Taniec kury

W 1989 roku w konkursie literackim „Świadectwo współczesności” zdobyłam główną nagrodę w kategorii powieści. Powieść nosiła tytuł „Taniec kury” a jej wydanie miało finansować Ministerstwo Kultury. Podpisałam już umowę  i wszystko było na dobrej drodze, kiedy przyszło nowe i zamiast wydania książki otrzymałam tylko pewną kwotę tytułem rekompensaty za odstąpienie od realizacji umowy. Książka powędrowała do szuflady ( całkiem dosłownie, pisana była na maszynie, ponieważ komputery były jeszcze rzadkością) i do dziś te sześćset z czymś stron tam leży, żółknąc i kruszejąc jak to stare papiery.

Fragmenty książki jednak wykorzystywałam tu i ówdzie, wyciągając po kilka stron, skanując i używając programu przekładającego zeskanowany tekst na Worda.

Przy okazji mojego tekstu, opisującego walentynkowy sen, najpierw skomentował, później zaś odniósł się do niego w artykule omawiającym trzy inne „walentynkowe”teksty w Tarace „Radek”.  Artykuł swój zatytułował „Czułość dla świata” http://www.taraka.pl/czulosc_dla_swiata

Wśród omawianych tekstów znalazł się opis śmierci sowy autorstwa Michała Dawidowicza http://www.taraka.pl/smierc_sowy oraz wspomnienia „Radka” o śmierci i ostatnim pożegnaniu z własnymi zwierzętami. W tle tych opowieści przewija się motyw braku rytuału oswajającego ale i głęboka potrzeba „uczynienia czegoś” co odda przynajmniej w pewnej mierze uroczyste pożegnanie.

Nie przez przypadek łączy się miłość ze śmiercią, ale też zatrzymując się w pół drogi, cofając przed analizą podobieństw. Nie przez przypadek akcja „Rodzić po ludzku” zapoczątkowana m.in. przez Gazetę Wyborczą znalazła powszechne uznanie, nie znalazła go jednak kolejna „Umierać po ludzku”. Nie przez przypadek śmierć odsuwa się od siebie pozostawiając interpretację tego co się dzieje na pograniczu życia i śmierci religiom i tekstom sprzed tysięcy lat. Nie przez przypadek nieustannie zadziwia  fakt bezkrytycznej wiary w istnienie jednego lub większej ilości żyć po śmierci w postaci kolejnych wcieleń.

Omawianie śmierci na przykładzie zwierząt ma tę zaletę, że ukazuje ją w pewnym „pomniejszeniu” jej wagi, ale stanowi też i wadę tegoż pomniejszenia, biorącą się z rzutowania naszych ludzkich emocji na zwierzęta, inaczej mówiąc antropocentryzmu i antropomorfizmu.

Wkład w dyskusję o postrzeganiu śmierci zwierząt i ludzkiego jej rozumienia może stanowić ten fragment mojej niewydanej powieści, od którego zaczerpnęła ona tytuł, czyli „Taniec kury”. Fragment ten jest dość dokładnym opisem moich przeżyć, które przypisałam bohaterce. Ciekawym aspektem tegoż jest fakt, iż dziecko obserwujące śmierć kury, widziało przedtem śmierć ludzi i zwierząt, spowodowaną wybuchami pocisków w czasie wojny, dlatego też jej postrzeganie nosi cechy tłumaczenia głębszego sensu dostępnego dziecku świata. Jak wiele z tego dziecinnego spojrzenia zostało we mnie do dziś, przekonałam się właśnie kopiując  ten fragment. Myślę, że zawiera on elementy, którym warto bliżej się przyjrzeć.

Zapraszam do lektury:

„Taniec kury

            Matka przyniosła z targu kurę. W zmoczone i brudne pióra skulonych skrzydeł ptaka wczepiły się drobinki sieczki i placki zeskorupiałych odchodów; z łapek związanych szmatką oddartą z kolorowej kiecki lub fartucha łuszczyła się wierzchnia, żółta skórka, spod której wyglądała naga, bolesna siność. Początkowo matka położyła kurę na podłodze w kuchni, ale ptak darł drewno pazurami, paskudził dookoła i śmierdział, więc cisnęła go na ścieżkę przed kuchennymi drzwiami.

Aneczka  usiadła na kamiennych schodkach, zawsze zimnych i wilgotnych nawet w upalny dzień, w cieniu wysokiej wierzby o srebrzystych, skórzastych liściach i krzaków czeremchy, wyrosłych z kiedyś wbitych w ziemię kijów do wieszania bielizny. Kura trzepotała skrzydłami, prężyła związane łapki i dziewczynka patrząc na nią czuła mdły zapach kwiatów, woń mokrego kamienia i mydlin chluśniętych z wiadra pod zarośnięty pokrzywami płot i wszystko to razem, zespolone w jedno, wywoływało dreszcz podniecenia i odrazy. Żal jej było kury, ale nie miała ani odwagi, ani chęci prosić matkę o darowanie jej życia. Wiedziała (a może tylko tym siebie usprawiedliwiała), że zwierzęta pojawiające się w domu były bezlitośnie tępione; myszy łapano w pułapki, muchy zabijano packą, karpia tłuczono młotkiem w głowę, a potem wyłupiano mu oczy i wyciągano skrzela, z brzucha wyciągano pęcherze, które oddawano dzieciom, aby je rozdeptywały i cieszyły się głośnym trzaskiem, z jakim pękały; koty przepędzano ciskając za nimi kamieniami; wszystko to miało swoje uzasadnienie, tak więc i los kury musiał być w nieznanych Aneczce  kategoriach winy i kary zasłużony, jak los pokrewnego kurze indyka, ukaranego obcięciem łba za to, że myślał o niedzieli.

