Powszechnie uważa się, że po śmierci człowieka zostaje jego dzieło. Naukowe, literackie, pamięć jego osobowości, dokonań, miłości lub nienawiści, którą żywili doń jego bliscy, lub wreszcie, wspomnienia innych o chwilach i sprawach wiążących ich ze zmarłym. Zostają czasem pamiątki materialne, przedmioty, często przechowywane z pietyzmem nawet przez kilka pokoleń. Ale zostają też rzeczy przypadkowe i te bywają najtrwalsze, mogą zakonserwować pamięć o zmarłym w sposób nieoczekiwany i dziwaczny.
Mój zmarły mąż na emeryturze zajmował się historią Wołynia, pisał artykuły do czasopism, które już nie wychodzą, na strony internetowe, gdzieś dogorywające po cichu. Pudła pełne jego korespondencji, fotografii, materiałów, niejednokrotnie bardzo cennych poznawczo wypełniają regał w moim pokoju. Oddałam wiele książek, żeby zrobić miejsce na te pudła i przed remontem zabezpieczyć jego materiały w cichej nadziei, że komuś, kiedyś się przydadzą. Że może synowie zainteresują się po latach, gdy mnie już nie będzie, jak ja zainteresowałam się historią rodziny po śmierci moich rodziców. Ja nie nadaję się do kontynuacji jego dzieła, ale żywię do niego szacunek. Tyle włożonej pasji, tyle badań i poszukiwań nie powinno przepaść, choć nasze spojrzenia na rolę genealogii i znaczenie historii rodzin bardzo się od siebie różniły.
Zaczęłam ja, od spisania historii mojej rodziny. Praca urosła do monstrualnej objętości kilku tysięcy znormalizowanych stron i do dziś należałoby wprowadzać do niej zmiany w miarę dopływu nowych materiałów. Jednak główny jej trzon pozostaje nienaruszony. W okresie depresji po wypadku samochodowym, któremu uległam w 1996 roku i konieczności przewartościowania całego swojego życia poszukiwałam odpowiedzi na naglące pytania: jaki jest sens mojego ocalenia i co we mnie jest spuścizną moich przodków, a co mną samą. Kiedy dzieło liczyło już 12 czy 13 tomów mąż zaproponował mi, abym następny poświęciła jego rodzinie. Zaczęłam, ale jemu nie odpowiadało moje podejście, mało naukowe i nie rejestrujące, bardziej refleksyjne, skupione nie na koligacjach, a na zależnościach i obyczajowości. Wobec tego zaczął pracę sam i stopniowo przeszedł do szerszego spojrzenia – historii Wołynia. Zebrał ogromną ilość danych i faktów, choć część, niestety przepadła z powodu awarii prądu i spalenia dysku komputera z całą jego zawartością. Nie wszystko udało się potem odtworzyć, ale przybyło wiele rzeczy nowych. To dzieło jego życia zasługuje bezwzględnie na pamięć, choć chwilowo (mam nadzieję, że tylko chwilowo) nie ma chętnych do kontynuacji.
Tymczasem pamięć o moim mężu wróciła niespodziewanie kultywowana przez kogoś innego i zupełnie gdzie indziej. Można to nazwać chichotem historii.
Po męczących zajęciach na działce usiadłam z sąsiadką przy kawie i cieście ze śliwkami poplotkować nieco o tym, kto z miejscowych zmarł, kto się urodził i tak dalej. Jak zwykle – więcej zmarło niż się urodziło, tym razem nie było chyba takich nowo narodzonych. Koleżanka odsunęła na bok Panoramę Krzyżówek z roku 2001 i powiedziała:
— wiesz, to jeszcze twojego męża.
Istotnie, rozwiązywał krzyżówki, odgadywał hasła i wysyłał. Często wygrywał drobne kwoty i bardzo się nimi cieszył. Lubił wygrywać. Niedokończone krzyżówki oddawał sąsiadce, która wieczorami i w deszczowe dni uzupełniała, jak umiała diagramy. Zapasik był spory – skoro doszła dopiero do egzemplarzy z 2001 roku, sprzed 6 lat przed jego śmiercią.. Ze wzruszeniem spojrzałam na jego charakter pisma, jeszcze wówczas twardy, wyrazisty i odciskający ślad na odwrotnej stronie druku
Jednak krzyżówki były tylko wypełniaczem czasu, hobby, odpoczynkiem po pracy w zawodzie i na naszej działce. Niczym ważnym ale właśnie one przetrwały.
Co zostanie po mnie?