„Straszny był świat, gdym susa dał”

Niektórzy astrolodzy prezentują taką teorię, że dziecko przychodzące na świat w pewnym sensie „wybiera” ten moment czasoprzestrzeni, w którym pojawienie się będzie miało największe szanse realizacji jego życiowego zadania. Tym m.in. uzasadniają fakt, iż nie ma sensu badać horoskopu czasu poczęcia, nawet gdy dziecko urodzi się przy pomocy cesarskiego cięcia (co w dzisiejszych czasach jest coraz częstsze), ponieważ i tak moment ten został przez jego duszę uznany za najwłaściwszy. Ma to oczywiście związek z teorią karmy i z przekonaniem, że istnieją dusze, a wolna wola już urodzonego człowieka, poza szczegółami, jest tylko iluzją. Jak jest w istocie – przekonamy się sami w stosownym czasie.

Jeśli miałoby to być prawdą, trudno zrozumieć, dlaczego człowiek wszechstronnie uzdolniony potrafi tak bardzo zagmatwać swoje życie, mimo iż jest tego świadom, a co więcej, potrafi o tym mówić i pisać. To nie jedyny przykład; w moim życiu pojawiło się i pojawia wielu takich ludzi. Odznaczają się rozumem, inteligencją, przenikliwością, ale nie potrafią z tego wyciągnąć praktycznych wniosków. Żyją wbrew swojej świadomości, tak jakby naciągali czasoprzestrzeń niczym tkaninę, badając jej wytrzymałość. Mnie ich bardzo żal, ale muszę gwoli prawdzie dodać, że poniekąd im zazdroszczę. Sama chciałabym coś takiego robić; postępować jak chcę, kierować się czymś innym, niż nudny i przewidywalny rozsądek; cóż jestem na to zbyt wielkim tchórzem.

Młody, tragicznie zmarły poeta, Błażej Sędzikowski kilkanaście lat temu napisał taki wiersz:

Matka kwiliła, ojciec łkał
straszny był świat gdziem susa dał
William Blake

kiedy pękła ciepła matnia matki
zgubiwszy perłę, której nie skradłem
wyrzucony z domu po raz pierwszy
zachłysnąłem się bólem i światłem

potem czułości, na śmierć zagłaskane
potem ubranka szyte uśmiechem
i wszystkie dzieciństwa strupki zdrapane
co będą przeklinać młodego poetę

dziadek poeta i dziadek powstaniec
ojciec zaszyty kłębkiem milczenia
a ja już wtedy, maleńki wygnaniec
zdrajca i oszust bez przeznaczenia

sprzedałem wszystko co mi zostawili
zdjęcia, ordery, maleńkie mieszkanie
łzy dla nich nawet nie mam w tej chwili
za wszystkie wspomnienia, za całe kochanie

o żonie nie wspomnę, bo po co wspominać
obiad spalony gdy już po musztardzie
wpierw ją uczyłem jak wianki się ścina
potem jak posag zastawia w lombardzie

złym dzieckiem będąc i synem zatraty
takimż i ojcem dokładnie
– powiedz chłopczyku co słychać u taty
„tatuś mój pije i kradnie”

cóż kiedy sensu nie czułem w tym wszystkim
gdy czarny ogień mi serce przewiercił
kamieniem będąc i sobie i bliskim
życia nie ceniąc wciąż bałem się śmierci

rzuciłem więc wszystko, ruszyłem za słońcem
plecak wypchałem najczystszą urazą
plecy sparzyły mi mosty płonące
w sercu bił diament ze skazą

ilu przyjaciół zawiodłem po drodze
ilu nabrałem na swe zagubienie
ilu już na mnie zawiodło się srodze
oddając pieniądze za czyste spojrzenie

oczy marzące miałem to prawda
twarz jasną i miłą po przodkach
i śmiała się skrycie ma siostra pogarda
kupował to każdy kto tylko mnie spotkał

dawno opluwszy najczulsze świętości
Boga szukałem na ciężkim kacu
wierzywszy czemuś w swej bezczelności
że świeci mi gwiazda natchnionych pariasów

szukałem tej gwiazdy z nadzieją wariata
choć oczy mi dawno oślepły od wódki
zmyliłem kierunek na każdej z dróg świata
i szedłem dalej nie bacząc na skutki

(…)

a ty skoro czytasz tą spowiedź żałosną
nie lituj nade mną się wcale
tej perły zgubionej gdy rodziłem się wiosną
nie skradłem więc mogłem ją znaleźć

Ta wersja wiersza była tylko przymiarką. Autor pracował nad nim jeszcze wiele wieczorów, wręcz ślęczał, cóż, możliwe, że ostateczna wersja jeszcze tkwi w nie sprawdzonych papierach.

