O wojnie c.d.

Z trzecim głosem o wojnie najtrudniej jest dyskutować.  Zawiera go strona

http://tosterpandory.pl/o-wojnie-glos-trzeci/

Autorka, Justyna Karolak, znakomicie przerobiła lekcję historii (choć może zbyt wiele czerpiąc od jej interpretatorów zamiast obiektywnych kronikarzy), ale nikt z nas nie jest w stanie być pełnym i obiektywnym, beznamiętnym obserwatorem. Z częścią jej poglądów się zgadzam, z dużą jednak przykrością odnotowuję, że osobiste uprzedzenia, zaciemniają jej pełnię obrazu i tępią osobistą przenikliwość.

Tak już jest, że dyskutując współcześnie, nie zauważa się błędów logicznych, które się popełnia. Jest to wada wychowania szkolnego, niechęć decydentów do nauki logiki i matematyki. Moje pokolenie tego uczono. Zresztą w internecie pełno jest list błędów wraz z ich łacińskimi nazwami (które brzmią bardzo mądrze), choć opisują całkiem zwyczajne zjawiska – podobnie jak w dowcipie, w którym ktoś ze zdziwieniem stwierdza, że niedawno dowiedział się, iż wypowiada się prozą.

Już na wstępie autorka popełnia dwa z owych szkolnych błędów, fałszywej przesłanki i błędnej analogii –  Pisze ona:

„I wojna może być zupełnie nieagresywna – niebrutalna w swym przebiegu, a wręcz nieuchwytna dla naszego percypowania codzienności. Wojna ekonomiczna toczy się przez cały czas, jest dziełem kręgów bankierów i bogatych rodów, osób w garniturach sączących ekskluzywną herbatę albo trunek , obradujących przy eleganckich stołach. I nie sądźcie, że w środowiskach tych nie uczestniczą kobiety – właśnie dlatego napisałam: osoby, a nie panowie.”

Twierdzenie: Wojna nie równa się agresji. Nie wszyscy biorący udział w wojnie muszą być agresywni. Może nim nie być planista, konstruktor broni, operator uzbrojonego drona, siejącego seriami w bezbronną ludność, W każdym razie agresja nie jest nieodłączną cechą jego działań. Tak, jak ja, siedząc przy komputerze i zerkając w otwarte, wiosenne okno, rozkoszując się płynącym stamtąd ciepłem, piszę ten tekst, tak wymieniony wyżej strateg, może planować wojenne działania zupełnie oderwany od agresywnych emocji, a operator uzbrojonego drona kosić ludzkie mrówki bez agresji, jedynie z uciechą dziecka, ćwiczącego swoją celność. Pojęć tych nie należy utożsamiać, jednak suma działań podstawowych, odróżniających wojnę od innych poczynań, to właśnie agresywność. Pod względem skutków, a nie przyczyn. Rozerwane ludzkie ciała, zburzona infrastruktura, zniewolenie. Nie części składowe są ważne – a całość. W postawionym pytaniu chodzi najprawdopodobniej o wojnę ze wszystkimi tymi skutkami, które ze sobą niesie, w dodatku toczącą się na terytorium Polski, chociaż pytania nie postawiono niejednoznacznie.

Twierdzenie: Wojna ekonomiczna równa się wojnie. Agresja ekonomiczna nie ma wiele wspólnego z emocjonalną agresją, może być, a zazwyczaj jest całkowicie beznamiętna.  Pojęcie „wojna ekonomiczna” jest tylko literacką przenośnią, przybliżeniem, a nie terminem o ścisłym znaczeniu. Działania „bankierów w garniturach sączących ekskluzywne drinki” , mimo swej obrazowości, bynajmniej nie są żadną wojną. Jest to działanie w istocie zbliżone do gry, w której planuje się zyski i straty, czegoś w rodzaju bridża na przykład. Brakuje mu dosłowności prawdziwej wojny, chociaż katalog strategii od dawna jest przedmiotem nauk ekonomicznych. Działania takie mogą być przyczyną prawdziwej wojny, ale bynajmniej nią nie są. Obrazek z drinkami oczywiście jest populistyczny.

Podobnie jest z walką, które to pojęcie jako nieuprawnione rozszerzenie, stosuje się do machinacji ekonomicznych i wszelkiego rodzaju konfliktów. Tak wrosło ono w nasz odbiór świata, że nie widzimy nawet śmieszności określenia „Walka o pokój„.

