Eustachy Rylski

Zawsze sądziłam, iż polskim pisarzem, zasługującym na Nobla (nawet bardziej niż Tokarczuk) jest Eustachy Rylski, do czasu, dopóki ktoś nie powiedział mi: A kto w ogóle o nim słyszał? Faktycznie, ja też usłyszałam lata temu przez przypadek i przez przypadek przeczytałam jego pierwszą książkę „Stankiewicz. Powrót” – składankę z dwóch króciutkich powieści, która wrzuciła mnie, starzejącą się kobietę, matkę, borykającą się w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku z kolejkami po kartkowe mięso, którego zawsze było dla rodziny za mało, z wymaganiami zaocznych studiów i nieco już zleżałym intelektem, z własnym ciałem, odmawiającym posłuszeństwa w najbardziej newralgicznych momentach i innymi problemami dnia codziennego. Któż pomyślałby, że mogą porwać mnie wewnętrzne rozterki syna carskiego oficera z tożsamością, zdradą rodzinnych ideałów i życiowym powołaniem?. Ojczyznę to ja miałam wówczas gdzieś, walczyłam o przetrwanie i tyle. Miałkość ludzi, którzy wówczas mnie otaczali i za najważniejsze zadanie życiowe uważali wyjście na szersze wody z własnym nieudacznictwem w komplecie, odstręczała mnie od idealizmu. Nie przeczuwałam wówczas, że rewolucje robią nie wspaniałe i szlachetne jednostki (które tylko trafiają się tu i ówdzie), ale dekownicy, węszący okazje, przekręciarze i ci, którym paliła się ziemia pod nogami lub których głupio ciągnęło na krawędzie zguby.

Cała ta burza Solidarności w zetknięciu z powszechnym marazmem i czymś, co nazywano ładnie „emigracją wewnętrzną” nałożyła się na osobiste, niemiłe doświadczenia kobiety czterdziestoletniej, która traci siły i napęd do życia stając się przezroczystą nie tylko dla przechodniów, ale i dla bliskich. Z wyjątkiem tych, którzy wskazali mi gałąź na pobliskiej topoli, gdzie zawisnę, bowiem odkryłam ich złodziejstwo, a w przeciwieństwie do nich nie dysponowałam siłą solidarnych towarzyszy. Powieści mini ER dawały mi oddech, perspektywę dziejów, w których mogłam zanurzyć się porzucając doraźność, bieżączkę i problemy bytowe.

W ciągu ostatnich lat przeczytałam jeszcze jedną powieść ER „Warunek” i dziwiłam się, że tak bardzo jest cicho o polskim pisarzu, w moim przekonaniu najlepszym z żyjących. Uznałam więc, iż jest pisarzem zbyt skomplikowanym, żeby zwykły zjadacz chleba mógł go poznać, smakować i zrozumieć. Gdybym miała przyznawać nagrodę Nobla, wahałabym się między Olgą Tokarczuk, a nim. Za Olgą Tokarczuk przemawiałaby rozległość poruszanej tematyki, odmienność poszczególnych dzieł, bliskie mi kobiece spojrzenie na historię, za Eustachym Rylskim wysiłek, jaki należy włożyć w lekturę, żeby zrozumieć to, co celowo jest niedopowiedziane i co jest odmienne od mojego toku myślenia, a więc ma dla mnie walory kształcące.

Właśnie skończyłam lekturę ostatniej powieści Eustachego Rylskiego „Blask”, która we wnikliwej recenzji Gazety Wyborczej uznana została za nieudaną.

https://wyborcza.pl/7,75517,23619635,blask-eustachego-rylskiego-panstwo-w-rozkladzie-kosciol.html

Moje zainteresowanie nią było tym większe, że fascynują mnie i namiętnie staram się poznać przedsięwzięcia nieudane, odnaleźć w nich ten moment, gdy szala przechyliła się na ich drugą, ciemną i przegraną stronę.

