O miłości na przednówku

Przeczytałam gdzieś taki cytat:

„Miłość – to pierwsze słowo Boga, myśl pierwsza, jaka przemknęła mu przez mózg. Kiedy rzekł: – Niech się stanie Światło! – wtedy stała się Miłość. I wszystko, co stworzył, było doskonałe, i niczego już nie chciał przetwarzać.” Knut Hamsun (?)”

Jeżeli istotnie tak powiedział, to wykazał się znaczną naiwnością i brakiem rozsądku. Załóżmy, iż wiedział, co Bóg naprawdę pomyślał — to jeżeli istotnie Bóg tak pomyślał, to był jeszcze mniej rozsądny, niż jego apologeta. Jak bowiem ktoś, kto nadał Wszechświatowi martwemu i żywemu tak ogromną różnorodność, mógłby sądzić, że najlepsze jest to, co zastyga w niezmienionej formie i nie podlega żadnym zmianom. Jeśli istotnie Bóg jest Bogiem, powinien stworzyć system samonaprawiający się, bowiem zmiany zachodzą we wszystkich komórkach wszechświata, jedne korzystne inne nie (z różnych, także i boskich punktów widzenia), więc aby nie męczyć się ręcznym sterowaniem całym ustrojstwem, powinien stworzyć swego rodzaju autopilota, zastępującego go, gdy nie ma ochoty zajmować się wszechświatem (możliwe że tylko tym, jednym z wielu).

Akurat miłość nie jest tworem doskonałym, wręcz przeciwnie. Niektórzy historycy twierdzą, że jeśli dodamy do słowa „demokracja” przymiotnik, np. ludowa, robotniczo – chłopska, ateńska, obywatelska itp, to przestajemy już mieć do czynienia z prawdziwą demokracją, jako taką. Skoro więc miłość nie jest tworem jednorodnym, tylko posiada mnóstwo odmian, gatunków i podgatunków ( np: rodzicielska, matczyna, erotyczna, ojczyzny, przyrody, bezgraniczna – a więc znacznie więcej niż demokracja) nie jest prawdziwą miłością, tylko jej licznymi cieniami.

Podobnie ja widzę oddzielny rodzaj miłości – miłość na przednówku. Kiedyś mówiło się o miłosnych wyborach niektórych osób: z braku laku lub lepszy wróbel w ręku niż kanarek na dachu. Miłość na przednówku jest poszukiwaniem ciepła, skądkolwiek by przyszło, zaspokojenia głodu, czymkolwiek się da. Kiedy w przyrodzie jest zimno, ciemno, głodno i chłodno, pomoże nam byle derka, zaspokoi apetyt skórka od chleba. Sęk w tym, że w kulturze, gdzie prawdziwy głód i prawdziwy chłód spotyka się rzadziej niż kiedyś, ludzie na zadowalają się byle skórką od chleba. Cierpiąc głód, wyrzucają kilkudniowe pieczywo, bowiem są głodni na pizzę na przykład, albo na coś, co chwilowo nie jest dostępne. Powstaje więc w ich głowach chaos i nie wiedzą, czego naprawdę potrzebują. Budują więc w swoich mózgach idee i rzekomo dążąc do nich, zaspokajają się przypadkowo wykopanym korzonkiem ze zmarzniętej gleby, na wpół zgniłym i bez daty przydatności do spożycia.

W tym dążeniu do idealnej miłości powstają najpierw wyobrażenia o tym, jaka powinna być. I tak naprawdę to jest interesujące, a nie szczegóły opisu spożywania potrawy. W przeciwnym wypadku stajemy się podobni owej nastolatce, wypytywanej przez kogoś, czy naprawdę kocha swojego chłopaka i jak wyglądał jej pierwszy raz. Dziewczyna odrzekła, iż chłopak jest ideałem wręcz, bardzo go kocha, a pierwszy raz był super, bowiem odbył się w pościeli i pod dachem.

Skąd ten temat? Przeczytałam ostatnio bardzo interesujące dwa artykuły Justyny Karolak, omawiające błędy pisarzy w przedstawianiu spraw erotycznych w literaturze.

http://karolakowo.pl/pisac-sceny-erotyczne-literaturze-pieknej/

http://karolakowo.pl/pisac-sceny-erotyczne-literaturze-pieknej-czesc-ii-haruki-murakami/

Artykuły zawierają wykaz podstawowych błędów oraz przykłady literackie trafionych i nietrafionych fragmentów prozy w świecie kultury obrazkowej, z jaką większość z nas ma do czynienia. Autorka porusza problem nieodpowiedniego doboru słów do opisywanych scen, rozziewu między faktami, a wyobrażeniami; konieczności wyważenia między podniosłością, a zwyczajnością, namacalnością  oraz między stroną jasną, a ciemną w opisie doznań. Artykuły są bardzo ciekawe i warto się z nimi zapoznać.

