Mania prześladowcza

Obserwuję coraz częściej, jak starsze osoby opanowuje mania prześladowcza. Zawdzięczamy to także ostrzeżeniem przed kradzieżami „na wnuczka” albo „na milicjanta” czy „na prokuratora”. Osiedla, mające wielu starszych mieszkańców, organizują nawet spotkania informacyjne z dzielnicowymi. W świecie starszych ludzi, otwartych na kontakty z innymi, świat przestaje być zrozumiały i przyjazny i w końcu nie wiadomo, co lepsze, być okradzionym, czy być nadmiernie ostrożnym.

Wczoraj siedziałam z moją rówieśnicą przy kawie i ciasteczkach w moim mieszkaniu i nadrabiałyśmy zaległości od ostatniego naszego spotkania. Wysłuchałam sprawozdania z pogrzebu pewnej 95-latki i z chorób znajomej. Posłuchałam o różnych rodzinnych zawirowaniach osób mi znanych i nieznanych, Same w sobie takie tematy są dołujące, a towarzyszyły im odgłosy karetek z niedalekiej przelotówki. Cóż, zima nie jest przyjazna starszym ludziom. Ale też dobrze nam robi uświadomienie sobie, że póki co, różne nieszczęścia przytrafiają się innym ludziom, nie nam. Czasem to podnosi na duchu.

Na mój telefon domowy (obecnie Orange, spadkobierca Tepsy, któremu ongiś nakazano udostępnić wszystkie numery konkurencji) zadzwonił jakiś człowiek i zapytał, czy kiedyś zgłaszałam awarię anteny zbiorczej. Owszem, zgłaszałam, a było to wcześniej, jak przed osiemnastu laty, kiedy robiłam remont mieszkania i nie miałam jeszcze kablówki obecnej firmy, bowiem poprzednia zakończyła swoją działalność, a moja spółdzielnia mieszkaniowa nie zgodziła się na współdziałanie kilku mieszkańców i wspólne połączenie internetowe. W każdym razie, były to lata dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku. Oczekiwali na ofertę firmy, która przyniesie  profity spółdzielni albo jej kierownictwu, a nie na działalność prywatną z zasięgiem na jednym piętrze. Wówczas oczywiście ważne było dla mnie posiadanie dostępu do anteny zbiorczej w bloku.  Przyszedł wtedy pan monter, wymienił gniazdko, nie ruszane od lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, zostawił jakiś kabel  z pyckiem na końcu, który do niczego nie pasował, a zwłaszcza do telewizora i zmył się. Antena zbiorcza, jak nie działała  wcześniej, tak nie działała dalej, ale w międzyczasie kablówkę przejęła inna firma i antena przestała mi być potrzebna. Teraz w ogóle, za sprawą Netfliksa, nawet kablówka potrzebna mi tylko jako dostęp do wiadomości, prezentowanych przez różne stacje komercyjne.

Tak więc wieczorową porą zadzwonił na mój numer telefonu domowego (utrzymywanego tylko przez moje lenistwo) pan, który zapytał, czy prawdą jest, że ongiś zgłaszałam awarię anteny. Odpowiedziałam, że istotnie, a było to więcej niż dziesięć lat temu. Na to on, że ktoś z pierwszego piętra nie ma zasięgu w antenie zbiorczej, a na drugim pietrze zamurowano otwór w ścianie kryjący gniazdko, więc jeśli ja nie zamurowałam, to chciałby na chwilę zerknąć i sprawdzić. Jestem na ogół otwarta na problemy techniczne w bloku, ale też dość ostrożna, więc kalkulowałam szybko: ktoś, kto powiązał mój numer telefonu stacjonarnego z adresem (o który nie pytał), musi istotnie mieć związek z administracją spółdzielni, w dodatku nie jestem w mieszkaniu sama, mogę więc na chwile wpuścić człowieka, co zrobiłam.

Za chwilę pożałowałam tego. Pan zachowywał się jak słoń w składzie porcelany, to znaczy między moimi kablami, na tyłach telewizorni. Dla normalnego człowieka to nie problem, jakieś ich rozłączenie. ale dla mnie ogromy. Nie jestem w stanie się pochylić, żeby sprawdzić wszystkie podłączenia, czasami więc po energiczniejszym sprzątaniu czekam kilka dni bez telewizji i internetu, aż trafi się ktoś, kto zrobi to dla mnie. Najniższa półka regału, za którą kryło się gniazdko, zawiera książki rzadko wyciągane i wyjęcie ich wymaga kogoś kto je włoży z powrotem. Tak więc pan przydeptał i szarpnął za jakieś kable, powyciągał książki, przy okazji kabel od klimatyzacji, poświecił sobie jakimś światełkiem za regałem, wyciągnął nieznego przeznaczenia przyrząd i potem niezdarnie usiłował przywrócić porządek. Był bardzo miły, ale też mocno zdziwiony, że w ogóle ktoś ma jakieś wymagania odnośnie szarpania i przydeptywania kabli i sprawdzaniu potem połączeń. Po prostu granice jego rozumienia świata starszych i niepełnosprawnych, były mocno ograniczone. Trochę mnie to bawiło, ale wówczas zwróciłam przede wszystkim uwagę na moją znajomą.

