O miłości trochę przedpotopowo

Miłość jest tematem, który wszystkich interesuje. Pamiętam siebie jako czternastolatkę z wypiekami na twarzy i w tajemnicy przed rodzicami zgłębiającą lekturę powieści „o miłości”. Tym większym szokiem dla mej idealistycznej i naiwnej natury okazała się sprawa rozwodowa rodziców na której zmuszono mnie do występowania w roli świadka i zajmowania stanowiska w sprawach, o których nie miałam zielonego pojęcia – także w sprawie własnej przyszłości. Ostatnie podrygi naiwności przejawiłam tuż przed zamążpójściem i choć ogólnie biorąc moje małżeństwo było udane, odbiegało o całe lata świetlne od moich naiwnych wyobrażeń. Byłam pewna że małżeństwo to taka przedłużona randka, gdy siedzi się we własnych czterech kątach na wygodnej kanapie, trzyma się za rączki i zwierza z najtajniejszych spraw. Razem chce się zbawiać świat i naprawiać wszystko, co popsute.

Niestety nie było ani własnego kąta, ani wygodnej kanapy, ani przedłużonej randki; co więcej, nie było żadnych zwierzeń i rozmów o sprawach najistotniejszych, a w tym i uczuciach. Dopiero wówczas zorientowałam się, że rozmawianie z innymi ludźmi jest tylko wówczas owocne, gdy ci inni chcą z nami rozmawiać. Kulą w płot trafiają liczni psychologowie z ich poradami, nawołując do omawiania przez pary spraw, które ich dzielą. Jest całe mnóstwo ludzi, często dobrych i odpowiedzialnych, którzy nie chcą z nami rozmawiać i im bardziej trudna sprawa, im więcej mamy wątpliwości, tym mniej chcą o tym rozmawiać. Po jakimś czasie zrozumiałam, że ważne jest pochodzenie, nie w sensie oczywiście klasowym czy środowiskowym, chociaż i to rzutuje na przyszłość związku, ale tradycje rodzinne, a więc czy rodzice rozmawiali z dziećmi, czy tylko wydawali im polecenia i karali, nie wnikając w myśli dzieci. Dziecko wychowane w trudnych emocjonalnie warunkach, obserwujące nieraz wszechwładną przemoc, nie tylko we własnej rodzinie, dziecko z którym nikt nie rozmawiał, a które zmuszone było samemu dawać sobie radę nieraz i ze sprawami o wymiarze ostatecznym – nigdy nie będzie dobrym rozmówcą w żadnej sprawie. Może nauczyć się wygłaszać przemowy, ale nie rozmawiać. U takich ludzi ważne jest co robią, a nie to, co mówią. W moim i starszych pokoleniach, urodzonych w czasie II wojny światowej, a nawet tuż po wojnie, zanim nastał tzw. „pierwszy wyż demograficzny” – kiedy zaczęły się rodzić dzieci chciane – takich ludzi jest większość. Czy to oznacza, że w moich rocznikach nie było miłości? Że nie było związków szczęśliwych, że w nich nie było spraw ciemnych, skrywanych, emocji wypartych i nie przepracowanych? Oczywiście nie. Tylko ludzie inaczej sobie dawali z nimi radę. I inne mieli wymagania. Inne sprawy były dla nich ważne.

Temat ten nasunął mi się w związku z kilkoma artykułami w Tarace, których autorki prezentują idealistyczną wizję miłości, prawie że bezwarunkowej i pełnego porozumienia ciał i dusz. Obserwacje szczęśliwej pary prowadzą jedną z nich do wniosku, że „Dwoje autentycznie kochających się ludzi roztacza wokół siebie aurę prawdziwego, zdrowego uczucia i spokoju. W świecie, gdzie wokół ludzie wzajemnie się obrażają, niszczą, nie tolerują i zabijają, a przytulanki można kupić już za kilkadziesiąt dolarów, bliskość z drugim człowiekiem stała się dobrem nadzwyczajnym i już niedługo trudnym do zdobycia.”

Alicja Baba w artykule „Miłość w cieniu czarnej dziury”

http://www.taraka.pl/milosc_w_cieniu_czarnej_dziury

odpowiedzialną za niepowodzenia w dążeniu do miłości czyni jedną stronę —: bo nie poznała wystarczająco siebie, bo bała się odrzucenia, bo nie potrafiła się wyzwolić z doświadczeń przeszłości, broniła się przed przyznaniem, że potrzebuje bliskości i nie umiała rozmawiać o swoich uczuciach. Swoje uwagi do tego artykułu zamieściłam pod nim, teraz jednak chcę napisać o swojej wizji miłości. Skłania mnie do tego jedno zdanie tego artykułu: Pisząc o owej czarnej dziurze, autorka charakteryzuje ją: Ten czarny wir to wewnętrzna śmierć, a śmierć to coś większego i niewytłumaczalnego, a także coś, co najlepiej zostawić sobie na sam koniec życia.”

W ten sposób obnaża swój sposób myślenia – osoby młodej, która niejedno doświadczyła – na miarę doświadczeń siedemdziesięciu lat bez wojny – ale nie chce i nie zamierza myśleć o tym, co będzie u kresu życia. Jakby ten kres unieważniał wszystko i czynił zbędnym wszelkie badania, nawet czarnych dziur. To jest zasadnicza różnica między czasem obecnym, a tym, w którym śmierć, umieranie, rodzaj tego umierania i postawa wobec śmierci były czymś najważniejszym, określającym człowieka.

