O nienawiści niesformalizowanej

W poprzednim odcinku pisałam o miłości, przyszedł więc czas napisać o nienawiści – dla zachowania równowagi.

Nie chcę pisać o kimś, kto nienawidził, bowiem i nie jestem w tym dobra, i nie mam do tego żadnych doświadczeń, jako ktoś, kto mimo najszczerszych chęci, nie potrafił czegoś takiego odczuwać. No może raz w życiu, gdy nienawiść mnie zaślepiła, chociaż nie była to prawdziwa nienawiść, a macierzyński instynkt obrony potomstwa raczej. Jednak zdarzało mi się, i to dość często, odczuwać lęk przed cudzą nienawiścią. Zwłaszcza, gdy jest skoncentrowana i zawieszona chwilowo w działaniu. Nie tylko ja tak mam. Dlatego napiszę o tym, co nienawiść może wywołać w znienawidzonych i w czym przetrwać w nich przez lata.

W czasie długiej, kilkunastogodzinnej podróży zachodnioeuropejskimi autostradami,
w strugach deszczu, koleżanka postanowiła się przespać w samochodzie, choć
kilkanaście minut. Zatrzymałyśmy się na przydrożnym parkingu, a ona oparła
głowę o szybę, przykryła się kurtką i zasnęła. Zadziwiająca wydawała mi się ta
jej zdolność do zasypiania i budzenia się na komendę (co zrobiła kilka razy w
czasie ponad 1000-kilometrowej podróży). Nudząc się, zrobiłam zdjęcie zalanej
deszczem szyby i jej głowy opartej o nią. Budząc się spytała:

— Czy mnie dotykałaś, gdy spałam?

Zaprzeczyłam.

— A może patrzyłaś na mnie?

Zaskoczona powiedziałam jej, że robiłam fotografię tablicy z nazwą
miejscowości, widoczną zza zalanej deszczem szyby i oczywiście tyłu jej głowy,
na pierwszym planie. Dodałam, że na pewno nikt jej na zdjęciu nie rozpozna, ale
i tak nie mam zamiaru go publikować. To tylko miał być mój wspomagacz
pamięci, rejestrator zdarzeń zbyt ulotnych, aby pozostały w części trwałej
mojego umysłu. Myliłam się. Był czymś więcej, mimo iż najważniejsza rzecz, na której mi zależało – nazwa miejscowości – znikła w strugach deszczu płynących po szybie.

Koleżanka powiedziała, że pamięć jej ciała przechowuje pewne wydarzenie, o
którym nieraz zapomina w natłoku zdarzeń i spraw jej zwykłego życia. Kiedy
już zupełnie o nim zapomni, czyjeś spojrzenie obudzi przypominanie, bowiem
od tamtego czasu źle reaguje na to, kiedy ktoś jej się przygląda, wręcz dostaje
ataku paniki. Zdarzyło się to ponad trzydzieści lat temu, gdy jej pierwszy mąż
chciał ją udusić we śnie poduszką .

Nie ma pojęcia, czy jego postanowienie zostałoby zrealizowane, gdyby się wówczas nie obudziła pod tym spojrzeniem. I tak zostało jej przez wszystkie kolejne lata życia, nawet gdy obejmujące ją spojrzenia są przyjazne lub neutralne, a nie wrogie, nawet przez sen doznaje czasem ataków paniki.

Poznali się na zabawie we wsi. Przyjechał  na nią ze swoim kolegą późniejszy jej mąż. Kolega podobał się jej bardziej, ale ona się mu tak bardzo
nie podobała – jak mówi dziś. Na złość jemu postanowiła wyjść za tego
drugiego. Z koleżanką szkolną ona, uczennica klasy maturalnej, założyła się, że wyjdzie za chłopaka w ciągu roku i wygrała zakład. Miała wówczas siedemnaście lat. Była zwykłą dziewczyną, bardzo daleką od subtelnych doznań i rozróżnień, które przyszły po wielu latach i zbliżyły nas do siebie.

Planowali, że zamieszkają z rodziną chłopaka: jego rodzicami i trzema
braćmi i dwiema siostrami, jeszcze nieżonatymi, w dużym 4-pokojowym
mieszkaniu, w bloku w mieście, gdzie teść obiecał im jeden pokój.

Tuż po ślubie  została w domu rodziców, gdzie odbywało się wesele, jeszcze przez dwa dni, żeby pomóc sprzątać, ale gdy pojawili się z mężem u teściów, okazało się,
że w ich pokoju zamieszkała siostra teściowej z mężem i wnuczką, którzy
wykorzystali okazję dla swych interesów.

Obrażeni młodzi wynajęli mieszkanie w mieście u kolegi, gdzie mieszkali
dwa lata. Skłóceni z jego rodzicami i niezbyt przychylnie widziani przez jej
rodziców, którzy oczekiwali lepszego mariażu córki, bezskutecznie oczekiwali
na dziecko. W tym czasie w ich mieście prowadzono kursy dla chętnych na
zatrudnienie w NRD, oboje więc zapisali się i postanowili wyjechać. Niemcy Wschodnie zawsze były lepsze niż nasz, polski grajdołek, w który nikt nie chciał inwestować. We wspomnianej fabryce, dla kobiet prowadzono badania sprawdzające, czy przypadkiem nie są w ciąży, a ona, która akurat w nią zaszła, oddała do analizy mocz męża i została
zakwalifikowana.

Pracowali oboje w fabryce, dobrze zarabiali, jak na ówczesne warunki, ale
mąż okazał się lekkoduchem. Spóźniał się do pracy, niedbale wykonywał swoje
zadnia. Ich brygadzistka, Niemka, bardzo ją polubiła, wspomagała,
ukrywając przewinienia jej męża, byle tylko doczekać do czasu, gdy
dziewczynie będzie przysługiwał urlop macierzyński. Należało go wziąć
miesiąc przed terminem porodu, potem przysługiwało pół roku i kobieta
wówczas powinna wrócić do pracy. W czasie urlopu nie przysługiwało jej
jednak zakwaterowanie w hotelu robotniczym, musiała więc wyjechać do
Polski.

Kiedy żona opuściła Niemcy, mąż całkiem opuścił się w pracy i w
życiu. Szlajał się gdzieś z kolegami, kilka razy opuścił pracę. Nazywano to
wówczas bumelanctwem i karano natychmiastowym zwolnieniem z pracy i
nakazem wyjazdu do kraju, co też wobec niego uczyniono bez skrupułów.

To popsuło całkowicie stosunki między nimi, ponieważ on winił ją za wszystkie swoje niepowodzenia, a zwłaszcza za to, że podjęła środki, aby się z nim rozwieść.

Właśnie wtedy doszło do opisanej na wstępie sceny. Obudzona nagłym
przeczuciem zobaczyła męża z poduszką w ręku, stojącego nad jej głową.
Dziś twierdzi, że prawdopodobnie nawet on nie wiedział, czy swój zamiar
zrealizowałby, gdyby się nie obudziła w porę; ona była jednak pewna, że o tym
myślał i obudziła ją intensywność jego myśli. Nazajutrz zgodził się na rozwód i
bez problemów wyprowadził się od jej rodziny.

Po trzydziestu latach, na parkingu przy autostradzie, moja koleżanka, mieszkanka
Zachodniej Europy, mężatka, matka dwujęzycznego dziecka, właścicielka
firmy, od wielu lat sama sterująca swoim losem, nadal budzi się w lęku pod przypadkowym moim spojrzeniem. I nadal nie jest pewna, czy gdyby się nie obudziła w czas, żyłaby do dziś.