Powielkanocna rada dla moich i cudzych wnuków

Zacznę od przypowieści. Uwielbiałam je kiedyś i uwielbiam do dziś. Biblijne i wzorowane na nich. Jest bowiem tak, że zdarzają się historyjki błahe na pozór, po latach jednak okazują się przenośnią, pozwalającą zrozumieć dylematy stające przed człowiekiem i wówczas zwykłe opowieści stają się przypowieściami. Rzadko mi się zdarza coś w tym rodzaju napisać, ponieważ czuję ich wielką wagę, a nie chcę popadać w moralizatorstwo. Poniżej moje odstępstwo od tej zasady.

Tak więc zdarzyło się to przed Wielkanocą, wiele lat temu, gdy dumnie posiadaliśmy z mężem samochód marki Syrenka. Samochodem tym udaliśmy się w góry, aby spędzić tam święta. W niedzielę wielkanocną postanowiliśmy zrobić sobie wycieczkę do kościoła, który znajdował się na szczycie pewnej góry, w niewielkiej odległości od miejscowości, w której mieszkaliśmy. Na górę tę można było wjechać samochodem, co pociągało nas, dotychczasowych pieszych, jak nam mówiono – w lecie, ale nie w zimie, ponieważ droga ta nie była odśnieżana. 

Asfaltowa szosa prowadziła na szczyt góry z dwóch miejsc, można więc było wjechać z jednej strony, a wyjechać z drugiej. Tak też postanowiliśmy zrobić. Wielkanoc tego roku była wczesna, bodajże marcowa i choć stopniały śniegi, jako miastowi, nie przyzwyczajeni do wiejskich okolic, nie wzięliśmy pod uwagę, że grunt może być jeszcze bardzo grząski. Wjeżdżając pod górę byliśmy już bardzo blisko szczytu, gdy asfaltówkę zastąpiła droga gruntowa, a samochód nasz zawiesił się na koleinach wyżłobionych przez koła ciągników.

Mijali nas świątecznie ubrani ludzie I choć patrzyli z niechęcią, znaleźli się młodzi chłopcy, którzy sami z siebie, nieproszeni, pomogli nam wysunąć samochód z kolein I przepchnąć go nieco dalej, gdzie grunt był już twardszy i można było spokojnie jechać przez osuszoną już wiatrem część drogi. Mimo, że ludzie ci nam pomogli, ponieśli także pewne straty z tego powodu, a mianowicie pobrudzili sobie świąteczne ubrania.

Odnieśliśmy wrażenie, że pomagać nam specjalnie nie chcieli, ale zmusiło ich do tego coś od nich silniejszego, może świadomość święta, jego znaczenia, a może też jakieś kulturowe zobowiązania i nakazy. Pomogli nam, ale patrzyli na nas z niechęcią, nie chcieli przyjąć zapłaty ani podziękowań; podobnie zachowywali się także i inni ludzie, mijający nas w drodze do kościoła. 

Dziś, kiedy przypominam sobie tę historię, rozumiem także jej głębsze znaczenie. Jeżeli zdarzy się komuś w życiu sytuacja, z której nie widzi wyjścia, może powinienem stanąć i zaczekać aż sprawa sama się rozwiąże. Zazwyczaj rozwiązanie przychodzi z zewnątrz, takie lub inne; nie zawsze wiemy, jakie ono będzie i nie zawsze ono jest przyjemne lub korzystne; ma jednak jedną dużą zaletę – nie musimy nic zrobić, aby nasz los się odmienił.

Dlaczego jest to rada dla wnuków? 

Wielu młodych ludzi przez pandemię czuje się odizolowanymi od świata i rówieśników, rozrywek, kontaktów i innych rzeczy, do których się przyzwyczaili. W przenośnym sensie ugrzęźli w koleinach swoich nawyków i swojej życiowej sytuacji. Sami nie umieją się z niej wydostać, bowiem ich wyobraźnia nie sięga tak daleko, aby mogli narysować przed sobą scenariusz przyszłych wydarzeń, albo jest on wręcz katastroficzny, ponieważ ich wyobraźnia nad miarę wybujała wskutek genów lub lektur czy filmów. 

Świat jednak nie stoi w miejscu, idzie naprzód i zawsze znajdzie się ktoś albo coś co wytrąci ich z tych kolein bez własnego wysiłku. Będą musieli przystosować się do nowej sytuacji, w której się znajdą i na pewno zrobią to odkrywając jednocześnie prawdę, że życie przerasta wszystkie możliwe nasze wyobrażenia o tym, co będzie potem.

Ludzie, którzy nas otoczą później nie zawsze będą życzliwi, ale zawsze chcąc nie chcąc zmienią naszą sytuacją. Czy na gorsze., czy na lepsze – będzie to jednak nowy układ na szachownicy, który może przynieść nieoczekiwany sukces albo zmianę, która po jakimś czasie przyniesie nową szansę. Tak więc śladem pewnego wróbelka przyjmijcie, że nie zawsze twój wróg, co na ciebie…. I na odwrót, oczywiście też.

A kiedy zdarzy się taki moment, że trzeba się sprężyć i za coś wziąć, zrobić, nauczyć się lub podjąć decyzję, to najlepszym wyjściem będzie wyjść z siebie i stanąć obok oraz popatrzyć na to, co pozostało w tym miejscu. Ten, czy inny widok, jaki zobaczymy, powinien skłonić nas do nabrania przekonania, że od takiej czy innej decyzji świat się nie zawali i potraktować ją jako swego rodzaju ćwiczenie do przymuszania się. 

Uda się albo nie uda się, nic nie zatrzyma się w biegu, nie wybuchnie żadna wojna, zegary nie oszaleją, komunikacja nie stanie, nie zmieni się partia rządząca ani opozycja, tylko my staniemy jeszcze bardziej obok.  Może coś dodatkowo zobaczymy albo o czymś się przekonamy.  I nic więcej. Ale warto poczekać na nowy widok i nowy ogląd.

Tyle od Babci Ezoterycznej na dziś.