Dalej autorka pisze:

„Gdyby to zależało ode mnie, wprowadziłabym do szkół podstawowych lekcje szachów i przysposobienia obronnego. Nie po to, żeby kształcić dzieci w kierunku obsługi wojny czy zanurzać je w aurze strachu, tylko po to, by uczyć je myślenia logicznego (matematycznego), opatrywania ran, ratowania ludzkiego życia (pierwszej pomocy), a także umiejętności panowania nad emocjami histerii, zachowania się w rozpędzonym tłumie ogarniętym paniką, czy też bezpiecznego i efektywnego rozpalania ogniska. Uważam, że za dużo i nazbyt napastliwie rozmawia się o emocjach i uczuciach, upycha się emocje i uczucia do każdej przestrzeni i szczeliny życia, popierając to pławienie się w emocjonalności ludzkiej złotymi radami tabuna psycholożek z telewizji śniadaniowej, a prawie nikt nie podejmuje rzeczowego dyskursu zogniskowanego na zagadnieniach życia i śmierci – w sposób pilny, chłodny, bezemocjonalny, odnoszący się choćby do podstaw socjologii, ekonomii i politologii.”

W tym przypadku całkowicie się z nią zgadzam. Tylko czy istotnie, takie kształcenie wymaga przekonania o nieuchronności wojny na naszym terytorium, jak w domyśle zakładają wszystkie trzy głosy? Zupełnie nie. Mnie samą przeraża myśl, że w razie jakiegoś większego zawirowania politycznego (nie koniecznie wojny) pokolenie moich wnuków mogłoby zupełnie okazać się niezdolne do przeżycia. Jak można bowiem przeżyć, kiedy dzieciak żywi się wyłącznie jednym rodzajem potraw (bo tak lubi), jest kompletnie niezorganizowany, nie umie zadbać o siebie, brak mu umiejętności przewidywania itp – a takich dzieciaków dziś, w czasach gdy rodzice zdmuchują im pyłki spod nóg, jest całe mnóstwo. Owszem, postawienie mu przed oczami perspektywy nieuchronności wojny może zachęcić go (jeśli przedtem nie zniechęci) do zmiany zachowań – o ile nie potraktuje jej jako kolejny nudny przedmiot szkolny. I inne zagadnienie wychowawcze: czy brak emocji w wychowaniu jest be czy cacy? Za mojej młodości uważano, że beznamiętność w wymierzaniu kary cielesnej jest dobra, emocjonalność zła. Dziś sądzimy, że kary cielesne w ogóle nie powinny istnieć w katalogu oddziaływań. To źle czy dobrze?

Dalej jednak podejrzewam, że autorka pije do mojej krytyki poprzednich dwóch głosów, choć oczywiście wolałabym, żeby zrobiła to z otwartą przyłbicą, dyskutując po rycersku. Jednak łatwiej postawić zarzut pokoleniu, niż konkretnej osobie. Poniżej ten fragment:

Pokolenie mojej babci umie zwierzać się ze swoich przeżyć wojennych, opowiadać o strachu i tęsknocie, te opowieści są naturalnie bardzo wartościowe, ale już nie rozumie dzisiejszych potrzeb w zakresie edukacji oraz prowadzenia dyskursów społecznych. Pokolenie to wypiera się prawdy – nie lubi jej, bo życie nauczyło je maskowania się, dopasowywania, służenia. Upatruje zatem zagrożenia duchowe tam, gdzie ich nie ma, natomiast nie chce, by dzieci uczyły się o wojnie, by były na to niebezpieczeństwo przygotowywane, bo w tym procesie przygotowawczym widzi wyłącznie albo zachęcanie do agresji, albo wychowywanie młodych ludzi w atmosferze strachu. Zbyt dobrze zakodowało sobie tę atmosferę z własnego dzieciństwa i młodości, czemu nie ma się co dziwić, i teraz przenosi ten kod na współczesność. Niemniej nie rozumie wielu aspektów dzisiejszej polityki i obyczajowości, nie akceptuje koniecznych wydatków na obronność i inwestycji w armię, poza tym uważa, że zakaz posiadania broni palnej przez obywateli jest słuszny oraz w dobrym tonie, gdyż wszelką broń intuicyjnie kojarzy jedynie z amokiem, obłędem, dzikością i prymitywizmem (w negatywnym ujęciu tego słowa), a ani trochę nie kojarzy jej z potrzebą normalnej samoobrony.