Napiszę wyraźnie – mnie przeszkadza  odnoszenie się do aktualnej sytuacji kraju, chwilami skażone pewną niewiedzą, którą miał autor w początkach „dobrej zmiany”, niezręcznym kamuflażem i oczywiście uproszczenia, niemozliwe do uniknięcia przy takim spojrzeniu. A także unikanie zbyt czytelnych analogii, zasłanianie się nieszczerym, że to nie tu i nie teraz. W przywołanej recenzji ostateczna diagnoza brzmi:

Kłopot z nową powieścią Rylskiego polega na tym, że przybrała kształt placka z rodzynkami. Wyobrażam sobie, że te ostatnie będą zawzięcie wydłubywane i konsumowane. Jak na przykład dialog o głowie państwa. Otóż jedna z postaci zauważa, że nie można powołać nowego prezydenta, bo przecież to stanowisko jest już obsadzone. W odpowiedzi słyszy: „Niech pan nie żartuje. Chodzi o kogoś, kto z powierzonej funkcji coś by rozumiał”

Dla mnie kłopotem jest coś innego. W recenzji upraszcza się sprawę odejścia dyktatora, stwierdzając, że umarł, ale śmierć jego nie została ogłoszona. W istocie w „Blasku” on nie umarł, tylko jego obecność rozrzedziła się – cokolwiek rozumieć pod tym pojeciem. Tej wieloznaczności brakuje pisarzowi, gdy przytacza rozmaite wydarzenia – mające źródło w wydarzeniach rzeczywistych lub nie, a zwłaszcza w diagnozach stawianych przez polityków. Moim zdaniem autor zaplątał się w ich sieć, zapominając, że czasami należy iść w opozycji do eksponowanych, zbyt wygodnych poglądów i wytłumaczeń.

O pisarzu można poczytać tu:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Eustachy_Rylski_(pisarz

Są jednakże dzieła nieudane, których nieudanie zawiera wiele ważnych spostrzeżeń. Dlatego też przystąpiłam do lektury pewnej bardzo nieudanej mojej pierwszej powieści, która ostała się w bibułkowej kopii maszynopisu… Kto jeszcze pamięta te niebieskie kalki ołówkowe i czarne maszynowe, wyliczane w biurach co do sztuki w stanie wojennym? Ilu kandydatów na pisarzy musiało je podkradać lub przymilać się do sekretarek? Ile niedocenianych utworów przepadło z powodu zblaknięcia po latach?

Zmęczona nieudacznikami wracam do innych lektur. Ostatnio w ramach poznawania noblistów zaczęłam czytać dzieła noblisty z 2017 roku – Kazuo Ishiguro, a właściwie czwartą jego książkę: „Niepocieszony”. Jestem rozczarowana i niepocieszona. Poetyka sennego koszmaru nie jest niczym nowym w literaturze, nie po raz pierwszy bohater nie wie gdzie jest, nie wie po co przyjechał i czego od niego oczekuje otoczenie, w dodatku nieznane osoby okazują się jego bliskimi: partnerką, dzieckiem, ojcem partnerki itp. Powieść jest niesłychanie nudna, przegadana, jak wszystkie spotkane przez bohatera osoby dyskutujące, a właściwie przeżuwające jakieś strzępy głupawych spostrzeżeń. Mnie nasuwa skojarzenia z pamietnikiem zakochanej nastolatki obserwującej każde poruszenie, wygląd i słowo chłopaka. Po kilku stronach taki tekst już niczego nowego nie wnosi do naszej wiedzy o świecie, w którym ma miejsce akcja i do wniosków wysnuwanych przez autora. Przeczytałam 305 stron i załamałam się – przede mną jeszcze 253, nie wiem czy podołam. Zawsze preferowałam oszczędność słowa i drażni mnie nadmierna gadatliwość.

Pocieszam się, że nieudana powieść Rylskiego więcej wnosi do mojej wiedzy o świecie niż nieudana powieść uznanego noblisty.