Nocą myśli żyją inaczej. Łagodne lalki ustawione na półce, nocą zmieniają swoją twarz strasząc dzieci. Przyjazna urzędniczka wydłuża swoją szyję, a jej palce, przebierające plik papieru, zmieniają się w szpony czarownicy. Łagodny przyjaciel domu, pies, staje się groźnym lwem. Atrybuty wolności z chwilą nieuwagi zmieniają się w kajdany niewoli. Bliskość zamienia się w niezrozumienie albo zniecierpliwienie – wszak tak niewiele je dzieli. Może tylko czas. Ciemność, jak mżawka rozczepia się na różnokolorowe punkciki, z tą tylko różnicą, że nie można w nią się wpatrywać bez lęku, jak w uczciwy deszcz…
Zdarza się jednak, że umysł uciekający przed nocnymi zmorami błądzi w rejony odkrywcze i niezbadane. Pojawia się wtórna nieśmiałość ale też pokusa wypuszczenia swojej sfory malutkich robotorobaczków, gromadzących się w głowie na poszukiwania wyjaśnień, aluzji, prawd dotąd nieodkrytych, związków nieoczywistych, dostępnych jedynie wyobraźni. Pojawiają się historyjki niejasne i zagmatwane, jak ta o lalce niedostatecznie kochanej. Historyjki, których nie sposób prosto wyjaśnić, a łatwo zapędzić się w pseudoteorię o magicznym przedłużeniu osoby za pośrednictwem jej lalki.
Wydaje się to dla mnie oczywiste, ale nie jest dla wszystkich zrozumiałe, dlatego postanowiłam opowiedzieć tę historię z nadzieją, że może dla kogoś stanie się całkiem nie zagadkowa.
Otóż była mała dziewczynka, która w czasach, gdy kupione lalki były niezbyt częstą zabawką, otrzymała w prezencie czarną szmacianą lalkę, Murzynkę w spódniczce z traw, z błyszczącym kółkiem na szyi. Drugiej dziewczynce w rodzinie przypadła wprawdzie także szmacianka wypełniona trocinami, ale sporządzona z cielistej tkaniny, z jasnymi warkoczykami, ubrana w zwyczajną sukienkę z kołnierzykiem be-be.
Dziewczynki były zbyt małe, żeby wiązać kolor z rasą, jednak wydawało im się oczywiste, że jasna lalka jest lepsza od lalki ciemnej i nic dziwnego, że obie lalki nie były jednakowo kochane. Jeśli dla kogoś współcześniejszego nie jest to zrozumiałe, niech postawi się w roli posiadacza wypasionej beemwicy i nędznej skody, modelu sprzed lat, na przykład.
Obie dziewczynki zajmowały się przykładnie swoimi lalkami; karmiły je, piastowały, kładły spać, okrywały, gdy było zimno, przebierały, jeśli miały w co. Blond różowa panienka miała jakieś sukienki szyte z resztek. Murzynka nie miała ubranek, więc można było ją tylko owijać w skrawek starego ręcznika, zwłaszcza, że jesienią i zimą nie sposób było odtworzyć spódniczki z traw. Mściło się tu przywiązanie matki dziewczynek do prozy życia i nie poddawanie się fanstasmagoriom, cechującym jedną z jej córek. Wszak miały żyć w Polsce powojennej z jej realiami obecnymi w tle. Jak Murzynka, to tylko w spódniczce z traw.
Jednak zaniedbań wychowawczych wobec niekochanego dziecka-lalki trudno uniknąć i pewnego dnia Murzynka została zapomniana na całą noc na deszczu. Zmarzniętą i ociekającą wodą przyniosła do domu matka dziewczynek z wyrzutami, że córka nie pamiętała o zabawce. Dziewczynka przewiesiła mokrą szmaciankę na oparciu dziecinnego krzesełka i przysunęła do pieca, aby ją wysuszyć. Pech chciał, że tego dnia w piecu rozpalono tak silnie, iż żeliwne drzwiczki rozgrzały się do czerwoności, a niskie krzesełko dziewczynka przystawiła do nich zbyt blisko i zanim się spostrzegła, lalka się na wpół spaliła. W tamtych czasach z przyczyn wychowawczych i zapewne także innych, uszkodzonych przez dzieci zabawek nie wyrzucano.