Nie będę przekonywać kogokolwiek ani przepraszać za  fakt, że mam tyle lat ile mam.  Błędne jest jednak przekonanie, że ktoś kto żył dłużej i osobiście coś przeżył, wypiera się prawdy, nie rozumie danego zagadnienia lub rozumie gorzej niż ten, kto nie miał z nim nic do czynienia w praktyce, bowiem został zainfekowany tym czy tamtym (tu już można dowolnie czerpać ze zbioru ułożonego przez polityków określonego kierunku). Bardziej logiczne jest to, że poszukuje on prawdy, chociażby na przekór tym młodziankom, co wiedzą lepiej. W dodatku do kategorii tego, co ów stary człowiek nie rozumie, można upchnąć wszystko, co się da: zakodowane służalstwo, ocena wydatków na zbrojenia, zakaz posiadania broni palnej itp, bez zapytania adwersarza, co w ogóle na te tematy sądzi. Nieładnie, pani Justyno, oj nieładnie. Cała lista błędów logicznych (nawet ta skrócona, z Wikipedii). Po pierwsze: że argumenty ad personam, po drugie, nieuprawnione uogólnienie, po trzecie, fałszywe argumenty, po czwarte błąd niepełnego dowodu i tak dalej… Same domniemania, w dodatku wygodne mentalne wytrychy.

W ten sposób przemyślany i dość jasno wyłożony stosunek do sprawy Pani Justyny Karolak, zmienia się w emocjonalną przemowę mieszającą wszystko ze wszystkim, zastępującą własny tekst, sloganami polityków, populistów i demagogów: (np. „w kierunku fałszywie pojmowanego liberalizmu, duchowość pacyfistyczna, agresywny weganizm”).  Jest to dowód pewnej niedojrzałości emocjonalnej, dopuszczalny u bardzo młodego człowieka, ale grzech główny kogoś, kto chce być pisarzem. Ten bowiem zawsze powinien wypowiadać się własnym tekstem. Czy takim jest poniższy fragment?

„Dziś modnie, to znaczy „po europejsku”, jest brzydzić się polityką oraz oczywiście wojną – przede wszystkim wskazane jest reagowanie odruchowym, w zasadzie alergicznym obrzydzeniem do własnego narodu, do naszych narodowych doświadczeń wojennych, w których należy dłubać z zaangażowaniem i metodycznością szaleńca tak długo i uporczywie, aż znajdzie się na kartach historii jakiś szczegół, który dostarczy nam odpowiednich alergenów, a więc powie, że to Polacy w czasie wojny z lubością mordowali Żydów i że obozy śmierci na terenie Polski są polskie, mimo że instrukcje obsługi przy piecach do palenia ciał napisano w języku niemieckim. Właśnie do tego typu ojkofobicznych postaw prowadzi nowoczesna, proeuropejska „duchowość pacyfistyczna”, która wszędzie, na każdym kroku dopatruje się srogiego ciosania w rozkoszną i zupełnie nieagresywną matkę naturę i która świetnie, bo z ogromnym entuzjazmem odnajduje się w kontekstach złorzeczenia i pogardzania. W formie dygresji dodam, iż ta sama „duchowość pacyfistyczna”, która postuluje opresywny weganizm (np. dieta z surowych owoców i warzyw stosowana na malutkich, ledwie odstawionych od piersi dzieciach), uwielbia hodować wykastrowanego kota – bo pacyfizm ten oraz miłość do matki natury sięgają tylko do kocich jąder, tam przemieniają się w lodowate kleszcze i robią swoje…”

No i co do cholery ma wspólnego kastrowanie kota z nieuchronnością wojny? Albo dieta malutkich dzieci odstawionych od piersi z pacyfizmem? To już nie dygresja, to emocjonalny fajerwerk i manifest na temat zjawisk współczesności, którą rzekomo autorka lepiej rozumie od leciwej babci. Właśnie te przywołane ad hoc zjawiska są osadzone w prawdziwej współczesności, a nie jakieś teoretyzowanie podkreślanych przez autorkę rozumienia dzisiejszych potrzeb w zakresie edukacji oraz prowadzenia dyskursów społecznych. Istnieją oczywiście mody na rozumienie czegoś, zwłaszcza pojęcia współczesności i postępu są na te mody silnie wrażliwe. Na ton dyskursów społecznych też.

Bardzo cenię „Toster Pandory” i odwagę poruszanych w nim problemów, jednak mam wątpliwości co do bezstronności mierzenia się z rzeczywistością. Może należałoby zacząć od problemów najprostszych, to je, zamiast problemów globalnych, rozbierać na czynniki pierwsze i samodzielnie diagnozować. To nie krytyka – to refleksja pod adresem pani Justyny Karolak i nadzieja jednocześnie. W końcu nikt z nas nie jest wolny od wad – dobrze jest tylko je dostrzegać.

Lodowate kleszcze emocjonalności zbiorowej robiące swoje – być może ta diagnoza jest słuszniejsza niż autorce się wydaje.