pochodzenia łemkowskiego…..W 1947 rozpoczęła się Akcja „Wisła”. Władze polskie wywiozły prawie wszystkich Łemków w głąb terytorium Polski, najczęściej na Ziemie Odzyskane. Nielicznym udało się wrócić dopiero po 1956.”

Przemieszczaliśmy się wzdłuż granicy (wówczas z Czechosłowacją) i codziennie “spotykaliśmy” straż graniczną, która miała kajecik z zapisanymi osobami poruszającymi się na tamtym terenie i pilnowała, aby osoby te trzymały się harmonogramu wędrówki, nie zbaczały z zaplanowanej trasy, ale także i pomagała, kupując dla nas po stronie czeskiej chleb i bundz lub wędzone oscypki.

Mimo takiego nadzoru spotkało nas coś bardzo niemiłego, prawdziwy horror, gdy w czasie jakiegoś postoju nad rzeczką zostaliśmy napadnięci i okradzeni przez hordę kilkunastu nagich dzieciaków, z których najstarszy nie miał więcej niż 12-13 lat. Te dzieci były całkiem zdziczałe – polowały jak stado drapieżników, rzucając się na wszystko, co nie było spakowane w plecaki i mocno trzymane. Idąc ich śladem trafiliśmy na rozpadające się gospodarstwo pozbawione dorosłych, przed którym w wielkiej kałuży gnojówki taplało się kilkoro najmłodszych – 2-5-letnich na oko. Opuściliśmy tę okolicę w pośpiechu, a następnego dnia dowiedzieliśmy się od strażników granicznych, że rodzice tych dzieci przebywali w areszcie po zamordowaniu jakiegoś turysty, a one same żyły jak chciały, teoretycznie pod czyjąś opieką ale praktycznie bez żadnej i że kilkakrotnie robiono na nie obławy, by umieścić w Domu Dziecka ale bez skutku – tak potrafiły schować się i uciec.

Wydarzenie to wywarło na mnie, żyjącej w ściśle nadzorowanym społeczeństwie wczesnego PRL, ogromne wrażenie, wskutek czego takie zdziczałe dzieci w roku 1985, blisko dwadzieścia lat po wydarzeniu, uczyniłam jednymi z bohaterów opowiadania o ginącej ziemskiej cywilizacji nie na jakiejś odległej planecie innego układu słonecznego, a na naszej Ziemi wskutek chorób i tego, co dziś nazywamy “zatruciem środowiska”, a o czym wówczas się nie mówiło głośno w naszej najlepszej, postępowej Ojczyźnie, rozwijającej się pod światłym przewodnictwem Partii.

 Opowiadanie to zostało opublikowane w r. 1986 w moim debiutanckim tomiku “Plama na wodzie” pod tytułem “Receptura”. Potem motyw ten wykorzystałam jeszcze raz w jednej z powieści, ale w funkcji intrygującego obrazka, a nie diagnozy.

Podobno istnieje zjawisko nazywane “synchronicznością” które czasem polega na układającym się łańcuszku wydarzeń prowadzących w jednym kierunku lub układających się wokół jakiegoś wydarzenia, co pozwala pogłębić swoją wiedzę o nim i jego przyczynach i skutkach. Inaczej mówiąc: jeśli coś się pojawi w polu twego zainteresowania, wokół tego będzie gromadzić się dalsza wiedza o przyczynach i skutkach oraz zrozumienie co cię ze sprawą łączy.

Za sprawą Tomka Kołodziejczaka na Kanale Fantastycznym You Tube ukazała się jego historia Klubu Tfurcuf i początków literatury fantastyczno- naukowej i fantasy w Polsce, gdzie wspomniano m.in. mój debiutancki tomik, co przypomniało mi  właśnie to opowiadanie – a stało się to niedługo po zamieszczeniu w “Babci Ezoterycznej” opowiadania o małpich i ludzkich dzieciach. 

W starości często wstaje się nocą do łazienki. Te kilka kroków, które należy przebyć w półśnie, cechuje czasem ulotna myśl, która wpleciona w jego obrazy pozostaje już do rana. Taką myślą ostatnio było uświadomienie sobie, w ślad za jakimś wysłuchanym podcastem, że nie jest tak, aby wszystko, co naturalne, automatycznie było dobre, przeciwnie, dobro z naturą nie ma wiele wspólnego. Dlaczego więc z zapałem godnym głupca łączę te dwie rzeczy: dobro/zło i małpie i ludzkie dzieci? I dlaczego przyłączyła się w moim wypadku jeszcze rzecz trzecia – to wydarzenie z pieszej wędrówki po opuszczonym górskim paśmie i podświadome przeczucie, nabyte już 40 lat wcześniej, że było to wydarzenie symboliczne, zasługujące na upamiętnienie, choć jeszcze wówczas niemożliwe do pełnej interpretacji. Jako początkująca pisarka postawiłam wówczas domyślne pytanie: jak to jest możliwe, żeby wolność i swoboda dawała cofanie się, a nie rozwój?, ale wzorem nawet znanych Noblistów poprzestałam na opisie, unikając  próby odpowiedzi na tak ważkie zagadnienie.. 