Czytając je, wydawało mi się jednak, że autorka pomija w swoich rozważaniach coś niemniej istotnego. Przede wszystkim tzw. sceny miłosne są w literaturze prawie wyłącznie scenami erotycznymi, w dodatku takimi, które – jak trafnie zauważa – często powielają sceny z filmów, gdzie to, co tkwi w głowie bohaterów, nie może być przedstawione dosłownie, a wyłącznie w kontekście. Dlatego też dla mnie pisanie scen erotycznych w powieści jest w ogóle stratą czasu, zostawmy je sztukom wizualnym. Udając się na przedstawienie baletowe, nie oczekujemy, że tancerze będą spółkować na scenie, za to wnioskujemy o ich uczuciach z relacji z innymi bohaterami przedstawienia, atmosfery scen, gdy są ze sobą, szczegółów dekoracji i kostiumów, które nawiązują do pewnej symboliki związanej z miłością.

Opisy przyrody w literaturze, nieraz bardzo rozbudowane i finezyjne, sprawdzały się w czasach kina niemego i czarno-białego, lub wcześniej, gdy filmu jeszcze nie znano. Straciły teraz sens bytu, ponieważ inne media są w stanie skuteczniej oddać piękno lub brzydotę tego, co nas otacza i co każdy ma w pamięci z niezliczonych obrazków. Dlatego w literaturze zamiast opisów, wystarczają krótkie przywołania lub odniesienia.

Oczekiwanie więc po literaturze, że będzie pokazywała „szał ciał” łącznie z ich detalami, zapachem, dotykiem, wyglądem, energią itp. jest niewolniczym trzymaniem się sztampy,nawet gdy pisarz robi to z pewną erudycją, jak stawiany za przykład Murakami, który finezyjnie opisuje seks z prostytutką i ze zwykłą dziewczyną sprawiając, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć, który opis dotyczy której kobiety.

Dla mnie osobiście, najciekawsze w literackich scenach miłosnych jest nierozładowane napięcie, nie mające żadnego odzwierciedlenia w podejmowanych czynnościach. Nie epatują mnie opisy wizualizujące scenę, ani erotyka z pogranicza zwyczajności,  ani wszystko to, co dostępnymi pisarzowi środkami, usiłuje on dokładnie i detalicznie przedstawić – z prostego powodu. Uważam, że literatura jest obszarem współpracy pisarza z czytelnikiem, gdzie ten pierwszy łaskawie pozostawia swojemu odbiorcy pewne pole do wyobraźni, wspominania własnych marzeń i fascynacji, porównywania ich, poszukiwania odpowiedzi na pytania tylko pośrednio związane z seksem. Wszak wykonywany seks jest kopalnią sensów – może być nie tylko przyjemnością, ale bywa też walką o władzę, próbą rekompensowania sobie doznawanej pogardy, realizacją wyobrażeń (mniej lub więcej udaną), upustem nagromadzonej goryczy i wreszcie, możliwością dostępną danej osobie, czasem dość ograniczoną. Bywa też marzeniem, które zaspokajać może po części coś zupełnie innego. W dodatku nie zawsze wiemy, z czym bohater powieści ma do czynienia; bowiem czasem on też tego nie wie. Prawdy możemy dociec jedynie z kontekstu. I to jest właśnie w literaturze fascynujące, a nie różne, nawet najlepiej skomponowane opisy scen miłosnych. Zawsze będą grzeszyć dosłownością.

Chyba… Chyba, że jest to właśnie miłość na przednówku, dostępna przeciętnemu zjadaczowi chleba w powieści o kolorowej okładce, napisanej krótkimi zdaniami (mniej niż 20 słów), o akapitach liczących nie więcej niż 4-6 wierszy, bez użycia przesadnie mądrych albo rzadko aktualnie używanych słów, starannie unikając strony biernej i zaprzeczeń. Produktem dla jej zaspokojenia sprzedawanym za niewysoką cenę, możliwie jak największej liczbie kupujących lubiących konkrety.