Święta wojna

Wstawaj, strana ogromnaja,
Wstawaj na smiertnyj boj!
S faszystskoj siłoj tiomnoju,
S proklatoju ordoj.

Te słowa przeczytałam ostatnio na FB. Ktoś zirytowany powrotem do pomysłu prawa całkowicie zakazującego aborcji, zamieścił słowa pieśni z czasów ZSRR jako wskazówkę, że może trzeba będzie ruszyć na nową świętą wojnę. Zamieszczono też link do jej wykonania na yotube.

Ale ja, chociaż jestem jak najbardziej przeciwko wszelkiemu prawnemu regulowaniu spraw najgłębiej osobistych, jak decyzje kobiet dotyczące ich płodności, tym razem chcę zająć się całkowicie odmiennym aspektem ruszania na tę i wszelkie inne święte wojny, jakie człowiekowi wpadną do głowy.

W tym celu podeprę się swoimi wspomnieniami wywołanymi odtworzeniem tej, konkretnej pieśni po wielu latach zapomnienia.

Urodziłam się w 1942 roku a czas stalinizmu (dzisiaj nazwałabym go erą Korei Północnej) przeżyłam w ciągu pierwszej dziesiątki lat swojego życia, przy czym natężenie tej epoki ( w życiu dziecka to cała epoka, źródła dziecinnych przeżyć, fascynacji i fobii) przypadały na czas pobytu w 1 i 2 klasie podstawówki – poszłam doń w wieku 5 lat i 9 m-cy.

Kiedy oglądam filmy dokumentalne z Korei Północnej jakbym widziała swoje dzieciństwo. Pełne strachu moich rodziców właściwie o wszystko (któż nie ma swoich tajemnic, któż nie ma krewnych, których tajemnic nie zna , a które to tajemnice mogą być znane UB (Urząd Bezpieczeństw)?

Czego nie zapomną nigdy po latach dzieci? Strachu rodziców. Każde dziecko ma wdrukowaną instynktowną wiarę w to, że rodzice są ostoją porządku i bezpieczeństwa świata. Kiedy oni zaczynają się bać, świat zaczyna wariować i nieprędko wraca do stanu stabilności. Co gorzej – nigdy już nie będzie stabilny.

Wracam do pieśni o ruszaniu w śmiertelny bój. Karmiona nią na szkolnych apelach i przy każdej możliwej uroczystości, a także w radio wbudowałam jej dźwięki w swój organizm. Nawet teraz, po wielu latach wzywa mnie do jakiejś mobilizacji i wśród bezsiły uruchamia pokłady siły i entuzjazmu. Właśnie, entuzjazmu. Moja osoba nie czuje tego entuzjazmu, czuje odrazę do wojowania, przemocy, zbiorowości kroczącej jedną wspólną drogą, podporządkowania się jednej idei – obojętnie jakiej. Moje ciało i moje pierwotne emocje reagują inaczej niż mój intelekt i moje życiowe doświadczenie.

Pisałam kiedyś, na swoim blogu w Tarace, w odcinku 89 „Wycieczki w głąb siebie (3)” „Prababcia ezoteryczna” że w mojej naturze astrologicznego Strzelca tkwi zamiłowanie do patosu, najjaśniej przewijające się właśnie w pieśniach patriotycznych i religijnych:

http://www.taraka.pl/wycieczki_w_glab_siebie_z6l

niemniej nie zdawałam sobie sprawy z siły tej właśnie konkretnej pieśni – zapewne dlatego, że zatonęła gdzieś w mojej niepamięci.

Wiem, że rytm utworu muzycznego zestraja się z rytmem serca w ten sposób, iż wywołać może konkretne uczucia, ale moje ciało i emocje protestują przeciwko tej wiedzy. Nie chcę przeżywać sterowanych emocji nawet w najbardziej słusznej sprawie. Nie chcę słuchać pieśni, które kierują mnie w stronę cudzych przekonań i cudzych preferencji. Dlatego wręcz alergicznie reaguję na niektóre piosenki reklamowe – ostatnio taką jedną skrzeczącą z obrazem ogromnej deski na kółkach wypełnionej  ludźmi, którzy ż. Dlatego także szamański bęben wywołuje we mnie odruch niepokoju.

Jako ktoś żywo zainteresowany sprzeciwami wobec ograniczania wolności, również w sprawie płodności, wolałabym uniknąć skojarzeń ze świętą wojną Związku Rad.