Zapytałam więc siebie teraz: czy nie będąc naukowcem i nie dysponując odpowiednimi badaniami oraz teoretyczną wiedzą, a jedynie zmanipulowanymi często filmikami z facebooka mogę spróbować odpowiedzieć na to, o co jestem pytana przez chór ludu zaginionego z przeszłości i przyszłości? Bo czemu właśnie MNIE kiedyś pytali i teraz pytają – nie jestem w stanie pojąć.

Małpki, nasze dzieci

Im bardziej zagłębiam się w starość, tym więcej czasu zajmuje mi nie tylko poranne ogarnięcie się fizyczne i psychiczne, ale także wieczorne, poświęcone głupotkom, gdy się nie chce jeszcze iść spać, a nie warto zaczynać nowych przedsięwzięć.

Idealnym zajęciem na ten  przejściowy czas jest przeglądanie rozmaitych filmików serwowanych nam przez metę (dawny Facebook). Początkowo namiętnie oglądałam filmiki z życia koczowników, piekących na maleńkich ogniskach swoje potrawy, parzących herbatę w czajniczkach i pijących ją z nabożeństwem na rozesłanym na ziemi dywaniku, ze szklankami ustawionymi na tacy itp. 

 Budowanie domów, a właściwie chwilowych schronień na wysuszonych pustkowiach w sezonie wypasu jest także bardzo ciekawe, zwłaszcza dla osób, które własnymi rękami już nic nie zbudują. Dla takiej osoby widok kobiety rozrabiającej  cement w misce, w której niedawno  prała dziecięce ubranka i wylewającej ten cement wprost na piasek, aby stworzyć tam podstawę gospodarstwa z worków, plastikowych płacht, uschniętego drewna i różnych dywanów tudzież dywaników, jest wręcz fascynujący i trudno od niego oderwać oczy.

Ale filmiki o koczownikach zmieniły się na obrazy z krajów ryżu i innych produktów rosnących na skrajach dżungli. Drobna dziewczyna, która rano wstała z bambusowej maty na bambusowej półce w bambusowym domku, wiesza sobie z przodu dziecko w przemyślnych szelkach,   z tyłu wielki kosz i  idzie w las, gdzie wykopuje różne korzenie albo zbiera owoce, liście, czy wyrywa nieznane nam warzywa. Gdy kosz ma już tak pełny, iż czasem się przewraca pod jego ciężarem, rusza na targ i tam sprzedaje wszystko. Za uzyskane pieniądze kupuje jakąś śliczną bluzeczkę dla dziecka, dla siebie miskę albo konewkę i w pełni zadowolona rusza z powrotem do domu. Kiedy przysiada na chwilę na drodze, aby odpocząć, dać piersi dziecku i policzyć pieniądze, napada ją pijany facet I ograbia ze wszystkiego, zostawiając na pociechę jedynie dziecko i konewkę.

Po kilku tygodniach i te filmiki się skończyły i wybuchł nowy szał: małpki, chyba kapucynki, hodowane w domu, jak dzieci. Filmik zaczyna się zwykle od obrazka, gdy ktoś przy siada naprzeciwko kartonu oklejonego plastrami z wydrążonymi dziurkami dla dopływu powietrza. Po otwarciu kartonu, na jego dnie ukazuje się mała, skulona małpka, mokra wystraszona i często agresywna. Dzięki pieczołowitemu głaskaniu, przyzwyczajaniu do butelki ze smoczkiem oraz kąpieli i ubierania stworzenia w pampersy, w których wycięto dziurkę na ogonek zwierzęcia i kolorowe, jak dla lalek sukieneczki, udaje się, jak tylko możliwe w tej sytuacji zbliżyć pozycję małpki do pozycji dziecka w rodzinie. 

Dziecko się wychowuje, a małpkę tresuje. W większości oglądanych filmików (choć w rzeczywistości często bywa inaczej) ta tresura przebiega łagodnie, z cierpliwością, niejednokrotnie większą, niż poświęciłoby się własnemu dziecku. 

Na tym etapie oglądanych filmików zadawałam sobie pytanie, czy produkt wieńczący te zabiegi jest tym, co wychowawcy nazywani w opisie mamą albo tatą, osiągnęli i czy jest tym, co najlepsze dla owych małpek. 