Była wobec pana mocno nieuprzejma i podejrzliwa. Zaglądała mu przez ramię, sprawdzała, niczym prywatny detektyw, panna Fischer, kobieca odmiana Sherlocka, co robi; wyrażała zdziwienie, że nie jest pewien, w którym miejscu przebiega kanał dla przewodów anteny, skoro za PRL na całym osiedlu gniazdka były w tym samym miejscu (jakby pan ten pamiętał PRL!)  i ostentacyjnie demonstrowała brak zaufania do niego. Ostatecznie to nie było moje zmartwienie, ale z zaciekawieniem poznawałam, nieznane mi wcześniej oblicze, skądinąd miłej i uprzejmej osoby.

Kiedy pan wreszcie opuścił moje mieszkanie, stwierdziwszy wcześniej, że u mnie też antena zbiorcza nie ma zasięgu; moja znajoma zaczęła mnie bardzo przepraszać za swoje zachowanie. Zażartowałam sobie trochę z nas, podejrzliwych babć i w ramach wyjaśnień usłyszałam długą opowieść o tym, że w dobie powszechności podsłuchów, wizyta każdego montera (w dodatku znającego prywatny telefon) jest mocno podejrzana. Twierdziła ona, że osoby rzadko opuszczające swoje mieszkanie, muszą się liczyć z takimi wizytami, ponieważ utrudnione jest tajne zakładanie im podsłuchów, w czasie ich nieobecności.

Oczywiście broniłam się, jak każdy naiwny, że nie mam nic do ukrycia, ale wyperswadowano mi, że nikt nie jest pewien, jaki jego kontakt może być podejrzany i powoduje instalację podsłuchów. Na moją uwagę, że dokładnie obserwowała ruchy tego pana i chyba nie zdołałby on niczego takiego zrobić bez zauważenia przez nią, wyśmiała moją bezbrzeżną naiwność.

Wiedziałam, że współczesność bardzo polaryzuje postawy ludzkie. Świat jest albo czarny, albo biały, brak mu szarości, a sprawom, niuansów. Wydawało mi się jednak, że podobne myślenie jest (przywilejem? udręką? właściwością?) ludzi młodych. Sądziłam, że ludzie starsi, którzy wiele przeżyli i przemyśleli, na własnej skórze doznali paroksyzmów propagandy lat tuż po II Wojnie Światowej, są odporniejsi na docierające do nich sugestie. Wszak moja towarzyszka (ani ja) nie mamy niczego „za uszami”, przebywamy w środowisku ludzi uczciwych i nie mających podejrzanych związków, czy kontaktów, powinnyśmy więc patrzeć na otaczający nas świat realnie i zdroworozsądkowo. Nawet gdyby wśród naszych znajomych ktoś taki się trafił, to ewentualny podsłuch okazałby się trafieniem kulą w płot. Uważam teoretycznie, iż karygodne jest nadmierne wykorzystywanie bez sądowej kontroli środków śledzenia obywateli, ale nie powinnyśmy sądzić z tego powodu iż same jesteśmy zagrożone. Ja na przykład (i moja znajoma) nie uważam się za zagrożoną kradzieżami „na wnuczka” i podobnymi, ponieważ nie jestem podatna na manipulacje (ona też). Skąd więc bierze się ta nadmierna, moim zdaniem podejrzliwość? Z ogólnej atmosfery?

Stawiam się w pozycji mojej znajomej i staram się zrozumieć tok jej myślenia. Ostrzeganie starszych ludzi przed przestępcami, ma swoje drugie, ciemniejsze oblicze. Nie pozwala spokojnie spać bez kilkukrotnego wstawania w nocy i sprawdzania, czy drzwi są zamknięte (jeśli często czegoś zapominamy), albo czy gaz jest zakręcony. Wyczuwalny w ostatnim czasie w Warszawie smog, wciskający się nocą przez rozszczelnione, dla dopływu świeżego powietrza okna, w połączeniu z sygnałami straży pożarnej i karetek dobiegającymi często z głównych ciągów komunikacyjnych, w zestawie ze słabym snem starszych ludzi, powoduje, że zrywam się z uczuciem, iż palą się gdzieś, jakieś kable. Może u mnie? może piętro niżej? Może w moim bloku? Uciekać czy dobudzić się?

Nie jesteśmy wolni na starość od naszych fobii, a współczesność tylko je potęguje. Wiadomo, że przechodząc przez pasy, trzeba mieć oczy z tyłu głowy, nawet jeśli nie wychodzimy z domu, że otaczają nas ludzie nieodpowiedzialni, a wielu z nich o złych zamiarach, ale nieustanne przestrzeganie nas przed nimi, burzy nasz wewnętrzny spokój. Dajemy się porwać urojeniom w sprawach nawet nam nie zagrażających. I wobec świata, zamiast uśmiechu i przyjaznej akceptacji ,mamy warczenie i lęk. Ów pan monter, wychodzący z mojego mieszkania, mógł pomyśleć sobie ,że trafił na dwie kopnięte wariatki i że starsi ludzie tak mają, słusznie się więc nikt nimi nie przejmuje. Nie zauważył zapewne, że generalnie jestem przyjazna światu (co obrazuje poniższe zdjęcie zrobione przez znajomą w chwilę po jego wyjściu. Nie zgadniecie jednak, co zawołała, żebym się uśmiechnęła! W każdym razie była to sugestia wobec pewnego polityka, zmyślna i dziwaczna.

IMG_6584