Czym nasiąkają nasze skorupki

Współczesne, przesiąknięte polityką życie, skłania nas do podświadomej wiary, że jest ona w naszym życiu najważniejsza, że wpływa nie tylko na losy kraju, ale i na indywidualne życiorysy w stopniu o wiele większym, niż nam się wydaje. Tymczasem to nieprawda.

Nasze indywidualne losy zależą od wielu rozmaitych okoliczności, wśród których sytuacja polityczna jest tylko jednym z parametrów, niekoniecznie podstawowych. Abstrahując od klęsk żywiołowych i wojen, jej wpływ na nas jest minimalny, a na pewno nie wypowiedzi polityków, które traktujemy jako coś istotnego, chociaż w gruncie rzeczy oznaczają tylko, że ktoś coś powiedział. Dziś powiedział to, a jutro powie coś innego, nie zawsze szczególnie odkrywczego. Wystarczy uświadomić sobie, że np. w najbiedniejszych krajach niekoniecznie ludzie cierpią na depresję w takim stopniu, jak w krajach, gdzie ludność jest  lepiej sytuowana. Podobnie ma się sprawa ideologii i systemu zarządzającego państwem. Dla większości ludzi nie ma on najważniejszego znaczenia, chyba, że ludzie ci należą do grup sekowanych i piętnowanych. Ale w każdym ustroju i w każdych okolicznościach istnieją takie grupy, nie trzeba koniecznie dyktatury, żeby kogoś zniszczyć. Rzecz tylko leży w skali opresji, której są poddawane. Słowo może stanowić tu broń, ale czasem przychodzi szybko inne słowo, inna sprawa, inna broń; jutro lub pojutrze.

Dzieje się tak dlatego, że każda strona polityczna usiłuje wykazać swoją ważność dla państwa i życia ludzi; jest to czasami jedyna zgodna rzecz między różnymi frakcjami politycznymi. Słuchając codziennie słów polityków zaczynamy wierzyć, jak bardzo są oni dla nam niezbędni nie zawsze rejestrując ich sprzeczności i kłamstwa, często nawet nie maskowane.

Jedyną rzeczą, która może uchronić nas przed tym jednostronnym spojrzeniem na uwarunkowania życia ludzkiego jest literatura. Pisarze szukają (z nielicznymi wyjątkami oczywiście) problemów i okoliczności, w których polityka nie ma zbyt wielkiego znaczenia, tym samym podnosząc wagę indywidualnych losów i decyzji poszczególnych osób, które dla polityki niewiele znaczą. Wprawdzie siła słów może rosnąć lub maleć, ale to za sprawą innych słów.

Spychanie literatury na margines życia, zastępowanie dobrych książek gniotami, pełnymi przemocy i atrakcyjnie szybkiej akcji,  działa na korzyść polityków, którzy uważają się za szafarzy naszego życia i naszych losów. Przy okazji jednak zastępują wzorce warte analizy i obejrzenia oraz bliższego poznania, wzorcami przykrojonymi i dopasowanymi do średniej statystycznej, na niskim poziomie dokładności, świadomości i refleksji. 

Polityka jest wrogiem literatury i to wrogiem gorszym, bo ukrytym. Politycy wspierają pewnych autorów, których dzieła współgrają z ich poglądami, zaś część autorów ulega im i daje się prowadzić jak bezmyślne zwierzęta w stadzie.

Czasami jednak mimowolnie prawda przebija przez obowiązujące schematy myślenia, jak dzieje się to np. z oceną Ukraińców w Polsce. Część polityków podkreśla, jacy to jesteśmy wspaniali i godni najwyższych pochwał, że pomagamy uchodźcom ukraińskim w Polsce, a przecież oni nie tak dawno, bo kilkadziesiąt lat temu wstecz, jeszcze za życia niektórych z nas mordowali Polaków bezlitośnie. W podtekście tego przekonania jest głębokie zdziwienie, że nasze społeczeństwo w wielu sprawach głupie i niedouczone, w tej właśnie sprawie wykazuje najwyższą moralność, wręcz biblijną w rodzaju nadstawiania drugiego policzka. Temat ten wydaje się politykom samograjem i są tylko zdziwieni, że  niewielu go podchwytuje.

Moim zdaniem to nieprawda, to nie jest tak. Bardzo wielu Polaków pochodzi z tak zwanych kresów, tzn. obecnych ziem ukraińskich. Mieliśmy rodziców i dziadków tam urodzonych, mówiących śpiewną polszczyzną tamtych stron, wtrącających ukraińskie wyrazy do swojej codziennej mowy, opowiadających dzieciom z sentymentem o pięknych ziemiach, krajobrazach, wspaniałych ludziach i życiu, wprawdzie biednym, ale godnym. To, że życie to zostało zaburzone przez politykę, w ogólnym rozrachunku  pamięci jest pomijane. Ważniejszy jest ten zagajnik, ten sąsiad i jego wspaniałe plony; tamta piaszczysta droga, którą szło się boso do kościoła kilometrami, dopiero jej kresu zakładano buty. Mimo tego tamten świat był im bliższy niż współczesny, z ich techniką, luksusami (często iluzorycznymi), ale i ograniczeniami i wymaganiami wobec jednostki.

