Gołębie s… na bank

Jest sobie taki pseudoapartamentowiec w jednej z nowych dzielnic Warszawy, a w nim bardzo wiele mieszkań. Były one stosunkowo tanie, więc zasiedliły je gromadnie młode rodziny. Mieszkania są na ogół niewielkie i podstawową ich tendencją jest udawanie czegoś lepszego. Za PRL budowano tak zwane ciemne kuchnie, teraz zrezygnowano ze ścianki dzielącej kuchnię od salonu z obowiązkowym, wpisującym się w estetykę stołówek okienkiem po środku, tworząc tym samym iluzję salonokuchni i odpierając tym samym niechęć do kuchni bez okna. Tych iluzji jest więcej i zapewne skojarzenia z nimi kierowały osobami nadającymi nazwę ulicy, przy której budynek się mieści.

Ponieważ blok tylko udaje apartamentowiec, wiele rzeczy jest skonstruowanych jak najniższym kosztem; zwłaszcza te, które mają służyć osobom niepełnosprawnym są lekceważone, wszak mieszkają tu ludzie młodzi. Miedzy innymi schody prowadzące do oddziału pewnego banku nie są normalnymi schodami, tylko metalową kładką, podobną przeciwpożarowym konstrukcjom w dużych amerykańskich miastach. O ile jednak tam na co dzień nikt nie łazi po schodkach przeciwpożarowych, o tyle rzeczoną konstrukcję upodobały sobie dzieci skacząc po niej i tupiąc, jako że można tworzyć odrębne koncerty poruszając się po niej rytmicznie. Nawet małe pieski pod dyktando właścicieli wydają odpowiednie dźwięki, tak jest ona wrażliwa muzycznie. Wiem coś o tym, bo w mieszkaniu tym spędziłam kiedyś parę dni i z ulgą je opuściłam (wyłącznie z powodu tych schodków).

Ostatnio mieszkańcy otrzymali pismo od administracji:

snipimage

Eufeministycznie określony „lokal na parterze” to właśnie ów bank mieszczący się na półpietrze, któremu przeszkadzają odchody gołębi. Zapewne nie ma komu sprzątać tych metalowych, ażurowych schodków, którymi i tak nie chodzą pracownicy, bowiem oni mają do dyspozycji windę wewnątrz budynku. Oczywiście bank nie zwróci się po sąsiedzku do współlokatorów budynku, tylko dla większego posłuchu i „mocy urzędowej” posługuje się rzekomą „władzą”. Niemniej administracja budynku uważa, że gołębie w locie nie wypróżniają się i koniecznie musi ktoś im umożliwiać zagnieżdżenie się na balkonie, aby odchody pojawiły się na terenie szacownej zapewne instytucji, której jednak nie stać na regularne sprzątanie.

Działaniom teorii spiskowych ulegamy zapewne wszyscy w mniejszym lub większym stopniu. Częściej (jak owa administracja) nie próbujemy sobie jednak z nimi radzić w rozsądny sposób tylko w pierwszym rzędzie znajdujemy winnego. Wzbudzamy w nim (jeżeli takowy jest) wyrzuty sumienia, a dla większej pewności, że zadziałają, grozimy odpowiedzialnością karną powołując się na jakieś numery jakichś paragrafów, których i tak nikt nie będzie szukał, przyjmując ich treść na wiarę, podobnie jak przyjmuje się że system TEAEDE powoduje śnieżną biel pranych tkanin. Pozostaje wątpliwość – skąd wiadomo bez rewizji i oględzin rzekomego balkonu, że u kogoś jest gniazdo gołębi?

Tym, którzy mówią, że PRL słusznie przeminął odpowiadam, że jest to całkowita nieprawda. W mieszkalnictwie nie przeminął, jest ono ostatnia ostoją tego ustroju. Przypomina mi się akcja w pewnym budynku na Bródnie, gdy administracja doszła do wniosku iż smród panujący latem na klatce schodowej zawdzięcza się osobie hodującej na balkonie gołębie i dokarmiającej zimą koty. Ponieważ jednak teoria ta była zbyt mało spiskowa, rozszerzono ją o podejrzenie, iż właścicielka lokalu wykorzystując system centralnego ogrzewania w lecie nieczynny, pędzi bimber używając kaloryferów jako wężownicy schładzającej destylowany alkohol. Policja, która zrobiła nalot na rzekomą melinę pijacką niczego takiego nie stwierdziła poza obecnością właścicielki śpiącej od kilku tygodni we własnym łóżku, jednakowoż bez oznak życia.

Innym kwiatkiem PRL-owego mieszkalnictwa są moje własne doświadczenia. W czasach, gdy niewiele samochodów jeździło po ulicach Warszawy i nikt nie wyznaczał miejsc do parkowania, a na naszym osiedlu było samochodów zaledwie kilka, byliśmy szczęśliwymi posiadaczami samochodu marki Syrena. Mąż miał ulubione miejsce parkowania, bowiem miał widok z okna na naszą skarbonkę, ale miejsce to nie odpowiadało komuś z wszechwładnej administracji. Otrzymaliśmy więc oficjalne pismo, że mamy zmienić miejsce parkowania ponieważ samochód nasz zasłania widok na drzwi sklepu i nie widać czy jest on otwarty. Dodać muszę, że tylko w prostej linii zasłaniał komuś widok , bowiem samochód dostawczy bez przeszkód przed nim stawał, jak i inne pojazdy.

Tymczasem istnieje prosty sposób odstraszania gołębi od siedziby banku. Kosztuje ok. 10 zł za sztukę, jest odporny na deszcz i wiatr, nie wydala odchodów i tylko trzeba od czasu do czasu rekwizyt ten przestawić. Polecam!

img_kruk2834