O miłości niedopełnionej formalnie

Swego czasu, gdy uczyłam się astrologii, pisałam pracę porównawczą z zagadnień synastrii,  omawianych na przykładzie trzech par, pozostających w wieloletniej  uczuciowej bliskości, ale nie mieszkających ze sobą i nie legalizujących swoich związków. Szukałam w sytuacjach tych osób astrologicznych prawidłowości, dopatrując się rozmaitych zbieżności, jednakowoż nie odkryłam astrologicznej Ameryki i pracę tę porzuciłam. Życie dopisało swój epilog do trzech opisanych wówczas historii. Ku mojemu zdziwieniu również bardzo podobny. Dwóch mężczyzn, o których pisałam, zmarło w ubiegłym roku, jeden zaginął bez wieści.

Wszystkie trzy znam z opowieści zaangażowanych w nie kobiet, więc opisy ich  odzwierciedlają jednostronny punkt widzenia. Jakkolwiek związki te były bardzo różne, łączyło je jedno –  brak decyzji każdej ze stron, zarówno mężczyzn jak i kobiet, zresztą z różnych powodów. Chyba jednak głównie chodziło o pewien rodzaj nieufności. Dojrzali ludzie mogą się bardzo kochać, ale mogą sobie jednocześnie nie ufać. Mając wokół siebie przykłady toksycznych zawikłań i sami ich doznawszy, sparzywszy się raz lub więcej, nie chcą budować życia na sprawach ulotnych i nie zdefiniowanych.

Dziś chcę napisać o jednym z tych trzech. W tej historii, kobieta czuje głęboki żal, że nie była wystarczająco zdeterminowana, aby poznać wszystkie uwarunkowania mężczyzny i zmierzyć się z nimi. Po latach poznaje jego rodzinę, rodzeństwo, jego miejscowość i czuje, że  zaprzepaściła swoją szansę. To bardzo bolesne odczucie, gdy niczego już nie można zmienić. Czy w ogóle można było  zrobić coś wcześniej?

Koniec PRL i dwoje ludzi, Polaków pracujących w wschodnioniemieckiej fabryce, blisko granicy. Na tyle blisko, że dzieckiem kobiety  w czasie jej zmianowej pracy opiekuje się kobieta po polskiej stronie granicy.  Tak jest taniej i wygodniej. Gdy matka ma nocną zmianę, dziecko nocuje u opiekunki. Kochankowie mieszkają razem, kochają się, niczego nie planują. Przychodzi stan wojenny. Matka zostaje po jednej stronie granicy, dziecko po drugiej Opiekunka odwozi dziecko do babci w drugim końcu Polski, ale jednocześnie do tamtej, starej już kobiety, wprowadza się były mąż mojej bohaterki pod pozorem opieki nad porzuconym dzieckiem. Żyje na koszt babci, pije i rozrabia, nikt nie daje rady go wygonić.

Kobieta czuje, że musi wracać. Na mocy jakiegoś porozumienia między państwami po  roku czy dwóch powstaje taka możliwość dla rozdzielonych rodzin, tyle że jest to wyjazd w jedną stronę. Nie ma powrotu. Żaden plan tej pary, gdyby nawet go sporządzali, nie ma sensu, wszak nie mają wpływu na wydarzenia polityczne, umowy międzypaństwowe, a żadne z nich nie ma pojęcia, jak w Polsce teraz jest. Stan wojenny – nie brzmi to specjalnie przyjaźnie. Sami nie byli siebie pewni, wszak on powtarzał jej, że nigdy się nie ożeni.

Pewna kobieta napisała mu, że będzie miała jego dziecko i dla niej to było pretekstem żeby zerwać. Uważała, że lepiej rozstawać się z hukiem i trzaskiem, palić za sobą mosty. Może miała taką wizję końca związków. On niczego nie deklarował, ale raczej nie chciał wracać.

Minęły lata, a ona nie mogła zapomnieć. W zmiennych kolejach losu on był zawsze dla niej światełkiem. Dzwonili do siebie czasem, kilka razy spotkali się gdzieś w Polsce w jakimś hotelu. Niewiele wiedziała o nim i o jego życiu, wiedziała, że zamieszkał z matką dziecka, że choruje, że nie ożenił się. Mieszkał w małej miejscowości, gdzie przebywało także jego dość liczne rodzeństwo i krewni, więc omijała tę miejscowość dużym łukiem. Nigdy nie uległa pokusie zajechania tam i rozejrzenia się dookoła, choć najkrótsza droga samochodem do granicy wiodła tamtędy. Ona zawsze nadkładała kilometry do autostrady.