Ukraińcy w Polsce przywołują swoimi głosami, swoim sposobem bycia podświadomie zupełnie naszych bliskich, którzy często już odeszli, a którzy mieli z nimi bardzo wiele wspólnego: zachowanie, poglądy, bliskie związki, rodzinne anegdoty, zwyczaje i rytuały. Pierwszy odruch Polaków, to opiekuńczość wobec kogoś, kogo uznajemy za swoich młodszych braci. Dopiero później przychodzą refleksje oraz zachowania sterowane słowami niektórych polityków, bowiem część z nich ulega tak samo jak my, rodzinnym sentymentom i gubi się w swoich odczuciach.

Podobny zresztą stosunek mamy do Białorusinów, których wielu w Polsce znalazło swoje chwilowe miejsce pobytu. Od zawsze Rosjanie byli naszymi  wrogami, więc doskonale ich rozumiemy.

Przykro tylko, że te szczere zachowania usiłują zaburzyć politycy, ponieważ z jakichś tam przyczyn nie są im potrzebne. Dla nich i ich pychy członek społeczeństwa powinien zachowywać się tak, jak polityk mu pokaże, bez żadnych sentymentów rodzinnych i innych. Nawet religijność przykrawają do swoich przekonań, usuwając z niej wzniosłość, dobroć, pomoc, a pakując do niej prymitywne wytyczne rzekomo moralne, jak np. zakaz przerywania ciąży jako ochronę życia poczętego. 

Kiedyś kazania księży wiązały się z refleksjami moralnymi, o wiele bardziej skomplikowanymi niż dziś. Wszak Biblia nie jest jednoznaczna wielu sprawach i dlatego żądaniom moralnym należało dać oprawę bardziej refleksyjną, tłumaczącą rozmaite sprawy, które dla polityków są teraz proste jak drut. Wiem to, bo w dzieciństwie chodziłam co niedzielę do kościoła i kazania były dla mnie często źródłem refleksji. Dzisiaj w czasie bardzo rzadkiej bytności w kościele przy okazji ślubów lub pogrzebów słyszę wiele słów odbijających poglądy polityczne księży, trochę wyświechtanych banałów, dużo informacji dotyczących spraw finansowych parafii i sporo wyrzekań pod różnymi adresami – jakby księżom pasowało na kazaniu właśnie poszukiwanie winnych za prawdziwe lub urojone krzywdy.

Echa tej przeszłej już refleksyjności tkwią w naszym społeczeństwie do dziś, choć coraz bardziej okrojone i odsunięte na bok. Tym należy tłumaczyć także odchodzenia od religii, która nie zaspokaja potrzeby zadumy nad życiem, postępowaniem swoim i innych; nad dobrem i złem. Po co nam taka religia, za udział w której trzeba płacić, a nie otrzymuje się nic.? Zostaje trochę rytuałów, ale przestają być potrzebne; jeżeli JA idzie w kąt i religia idzie w kąt.

Zastanawiam się, co się stanie, gdy dobra literatura śladem religii pójdzie w kąt. Już dziś tematem książek są problemy wyciągnięte przez polityków, a nie te, które najczęściej absorbują człowieka. No i pojawia się literatura typu farbowane lisy, mająca na celu spowodowanie  rzekomego dobrostanu jednostki, czerpiącego nie z pewności słuszności postępowania, a z pozytywnych zbiegów okoliczności (np. odziedziczenie spadku) lub znalezienie miłości życia przez kobietę brzydką jak noc, także przez przypadek. Smutne to, nawet bardziej niż z pozoru się wydaje, bowiem odchodzi w kąt nawet to co instynktowne, a raczej wypracowane przez pokolenia: zwyczajna ludzka dobroć, przyjaźń, zainteresowanie drugim człowiekiem i odruchowa pomoc, jaką świadczyli sobie ludzie poddani trudnym doświadczeniom. Dzisiaj oczekujemy tego od polityków łącznie z żłobkami, przedszkolami i domami starców, eufemistycznie zwanych “naszymi kochanymi seniorami” bo walczymy ze słowami: „murzyn”, „inwalida”, „starzec” i usiłujemy zastąpić je innymi, w myśl przekonania, że nienazwane nie istnieje. Zapominamy też, że nie istnieje coś, czemu nadaje się fałszywe miano.