Jak w przypadku wychowywania dzieci, tak i w tym szybko zorientowałam się, że za najważniejsze uważa się sprawy zupełnie głupie i niepotrzebne, które jednak „rodzicom” wydają się niezbędnymi.

Rozumiem potrzebę zakładania pampersów, ale sukieneczek z koronkami, kołnierzykami, kokardkami itp. sztywnymi i zapewne ocierającymi delikatną skórę malca dodatkami w tym ciepłym klimacie, gdy małpki przebywające na wolności cały dzień baraszkują i śpią pod gołym niebem już nie.  Jaskrawym przykładem innego bezsensu jest pilnowanie, aby małpki  (jeśli jest ich w domu kilka) przestrzegały pewnych zasad zachowania zupełnie obcych zwierzętom.np. kiedy stawia się owoce w dużej misce lub na talerzu, nie wiadomo czemu, „mamuśka” pilnuje, aby jej „dzieci” nie okrążały talerza, tylko siedziały w równym rządku w kolejności wzrostu od największej do najmniejszej. Naturalnie zachowujące się małpki zarówno w przyrodzie i jak i w domach ludzkich lubią zajmować pozycję, kiedy większa sadza przed sobą mniejszą i przytula ją do siebie obejmując ramionami. Ta pozycja także w naturalny sposób zabezpiecza wyrwanie się mniejszego osobnika podczas gdy na posiłek trzeba trochę poczekać, np, żeby owoc został obrany ze skórki. W naturze małpki dają sobie z tym znakomicie radę, spora część jednak owoców się marnuje, dlatego zapewne w domu mamusia sama obiera i kroi na kawałki także miękkie banany,.  Jednak większość jej zabiegów podczas posiłków polega na przesuwaniu tych małpek tak, aby tworzyły równy rządek. Może zresztą jest to wymóg nagrywającego filmiki. Inną sprawą jest dbałość, aby sukienki przykrywały  kolanka małpek, chociaż w przeciwieństwie do człowieka nóżki zwierzątek są zakończone chwytnymi dłońmi,, a małpki posługują się nimi, jak trzecią i czwartą ręką, w czym niewątpliwie przeszkadza spódniczka. Łatwiej mają małpki ubierane w spodenki – ich nie obowiązuje zakrywanie kolan.

Małpki, na ogół jak i dzieci lubią zabiegi higieniczne i poddają się łatwo obmywaniu, polewaniu wodą, smarowaniu kremami czy maścią. Zabrudzone pampersy często same zdejmują, wyciągają z paczki nowe i czyste i niosą do człowieka kładąc się na brzuszku aby łatwiej mógł je założyć.

Obserwacja życia tych małpek pozwala sądzić że są one dość łatwe do oswojenia, mniej przywiązane do czysto małpich zachowań I na pewno podobniejsze do człowieka niż np. pieski czy kotki. Jednak człowiekiem nie są mimo bardzo bogatej mimiki i łatwo te różnice dostrzec. Małpki, tak jak dzieci nie umieją czekać na coś, jeśli czegoś chcą, muszą mieć to zaraz. Dzieci dojrzewają i czekania się uczą. U małpek nie widziałam, żeby mogły w pełni się opanować czy od czegoś powstrzymać. Kiedy są zmuszane do oczekiwania, reagują nadruchliwością, a często agresją. Umieją za to bardzo szybko opanowywać nowe umiejętności,  jeżeli są im do czegoś potrzebne. Potrafią odkręcać krany, otwierać zamknięte drzwi i szuflady, sygnalizować   opiekunom jakieś niebezpieczeństwo czy trudności nie do samodzielnego pokonania.

Podobno okres “rozkosznych dzieciątek” kończy się po dwóch latach i wówczas zaczynają stwarzać opiekunom duże problemy agresją i chęcią dominacji.

Niestety, niektórzy opiekunowie próbuje wychowywać małpki tak jak swoje dzieci: przemocą i rękoczynami. Widziałam filmik, gdy tzw. “tatuś” dawał  klapsy malutkiemu zwierzęciu. Przedtem nieudolnie zakładał mu ubranko szarpiąc za rączki i nóżki a ono usiłowało się wymknąć zbyt brutalnemu dotykowi. Za karę zaaplikowano mu zbyt silne jak na to małe stworzenie uderzenia. Nie mogłam dłużej oglądać tego filmiku zwłaszcza, gdy uświadomiłam sobie, że wiele osób postępuje tak z własnymi dziećmi. Szukając w internecie informacji natrafiłam na filmy o wiele bardziej drastyczne, co świadczy, że nie jest to problem wydumany.

