Strategie

fridakahlo-1309075-h

Frida Kahlo

 

Wczoraj z moim wieloletnim przyjacielem rozmawialiśmy o bólu. Znamy się kilkadziesiąt lat i jego przewaga nad innymi moimi przyjaciółmi polega na tym, że możemy ze sobą rozmawiać o wszystkim nie unikając tematów i nie cedując odpowiedzi na innych. Problem tylko w tym, że czasem brakuje nam wspólnych pojęć. Kiedyś razem studiowaliśmy i opracowywaliśmy strategie radzenia sobie z ryzykiem i kryzysami, teraz przyszedł znowu na nas oboje czas wołający o strategie.

Mój przyjaciel opowiadał mi, jak radzi sobie ze swoim bólem. Opowiadał mi, że owija się wokół swego bólu.

– Jak to robisz? – pytałam, ale nie potrafił mi odpowiedzieć.

– Po prostu robię tak. Moje ciało staje się zaporą, przez którą ból nie wydostaje się na zewnątrz.

­ Ale on wtedy zostaje w tobie…

­ Jasne, że zostaje. Zawsze zostaje.

Już miałam nadzieję, że dowiedziałam się o nowym sposobie (nie walczyć, wchłonąć, stłumić samym sobą), a tu nic. Nawet nie byłam pewna, czy dobrze go zrozumiałam. Jak wspomniałam, nasze warsztaty pojęciowe od tamtych czasów rozjechały się.

Zastanowiłam się nad swoją strategią. Zaczynałam zawsze od uspokojenia bólu. Usiłowałam wniknąć do jego środka, ugłaskać go, prawić komplementy, że przecież nie będzie taki podły, wszak znamy się kilka lat i musimy jakoś pokojowo współżyć. Czasami odpowiadał na moje perswazje, czasami zaś perfidnie i złośliwie ignorował je. Możliwe zresztą, że przez moje błagania przebijało zniecierpliwienie, a on je wyczuwał i złośliwa strona jego natury brała górę, postanawiając udowodnić, kto tu rządzi.

Wówczas przystępowałam do innej akcji. Jak wojna to wojna, nie myśl sobie, że zdobędziesz mnie łatwo. Mój ból często zdawał mi się grubą liną, splecioną z cieńszych sznurków, a te z jeszcze cieńszych nici. Zwijanie liny z kłębek nie miało sensu, ból nie zmniejszał się, a zacieśniał i koncentrował o wiele silniejszy, za to w jednym punkcie. Należało go więc raczej rozluźniać. Kiedy kłębek powoli się rozplątywał zaczynałam do oddzielania od siebie poszczególnych sznurków, a potem rozczepiania ich na cienkie nici. I wówczas zabierałam się do likwidowania owych cienkich, niewiele na pozór znaczących nitek. Ich wrogość tkwiła w ilości, w pojedynkę wydawały się słabe i podatne na moją silną wolę. Istotnie, strategia sprawdzała się gdzieś do siódmej, ósmej nitki, potem nie wiadomo czemu przestawała działać. Czyżby moje naturalne zdolności ograniczały się do unicestwiania tylko kilku nitek, a reszta przekraczała moje możliwości, czy też brakowało mi wiedzy lub strategia nie była obliczona na moje autentyczne siły? Może nie byłam zbyt wytrwała albo wystarczająco zdeterminowana?

Nasze doświadczenia nie są i nie mogą być jednakowe, bo poza tym każde z nas doznaje innych rodzajów bólu. Mój ból zazwyczaj (poza pewnymi szczególnymi przypadkami z których jeden zaprowadził mnie ostatnio do szpitala) nie jest bólem ciągłym. To ból złośliwej, jak wspomniałam, natury. Łatwo mu zapobiec błyskawicznie – wystarczy zastygnąć w bezruchu. Tylko ile czasu można się nie rusza?. Nawet leżąc trzeba co jakiś czas przewrócić się na drugi bok, zmienić pozycję, a co więcej, wyszukać następną, wygodniejszą, w której dłużej można trwać. Ostry ból zginania nogi (nie zawsze tej samej) i znajdowania dla niej lepszego ułożenia lub niewłaściwy skręt kręgosłupa może skutecznie rozbudzić i przywołać bezsenność aż do rana. Ale w końcu nigdzie mi się nie spieszy, mogę sobie na nią pozwolić. W dzień zaś może zniechęcić do eksperymentów i w ogóle do czegokolwiek, zwłaszcza, gdy nie można się wspomóc lekami.

Najgorszy jest jednak ból wstawania po dłuższym siedzeniu, ból stawiania pierwszych kroków i ból chodzenia, gdy zdawać by się mogło, że już się rozchodziłam. Ograniczanie ruchu nie prowadzi do niczego dobrego – im dłuższa chwila komfortu – tym większa późniejsza kara.

Z takim bólem nie można wchodzić w układy. Trzeba się przemóc i mimo niego chodzić. Wstawać w nocy i chodzić, chociaż jest się sennym i przed chwilą przeżywało się miłe sny, w których wnętrzu pragnęłoby się pozostać jak najdłużej. Nie da się wokół takiego bólu zawinąć ani rozczepić go na sznurki i nitki. Właściwie nie wiadomo co z nim robić. Przeżyć i żyć dalej aż i tego się odechce.

Porozmawialiśmy sobie z moim przyjacielem o rodzajach bólu i różnych pomysłach do wypróbowania i od razu zrobiło nam się lżej. Chociaż na ogół ból nie lubi, żeby o nim rozmawiać, wzmaga się wówczas i dokucza bardziej. Tym razem jednak uspokoił się. Może czekał na to, co wymyślimy? Albo ponieważ był już późny wieczór sam się zmęczył?

1-hieronim-bosch-xvi-w

Hieronim Bosch