Aneczka  pragnęła zobaczyć, jak zginie kura, bojąc się jednocześnie tego widoku, ponieważ wewnątrz niej tkwiło niejasne przekonanie o nieistotności różnic pomiędzy kurą, indykiem, myszą, kotem i nią, Aneczką.  Nie widziała jeszcze umierania  zwierzęcia lub człowieka, choć pamiętała doskonale to, co w jego wyniku pozostawało; widziała ludzi wykrawających mięso z końskich zwłok leżących na ulicach, widziała kobietę rozpaczającą nad kadłubkiem dziecka, któremu pocisk urwał i cisnął gdzieś daleko głowę, oglądała zdechłe ptaki, śnięte ryby, dżdżownice rozdeptane na chodnikach mokrych po letnim deszczu.

Dziewczynce zdawało  się, że gdy obejrzy dokładnie śmierć, opuści ją przerażenie, odczuwane zawsze, ilekroć mówiło się w domu o czyimś zgonie. Umarła starsza pani z sąsiedztwa, skazano na śmierć znajomego taty, dogorywał brat cioci. Mówiono jej, że każdy człowiek musi umrzeć wcześniej czy później, ale to, co było pocieszeniem dla innych, dla Aneczki  stanowiło udrękę. Każdy musi umrzeć – więc i ona też. Pocieszano ją, że teraz, kiedy wojna się skończyła, umrze dopiero za wiele, wiele lat, a nie na przykład jutro, ale nie bardzo w to wierzyła, ponieważ uspakajano ją tak, gdy na myśl o śmierci zaczynała płakać. Cóż znaczy zresztą te wiele lat, skoro coś jest nieuniknione? Gdy matka mówiła jej, że po powrocie ojca z pracy dostanie lanie – godziny między porankiem a popołudniem biegły tak bardzo szybko, nawet gdy nic nie robiła specjalnie po to, aby się nudzić. Tak samo musiało być i ze śmiercią – wiele lat życia nic tu nie znaczyło, nic a nic!

Gdyby jednak udało się obejrzeć śmierć kury, mogłaby odkryć na przykład, że w śmierci nie ma nic okropnego, choć budzi ona tak silne przerażenie.

– Ryba nic już nie czuje – mówiła kiedyś matka – gdy wyłupia jej się oczy, wycina skrzela, odcina głowę na wywar do rybnej zupy i patroszy brzuch, zostawiając dzieciom pęcherze do zabawy; a nie czuje dlatego, że jest już nieżywa, kiedy to wszystko z nią się robi.

Aneczka  chciała jej wierzyć, ale nie mogła; widziała kiedyś karpia, który tłukł ogonem tłuszcz na patelni, a matka nie umiała, czy nie chciała jej tego wyjaśnić.

Z zabiciem kury matka czekała na ojca, kiedy jednak przyszedł z pracy, zmęczony i zły, pokłócili się. Ojciec zbeształ matkę, że kupuje żywe kury, skoro nie ma komu ich zabić, bo on tego nie będzie robił, po prostu się do takich rzeczy nie nadaje. Marka wypomniała mu wszystkie gwoździe nie wbite w swoim czasie z lenistwa i braku umiejętności, nigdy nie wykarczowane pokrzywy za płotem, wieczne wyprawy na rybki, podczas gdy ona sama z dziećmi…

Zła i obrażona, może dlatego nie zwracając uwagi na dzieci, wzięła siekierę z piwnicy, położyła kurę na drewnianej ławeczce obok kuchennych drzwi i jednym uderzeniem odcięła jej głowę, po czym z obrzydzeniem rzuciła siekierę w pokrzywy i weszła do domu. Kura ciskała się po ławeczce, aż z niej spadła. Szmatka pętająca łapki pękła albo rozwiązała się i kura bez głowy biegała w kółko podskakując i trzepocząc skrzydłami, podczas gdy z jej szyi tryskała fontanna krwi. Bardzo długo trwało umieranie kury.

Nikogo prócz Aneczki  nie było w pobliżu ptaka, choć wszystkich było słychać: matka szczękała garnkami w kuchni, ojciec kaszlał paląc fajkę, Joasia ciągnęła krzesło wołając: dzyń, dzyń – pewnie bawiła się w tramwaj. Kura najprawdopodobniej nie wiedziała, że w ostatniej walce z nieznanym towarzyszy jej Aneczka;  dziewczynka jednak zrozumiała, że gdyby nawet kura o tym wiedziała, byłoby jej to zupełnie obojętne – ponieważ umierając i tak była sama i nikt jej nie mógł ani pomóc, ani odwrócić od niej śmierci.

Pojęła wówczas także, co oznacza usłyszane gdzieś określenie łabędzi śpiew. Łabędź śpiewa, a kura tańczy. Do tej pory sądziła, że śpiewa się i tańczy z radości, ogarnęło więc ją przerażenie, że umieranie można nazwać tańcem i że ona przed chwilą ten taniec kury wymyśliła, a nie wiedząc nic o śmierci mogłaby się tak strasznie pomylić, żeby bólu nie odróżnić od radości.

Z kury matka ugotowała rosół, a ponieważ był bardzo tłusty, z rosołu przygotowała zupę pomidorową z ryżem. Aneczka zwymiotowała zupę i za karę, pod presją ojcowskiego pasa musiała zbierać ją łyżką z podłogi i zjadać. Płakała i wymiotowała na przemian, aż wreszcie dostała gorączki i rodzice położyli ją spać.”