Niestety, chciałabym, ale nie mogę powiedzieć, że przyroda jest łaskawsza dla małych stworzeń. Ukazało się kilka nagrań z porodów samicy małpiej oraz z pierwszych czynności przy nowo narodzonym dziecku. Niektóre samice zachowywały się jeszcze gorzej, niż ów mężczyzna. Poczynały sobie jak dziecko z lalką, skacząc z kamienia na kamień, trzymając dziecko za rękę lub nóżkę, wywijając nim w powietrzu nie bacząc, że główka obija się  o skały. Widać było, jak małpie dziecko doznaje coraz więcej obrażeń I wreszcie jak przestaje się ruszać, co powoduje dalsze porywy agresji samicy i pastwienie się nad trupkiem. 

Na niektórych filmachjednak samice bronią swoich dzieci przed agresją samców, często ze  sprytem równym ludzkim istotom. Taka samica przesuwa szybciutko dziecko za siebie nawet przysiadając na nim i zabiera się za iskanie samca, aby poprawić jego nastrój. Potem wycofuje się starannie kryjąc malca jakby wiedziała, że agresja partnera bierze się zazdrości o jej zainteresowanie.

Czy więc wkroczenie człowieka ze swoimi przyzwyczajeniami  i zasadami w świat zwierząt w znaczący sposób pogarsza ich sytuację życiową? 

To chyba nie jest takie proste. Nie ma dobrej odpowiedzi zwłaszcza dla zwykłych ludzi, nie będących specjalistami  od behawiorystyki zwierząt. Na podstawie logicznego rozumowania wydaje się, że nie agresja pojedynczych osobników ludzkich czy małpich jest zagrożeniem, a raczej nim jest takie zagospodarowanie terenów, że obie populacje ludzkie i zwierzęce muszę ze sobą współżyć na małym obszarze, w każdym razie za małym na ich potrzeby. Populacje nadmiernie się zbliżają, usiłują nawzajem się wykorzystać, często wbrew swoim prawdziwym interesom. Stąd biorą się małpki umierające prawdopodobnie po zjedzeniu jakiegoś opakowania plastikowego porzuconego bezmyślnie z resztą atrakcyjnego soku czy innej potrawy lub z zatrucia. Ale życie małych małpek jest też często zagrożone przez ich własne otoczenie, w czym, jak wydaje się, człowiek nie ma żadnego udziału. Chociaż kto wie? 

Z moralnego punktu widzenia moda na humanitarne opiekowanie się porzuconymi przez matki małpkami, przerodziło się w cały przemysł hodowli małpek, wysyłanych w kartonach na zamówienie klientów, podobnie jak u nas hoduje się określonej rasy psów często zatrważających warunkach. Zresztą sprzedaż małpek trafiła już do Polski, ograniczana tylko wysoką ceną tych zwierzątek. Cała współczesna kultura nastawiona na zaspokajanie życzeń, nawet bezsensownych, co często jest źródłem cierpień poszczególnych osobników. 

Co z tym my, ludzie możemy zrobić? Jak skłonić ludzi do tego, by przestali się bawić żywymi stworzeniami, jak lalkami? Przecież nawet w najlepszej komitywie małpek z pseudo rodzicami, po jakimś czasie musi powstać problem rosnącego osamotnienia zwierzęcia, które przestaje pasować do otoczenia, gdzie zostało zainstalowane bez swojej woli. Taka małpka nigdy już nie dozna autentycznej czułości od pozostałych osobników jej rasy, zawsze będzie dla nich outsiderem. Także człowiek nigdy nie zrozumie jej w pełni. Prawdopodobnie problem dotyczy również piesków i kotków chociaż mniejsze podobieństwo do człowieka i wieki udomowienia chronią je przed niektórymi jego działaniami i oczekiwaniami.

Z innej strony patrząc, należy współczuć ludziom, którzy w tęsknocie za czułym dotykiem I bliskością nie szukają tego u drugiego człowieka, a u zwierzęcia. To jest głęboko chore, gdy się o tym myśli. Jak zły pieniądz wypiera lepszy, jak erzac oryginał, tak pozór miłości wypiera prawdziwą głęboką bliskość i więź pochodzącą ze zrozumienia. 

Przychodzi mi na myśl zakończenie opowiadania Raya Bradburrego, gdzie po ostatecznej zagładzie ludzkiej rasy, małpa rodzi pierwszego człowieka. Nie jest jednak możliwe dwukrotne przejście tej samej drogi rozwoju – gdy umrze człowiek, w jego miejsce nie powstanie drugie jemu podobne stworzenie.