To co prawdziwe

To, co budzi autentyczne emocje, co jest do bólu prawdziwe, raczej nie jest perfekcyjne. Perfekcja wymaga opanowania, przemyślenia i obróbki. Ale przede wszystkim założenia – które wszystkimi tymi zabiegami kieruje.

Myślałam o tym oglądając ostatnią wizytę w sejmie minister Rafalskiej i słowa niepełnosprawnego chłopca. Nie kontrolował swoich ruchów, powtarzał się w swojej wypowiedzi; towarzyszące mu kobiety płakały i błagały panią minister o przychylność (tak się teraz ładnie mówi – pochylenie się), usiłując powstrzymać spazmatyczne drganie jego nóg, a on w kółko to samo, i to samo. Nikt nie ośmielił się mu przerwać. Żałosne widowisko. Wszyscy, którzy go słuchali chcieli żeby wreszcie przestał, żeby zamilkł, żeby zaczął wyglądać zwyczajnie i nie obnażał tak swojej rozpaczy, żeby nie oddziaływał na widzów z taką siłą.  Moja znajoma mówi pogardliwie o podobnym obnażeniu uczuć, terminem zaczerpniętym od kucharzy – soute. Nawet komentatorka TVN24 z trudem powstrzymywała łzy i drżenie głosu, choć oczywiście potem wypowiedź przycięto i ucywilizowano. Ja zaciskałam dłonie, błagając go w myślach o składniejsze i precyzyjniejsze dobieranie słów.

Sceny, jak opisana, pokazują nam, jak bardzo głęboko w nas tkwią ludzkie dramaty i jak wiele byśmy chcieli zrobić, żeby ich nie widzieć. A kiedy uświadomią nam, jak ogromna bywa skala ludzkich tragedii, nie wiemy sami, jak się zachować. Nasza kultura wymaga opanowania, przemyślenia i dostosowania się do określonych szablonów. Nawet nieszczęścia wymagają podporządkowania się określonym standardom. Inaczej czujemy zażenowanie.

Mam na to prosty przykład.  Jeśli ktoś stanie na ulicy, postawi przed sobą jakieś pudełko i zacznie śpiewać – uznamy, że jest ulicznym śpiewakiem, zarobkującym w ten sposób. Jeśli ktoś inny stanie tyłem do ulicy, nie postawi przed sobą pudełka i zacznie mówić lub śpiewać – uznamy go za wariata. Nad pierwszym może się zlitujemy, drugi wzbudzi raczej niechęć i obawę, jako ktoś, kto może uczynić coś nieoczekiwanego i zagrażającego otoczeniu.

Pan Wojciech Eichelberger ponoć napisał takie zdanie: ” Bólu w związkach z ludźmi doznajemy wtedy, gdy poszukujemy w drugiej osobie ratunku i ukojenia i nie udaje się nam ich wyegzekwować. Prawdziwa miłość nie boli. Cierpienie wynika z jej braku. Domaganie się od Bogu ducha winnych ludzi, aby stali się ratunkiem, remedium na nasze niespełnione życie, jest agresją przebraną za słabość i prowadzi nieuchronnie do konfliktu”

W ten sposób pan WE widzi wszystkie sytuacje, gdy jednostka potrzebuje wsparcia innych (także i protesty osób niepełnosprawnych), jako agresywne i roszczeniowe, a osoby te uznaje  z góry winne za powstały konflikt – co jasno wynika z drugiej części wypowiedzi. Przedkłada więc to, co obrobione, dopasowane do standardów, nad spontaniczne i autentyczne – co może dziwić u kogoś, kto jest psychologiem.

Jednak pierwsza część wypowiedzi jest bardziej bulwersująca, bowiem sięga nie tylko do przejawiania emocji, ale do ich odczuwania, gdy pisze, że prawdziwa miłość nie boli, a cierpienie wynika z jej braku, a właściwie niemożności wyegzekwowania od innych tejże miłości. Tym samym pan WE jest reprezentantem podejścia ekonomicznego czy raczej wolnorynkowego do sfery uczuć człowieka: Cierpisz, bo nie możesz dostać. Brak= niemożność wyegzekwowania.

Mój znajomy, astrolog, W. Czylek, napisał w dyskusji nad tym twierdzeniem:  „Ale cierpienie to nie pies tresowany, to wilk prosto z lasu, wolnowybiegowy” W pełni się z nim zgadzam. Cierpienie nie musi wynikać z braku miłości. Miłość tę można mieć, ale można mieć także dylematy moralne, można zetknąć się z obiektywnymi okolicznościami, uniemożliwiającymi czy utrudniającymi jej realizację (sięgając chociażby do literackiego przykładu Romea i Julii) – jest na to wiele przykładów i dowodów. Dlaczego więc pan WE serwuje nam taki, nieprawdziwy obraz? Wszak nie każdy poszukuje w drugiej osobie ratunku i ukojenia, nie każdy nawet chciałby go przyjąć. Życie jest o wiele bardziej skomplikowane, niż panu WE się wydaje.

Polityka i poglądy polityczne głębiej się wdzierają się w nasze własne przekonania moralne, niż jest to konieczne, potrzebne i zdrowe. Liberalizm w pewnych dziedzinach się sprawdza i jest pożądany, a w pewnych nie – zaciemnia tylko spojrzenie na świat, na nasze człowieczeństwo i nasze powinności. Wszystkie polityczne „izmy” są tylko przybliżeniem, odnoszącym się do wielkich mas ludzkich jako całości, a nie do uczuć pojedynczego człowieka. Wszak między socjologią, a psychologią są istotne różnice.

Posługiwanie się myśleniem ekonomicznym, gdy mówi się lub pisze o miłości (obojętnie jakiej: rodzicielskiej, erotycznej, czasem też bliźniego), jako oczekiwaniem od przedmiotu miłości profitów,  jest fałszywą ścieżką i samo w sobie może być przyczyną innego bólu i smutku. Gdy tak myślimy o uczuciach, nigdy nie będziemy widzieli wyjścia, jak z błędnego koła. Nie da się bowiem innymi sposobami – jak w ekonomii, zdobyć środków na zaspokojenie pragnień, a samo pragnienie, bądź jego odczuwanie, może być celem.

Zdjęcie użytkownika Mariusz Pieczykolan.