Kiedy go czytam, zdaje mi się, jakbym rozmawiała z człowiekiem, przed którym nie ma żadnej przyszłości. Starcem osiemdziesięcioparoletnim, podsumowującym swoje  niezbyt udane życie. A przecież, pamiętam, gdy go poznałam, był jeszcze dzieckiem, bystrym, żywym, rozwiniętym intelektualnie nad wiek. Wraz z mamą, pisarką Mirką Sędzikowską i starszym bratem, gościli u mnie na działce. Któregoś dnia chłopcy wybrali się do lasu po susz na ognisko. Zaszli bardzo daleko i natrafili na uschnięte drzewko, na które załadowali całą górę gałęzi, zebranych wcześniej. W którymś momencie okazało się, że miejskie życie nie daje kondycji potrzebnej do przyciągnięcia tego ładunku. Zastanawiali się czy nie zredukować ilości ciągniętego suszu, ale było im żal. Uważali, że zanim obrócą drugi raz, ktoś im może zabrać zebrany opał. Wówczas na ich drodze pojawił się miejscowy dziadek, który pomógł im dociągnąć drzewo i nawet nie chciał słuchać podziękowań. Błażej nie mógł nadziwić się, jak to jest, że ktoś pomaga zupełnie bezinteresownie. Opowiadał jak zachowaliby się w podobnych przypadkach wobec nieważnych dzieciaków ludzie  spotkani w jego okolicy zamieszkania i snuł swoją opowieść, ubarwiając ją coraz większą liczbą szczegółów. Już wtedy widać było jego zdziwienie światem i zaczątki tego, że stawiał się w pozycji obserwatora punktującego wszystkie tego świata braki.

Czy pomogła mu znajomość filozofii, literatury, umiejętność samodzielnego myślenia? Całymi nocami dyskutowali z matką, opozycjonistką, nauczycielką pozostającą z przyczyn politycznych długo bez pracy, polonistką, autorką opowiadań i powieści, a poziom tej dyskusji często przekraczał nie tylko dywagacje stosowne do wieku chłopców, ale także moje rozumienie i mój poziom wykształcenia i erudycji. Czy już wówczas Błażej odkrył w zawirowaniach losu rodziny, że myślenie boli  i że tego bólu istnienia nie wytrzymuje, dopóki nie sięgnął po wspomagacze? Tak przynajmniej sądzę.

Kiedy pisał ten wiersz, jego syn, Julek, był wtedy mały, ok. dwuletni. Jak pisze matka – Mirka, Błażej powracał myślą do swoich wczesnych lat. Przymierzał się do książki, którą, istotnie, napisał kilka lat później.Pracował na jakiejś śmieciowej umowie, bardzo się starał, żeby żona była zadowolona. Ja pamiętam, że nawet kończył kurs spawania, organizowany dla bezrobotnych, w nadziei, że zdobędzie dobry i pewny zawód. Wyobraźcie sobie: drobny, szczuplutki chłopak w ciężkiej odzieży ochronnej z aparaturą w smukłych dłoniach i wierszami w głowie! Moim zdaniem to nie miało sensu.

Pewnego dnia Błażej zniknął. Żona powiedziała rodzinie, że uciekł z cyrkiem, ale nikt nie wiedział, czy to była  prawda. Zostawił kartkę, że jedzie zarobić dużo pieniędzy. Wrócił po tygodniu. Bez pieniędzy, za to z wierszem. O ile matka pamięta, nikt go nie pochwalił. Czy ta pierwsza próba przerwania pępowiny, łączącej z bliskimi wrzuciła go na ruchomy chodnik, który niósł go dalej i dalej, podczas gdy mijane krajobrazy zbyt krótko zostawały w pamięci, poza wrażeniem, że jest źle, źle i jeszcze raz źle…

Za moich młodzieńczych, studenckich lat, 60-tych dwudziestego wieku śpiewano taką piosenkę (często złośliwie) na pochodach pierwszomajowych „Źle było, źle będzie, w Polsce zawsze i wszędzie…” Oczywiście my, dzieci PRL, nie spodziewaliśmy się niczego dobrego w przyszłych latach – przez lat co najmniej trzydzieści parę.

Czyżby podobną piosenkę przywiały Błażejowi nadchodzące nowe czasy, rozbudzające nadzieje, ale nie dające wystarczającej siły i odporności, żeby z nich skorzystać?  Czy to on wybrał sobie niewłaściwy moment czasoprzestrzeni, żeby przyjść na ten świat? 

Matka kwiliła, ojciec łkał
straszny był świat gdziem susa dał