Ten sposób myślenia osób nie znających tamtych czasów wpisuje się w powszechny obecnie kanon szczęścia wskazujący na to, że wszelkie wartości, przemyślenia, wskazówki dotyczyć powinny ludzi młodych jeszcze, ponieważ na starość wszystkich nas czeka wegetacja, zarówno poznawcza jak i sprawcza, nie mają więc sensu żadne działania zaplanowane na ten czas i lepiej go w ogóle pominąć w rozważaniach.

Takie myślenie ma uwarunkowania historyczne, zwłaszcza w młodych i niedojrzałych społeczeństwach, nastawionych na rozwój fizyczności. Także tych, wojowniczych, w których starcy byli rzadkością z wiadomych względów. Jednym z wielu przykładów jest prawodawstwo Sparty, w którym ponoć upicie się karano śmiercią, ale starcy powyżej 60 lat mogli czynić to bezkarnie, co rozumiem jako postawę zbliżoną do tej w dowcipie o nowym kodeksie drogowym, który rzekomo ma zezwolić emerytom, rencistom i niepełnosprawnym na przechodzenie przez jezdnię przy czerwonym świetle. Oba rozwiązania prawne mają wyrażać brak zainteresowania losem tej grupy osób.

Niemniej my, stare osoby istniejemy i póki co jest nas za dużo, lepiej więc nie poszukiwać naszych doświadczeń, można bowiem natrafić na sprawy nudne i zdaniem młodych dawno przebrzmiałe. Rozwój techniki ich zdaniem unieważnia wszelkie doświadczenia, a nie wyobrażają sobie na przykład nowoczesnej wojny bez techniki. Nie przyjdzie im do głowy, że technika może paść pierwsza i wówczas od tego czy będziemy potrafili skrzesać ogień, podsycić go i ugotować coś z niczego, może zależeć nasze życie. W takim krajobrazie nie jest i nie będzie najważniejsze, co ktoś mówi i czy zwierza się sobie, czy miłość jest zdrowa czy niezdrowa, czy para promieniuje swoim uczuciem czy nie, za to sprawą pierwszoplanową jest troska o drugą osobę, bystrość, szybka orientacja w realiach, przemyślność, wiedza i instynkt. Milczenie nie jest przeszkodą, żeby ktoś był najlepszym partnerem na trudne czasy. Nie są też taką przeszkodą sprawy seksu, ponieważ aby seks był udany muszą najpierw być zaspokojone wszystkie inne potrzeby człowieka jak głód, pragnienie i wreszcie poczucie bezpieczeństwa. Takich związków nie rozwiązuje się pochopnie z powodu wad charakterów, nieudanego seksu czy wreszcie deficytu wyglądu. I nie czarne dziury wewnątrz człowieka są powodem przemyśleń i analizy, a realność stopniowana od spraw najważniejszych do mniej ważnych.

Oczywiście, jak wówczas tak i dziś zawsze istnieją miłości nieszczęśliwe, niespełnione lub z przeszkodami. I jak dziś są osoby, które mają pecha w związkach oraz te, którym wszystko zawsze się układało. I wówczas, jak i dziś istnieją niespełnione marzenia, z tą tylko różnicą, że odrębność marzeń i rzeczywistości zawsze była wyraźnie dostrzegalna. Obecnie natomiast wydaje się, że obie te kategorie zmieszały się, tak jak ongiś były pomieszane w umysłach nastolatek.

Jest pewien portal dla seniorów bardzo silnie reklamujący się na FB, pełen informacji dla ludzi starszych ale często serwowanych z punktu widzenia młodych. Nie zawsze czymś atrakcyjnym dla seniorów są tańcujące wieczorki lub specjalnie dla nich portale randkowe. W jednej z takich informacji przeczytałam, że nawet wydarzył się przypadek, że na randkę umówiła się pani po siedemdziesiątce. Nawet!

Nie oznacza to oczywiście, że ludzie starzy nie pragną towarzystwa i możliwości rozrywki. Myślę jednak, że mają inne wymagania niż nastolatki. Ja o sobie mogę powiedzieć, że mam przyjaciół w różnym wieku, od bardzo młodych do starych i jeśli czasem myślę o ich wieku, to w kontekście tego, w jakiej epoce przyszli na świat. Tak się jednak składa, że rozmawia mi się lepiej z ludźmi młodszymi, są bardziej otwarci i mniej mają tematów tabu, jednak prawdziwe zrozumienie odnajduję czasem wśród tych, którzy rozmawiać nie lubią i nie chcą. Chyba, że nadal zostałam naiwną siedemdziesieciopięcioletnią dziewczynką. Nie odróżniającą zdrowej od niezdrowej miłości.

Zresztą ciekawym zagadnieniem do przeanalizowania i porównań byłoby pojęcia zdrowej i niezdrowej miłości, powiedzmy sto lat wstecz i obecnie. Niestety, autorka artykułu uchyliła się od wypowiedzi w tej sprawie.

img_-serce2843