Ją gnało po świecie za zarobkiem. W rodzinnej miejscowości budowała dom dla syna, którego zostawiła i któremu chciała wynagrodzić brak matki w pierwszych latach jego życia. Potem dom dla syna stał się domem dla syna i synowej i ich dzieci. Więc rozbudowywała go wzdłuż i wszerz (a nawet w głąb), żeby mieć gdzie powrócić na stare lata.

Wciąż była jednak młoda, wyszła za mąż po raz kolejny, pracowała ciężko, urodziła następne dzieci, osiadła z mężem gdzie indziej. Małżeństwo nie było specjalnie udane ani specjalnie nieudane, jak większość. Ale ona pragnęła zostać kolejny raz matką i obiecywała sobie, że temu dziecku da wszystko, czego nie mogła dać tamtemu. A lat jej przybywało. Tylko nie mogła zapomnieć o nim.

Czasami, gdy było jej źle, dzwoniła do niego lub wysyłała sms o uzgodnionej treści. Bała się, że jego choroba postępuje, ponieważ nie odbierał telefonu od pół roku. Pocieszała się, że może zmienił numer i zapomniał, że jej go nie dał.

Kiedyś przy okazji jakiejś rodzinnej imprezy namówiła przyjaciółkę, żeby zadzwoniła pod jego numer i o dziwo, odezwał się kobiecy głos. Rezolutna przyjaciółka poprosiła do telefonu pana… Na to kobiecy głos odpalił grubiańsko: „Rozkłada się w grobie, zapewne mocno śmierdzi i nie chciałaby pani mieć z nim kontaktu”. Dziewczyny upiły się na smutno, ale wówczas moja bohaterka podjęła decyzję, że musi znaleźć jego grób i pomodlić się na nim.

Tym razem nie pojechała autostradą, ale przez jego miejscowość. Na cmentarzu szukała jego grobu, lecz nie potrafiła znaleźć. Czekając na księdza w biurze cmentarza zagadnęła inną, też czekającą kobietę, czy może znała niedawno zmarłego… Tak poznała jedną z jego sióstr. Bardzo szybko poczuły wzajemną przyjaźń. Dowiedziała się też, że jego rzekomy związek w istocie nie był od lat prawdziwym związkiem, jego córka nie była jego córką, a rodzina wiedziała o jej istnieniu, nie wiedziała tylko kim jest. On był człowiekiem bardzo skrytym, preferującym rzeczy stałe i niezmienne. Kiedy do czegoś się przyzwyczaił, niełatwo mu było takie przyzwyczajenie zmienić.Wiele lat wcześniej postanowił, że się nie ożeni i nie uczynił tego, mimo iż mieszkająca z nim kobieta robiła na początku wiele starań w tym kierunku. Nie było też pewne, że ożeniłby się z moją bohaterką, choć niewątpliwie ją kochał.

Moja bohaterka, możliwie że na fali życiowych trudności i niewielkiej satysfakcji ze swojego życia, uznała, że ogromnym życiowym błędem był brak prób nawiązania z nim stałego związku. Wszak oprócz niego była też jego rodzina, siostry i bracia, z którymi od razu, ale zbyt późno poczuła się, jak z własną rodziną. On dla niej był zawsze pocieszeniem – że jest – gdy los nie był dla niej łaskawy i czuła się szczęśliwa, że w ogóle ma do kogo biec myślami. Dopiero teraz uznała, że światełko było błędnym ognikiem i uwierzyła, że miała swoją szansę, którą straciła. Ja nie byłabym tego taka pewna.

Miłośnikom astrologii dodam, iż jego Słońce i parę innych planet było w ścisłej koniunkcji z jej Neptunem. W aspektach ich planet jest kilka kwadratur, a w ogóle brakowało sekstyli – które świadczą o zwykłej, codziennej, współpracy, wspólnie podjętych życiowych wyzwaniach, owocnych, ale bez fajerwerków. Czy taki związek ma w ogóle jakąś szansę? Neptun rozmywa granice, nakłania do tego, żeby błądzić, jest łagodnym oszustem, łasym na kobiece uczucia. To nie może się dobrze skończyć.

Ich romans nie miał prawa być czymś więcej, niż złudzeniem, choć najpiękniejszym złudzeniem jej życia. Jak morze piasku. Niby morze, a nie morze.