Czytam fragmenty pamiętnika Haliny Birenbaum z wojny sześciodniowej 1967 r. Autorka jest Polką, pisarką i poetką. która przeżyła jako dziecko obóz koncentracyjny i obecnie mieszka w Izraelu.
We fragmentach swojego pamiętnika pisze:
Napływały złe wiadomości, coraz gorsze. Wyczuwało się, że cały, z najwyższym trudem postawiony gmach egzystencji tego państwa, każdej rodziny i jednostki chyli się ku katastrofie. Czuło się to wyraźnie, choć na pozór życie płynęło normalnie. Dni były jasne, niebo pogodne, jak zwykle o tej porze. Ale w powietrzu pachniał proch, wiatr niósł zawieruchę – w sercach panowała groza ściskał je spazm pytania: co będzie?
Na razie nie zaklejano okien, nie zarządzano zacieniemnienia, nie słyszało się syren, ani nawet nie uciekano do schronów na próbę… Ale to wszystko się zbliżało. Żadne pertraktacje nie przynosiły pozytywnych wyników, nie pomagały niczyje interwencje, nikt nie był w stanie powstrzymać tej grozy, albo nie był naprawdę zainteresowany?…
Posypały się wieści o masowej mobilizacji. Karty powołania uderzały w każdy dom. Ciężka chmura nad nami potężniała i coraz mocniej oblegała serca. Rozpaczliwe pożegnania, kurczowy uścisk dłoni, zdławione w krtani łzy rozstania i przylepione siłą uśmiechy rzekomej beztroski na zdrętwiałych wargach: „wszystko wróci wkrótce do normalnego trybu, będzie dobrze, musi być, musi…” Odchodzi syn, mąż, ojciec. W domu pozostaje smutek, dręczące pytanie: czy wrócą? No i ta okropna świadomość, że jeśli ta wojna wybuchnie – nie mogą wszyscy wrócić, trzeba będzie zapłacić życiem za wolność, czy klęskę. Kto? czyim życiem? Gdzie to wyczytać ? Może w tym niebie zwisającym nad nami ciężko, z przelatującymi wciąż samolotami? W powietrzu dyszącym grozą, w warkocie aut, w twarzach sąsiadów, przyjaciół, czy też we własnym sercu, czujnym teraz tak bardzo, napiętym?
Co robią kobiety w tym czasie?
Z dziwną pasją ja i moje sąsiadki porządkowałyśmy mieszkania. Czyniłyśmy to z większym uporem i pedantycznością niż zazwyczaj, jakbyśmy to jedno miały w głowie – porządek w domu, nic poza tym. Jakby od tego teraz wszystko zależało, pokazać światu i samemu sobie, że to jest nasz byt. Tutaj żyjemy, wychowujemy dzieci, tu znosimy swe radości i smutki. Dom. Nie damy go zburzyć. Nie zaniedbamy go w groźnej minucie, mimo że serce tłoczy groza, a przed oczami obrazy przebytej katastrofy. Raczej wyłączyć mięśnie i ciało spod władzy myśli, nie widzieć, nie słyszeć. Pracować normalnie, jak długo się da, nawet ze zdrętwiałym mózgiem.
Może to zabawne i głupie ale jest coś krzepiącego w tych instynktownych działaniach, w krzątaninie wokół spraw zwyczajnych. Może coś z usiłowania zaprzeczenia, wyparcia się swoich obaw, a może utwierdzenia w swojej świadomości rzeczy najważniejszych. Bo jednak zawsze rzeczą najważniejszą będzie potrzeba stabilności, bezpieczeństwa i przestrzeni wolności dla siebie i swojej rodziny.
Ot, taka KUCHENNA FILOZOFIA.
Potwierdza to pisarka w swoim wierszu
pokój to dla mnie
odwieczne marzenie by
nasza zwykła codzienność
nie uległa zniszczeniu
pokój dla mnie to
czyste niebo
bez wrogich samolotów
bomb
rakiet śmiercionośnych
niebezpieczeństwa utraty życia
to wolna głowa
do normalnych ludzkich
problemów życia
Dziś rano ja, wstając i, jak zwykle, powoli budząc się, odpalam wszystkie domowe urządzenia: komputer, telewizor, ekspres do kawy, ściągam na Androida codzienną gazetę, szykuję poranne proszki, pogryzam kawałek starej bułki, by nie brać lekarstw na pusty żołądek. Mój poranek zakłócony zostaje listem Prokuratora Generalnego w którym grozi Sędziom Trybunału Konstytucyjnego i rozważaniami, co tak naprawdę może im zrobić. PRZYPOMINA MI, ZE ŚWIAT BYNAJMNIEJ NIE JEST BEZPIECZNY ANI W OGÓLE PRZEWIDYWALNY.