Odtąd dziewczynka odczuwała wyrzuty sumienia, że pozwoliła lalce zgorzeć.. Doszła do wniosku, że stało się tak dlatego, bo dawała jej za mało miłości i usiłowała nadrobić swoje zaniedbanie troskliwością. Owijała spalone plecy lalki bandażami i smarowała masłem. Ale troskliwość nie jest równa miłości i lalka nie odzyskała swojego dawnego wyglądu. Im więcej dziewczynka troszczyła się o nią, tym mniej ją kochała, a im mniej ją kochała, tym bardziej uciążliwym obowiązkiem stawała się opieka nad nią.
Czy jest w tym coś niezrozumiałego? Chyba wszyscy wiemy, że miłości nie da się na sobie wymusić mimo najszczerszych chęci, a troskliwością nie da się jej zastąpić. W mojej opowieści lalka nie była obdarzona zdolnością odczuwania i myślenia, ale dziewczynka nie miała o tym pojęcia i sądziła, że lalkę oprócz fizycznych uszkodzeń, boli także brak miłości jej mamusi, co doskwierało jej najbardziej. Doznała bólu współodczuwania ze swoją lalką, jakkolwiek byśmy to nazwali i jak śmiesznie i głupio by nie brzmiało określenie, że lalka jest „magicznym przedłużeniem czy odwzorowaniem dziecka”.
Może przykład z samochodami, zamiast uprościć, tylko zagmatwał sprawę, ponieważ samochodów nie darzy się taką miłością albo nienawiścią, jaką dzieci darzą lalki. Często nawet biją je i rzucają nimi o ścianę, wierząc, że to je boli. Ale nie wydaje się chyba już dziwnym w kontekście tej opowieści rozważanie, dlaczego w nocy lalki ożywają i straszą milusińskich w ich pokoikach, w których pedagogicznie prawomyślnie, bez względu na wszystko, gasi się światło.
Czy tarotowa Wieża może być sygnałem upadku dziecinnych złudzeń, że wszyscy ludzie się zrozumieją, jeśli tylko dostatecznie jasno im wyłożyć swoje racje? Niezrozumienie bardziej boli niż wszystko inne, zwłaszcza, gdy sprawa wydaje się komuś oczywista. Dlatego mam nadzieję, że ktoś opowieść tę zrozumie i przetłumaczy na język rozsądnych ludzi.
Ponieważ z każdej opowieści, zgodnie z naszą kulturą musi płynąć budujący morał, przedkładam propozycją takiegoż. Muszę jednak chwilowo cofnąć się o parę lat wstecz. Była taka bardzo mądra dziewczyna — Aleksandra (Ola) Kossakowska, która otworzyła mi oczy na znaczenie archetypowych baśni i opowieści, analizując film, który wywarł na mnie ogromne wrażenie, a którego powodu nie byłam w stanie odgadnąć. Ten film to hiszpański „Labirynt fauna” horror reżysera Guillermo di Toro. Ola Kossakowska już nie żyje, przeszła długą drogę od tamtego cyklu artykułów, który kazał mi się wówczas udać się w świat dziecka, ale pamięć jej tekstów została, mimo, że ona sama nie dała sobie ze sobą rady.
Co by napisała na temat tej historii Ola Kossakowska? Sądzę, że określiła by ją jako dojrzewanie dziecka do dorosłych problemów, mierzenia się z nimi bez gwarancji, że te zmagania zakończą się pozytywnie. Niekoniecznie więc dziewczynka z historii niekochanej lalki wysnułaby budujący morał w stylu, że np. miłość zwycięża wszystko. Nie, miłość niczego nie zwycięża, choć bywa, że jest dodatkowym, nadzwyczajnym ciężarem dorzuconym przez los do innych, zwykłych ciężarów. Jest po prostu chorobą, z którą albo trzeba żyć, albo ją leczyć, nie należy jednak zwalczać jej poprzez wymuszanie walki czy rezygnacji (nieważne czego) albo stosowanie modnych strategii zaczerpniętych rodem z ekonomii: minimaksu, maksyminu czy im podobnych. Co więc zrozumiała z tej historii owa konkretna dziewczynka?
Doszła do wniosku, że poczucie bezpieczeństwa polega na wolności od emocji, bowiem emocje nawet nie wcielane w życie, są zagrożeniem. Na pierwszy ogień w jej kastrowaniu emocji poszła nienawiść. Potem powinny iść inne… Ale niestety, nieistnienie emocji (choćby nawet udało się je wykasować), jest także zagrożeniem. W dodatku nie zawsze mamy nad nimi kontrolę. Prawdziwy labirynt, nieprawdaż?