Ta świetlana postać

Odpowiadając Adze:

Irytują mnie celebryci i celebrytki. Nie ze względu na to, kim naprawdę są (wszak nic o nich nie wiem, nie znam ich osobiście), ale ze względu na to, że cała masa chłamu informacyjnego, który ich otacza, jest nie do przebrania, nie do oddzielenia ziarna od plew. Nie chce mi się w tym grzebać, jako że nie uważam, aby miało to jakikolwiek sens; i nawet, jeśli wyrobię sobie na nich uprawniony pogląd, to nic z tego nie wynika. W dodatku jakakolwiek rzucona przelotem opinia, że życie i poglądy tej osoby mnie nie interesują, wywołuje falę agresji i stanowcze żądanie, abym uzasadniła swoją opinię. A ja nie chcę jej uzasadnić, musiałabym studiować życiorys tej osoby, może ją poznać osobiście, a uważam to za stratę czasu, którego i tak nie mam zbyt wiele. Wystarczy mi, że jeśli wprowadzę do wyszukiwarki jej nazwisko i wyświetla mi się z dziesięć poddziałów typu: X partner, X wzrost, X figura, X włosy, X dokonania, nawet X Barbie itp. Może to całkiem fajna osoba, ale ja mam jej dosyć przez medialny szum, który najwyraźniej akceptuje, a nawet nim zarządza.

Czy moim obowiązkiem jest uzasadnianie każdej myśli, która przepłynie mi przez głowę, gdy dzwoni ktoś wieczorem i przerywa moje wyciszenie opowieściami, które średnio mnie interesują (zaangażowanymi oczywiście, a jakże!). Mój brak entuzjazmu dla jakiegoś pseudostrajku, o którym nic nie wiem i w który nie zamierzam się wgłębiać, prowadził akurat do tej kobiety. Niewiele o niej wiem, poza tym, że wszędzie jej pełno, aż za bardzo.

Ostatnio adoptowała dziewczynkę i wszystkie pisemka dla głupich kobieciątek, wszelkie „Pudelki” i Plotki” pełne były ochów i achów. Wówczas ona, prawdopodobnie  dla podniesienia temperatury publicznego zaangażowania, oznajmiła, iż adoptowała nie jedno, lecz kilkoro dzieci – oczywiście w egzotycznych krajach, do których daleko i w których dochód na 1 mieszkańca wynosi coś koło dolara dziennie,w  jakimś Kongo Zimbabwe, czy Burundi, z rocznym PKB około 300$. Uzasadniała to oczywiście, a potakiwacze tłumaczyli ją, że nie jest ona Angeliną Jolie, tylko lepszym jej wydaniem, bowiem nie wyrywa dzieci z tamtego środowiska, nie wtłacza im do głowy europejskich wartości…itp itd.

W sumie to fajna adopcja, podobnie jak adoptowanie śnieżnych panter, czy dzieci poczętych, gdy oznacza ona naprawdę jedynie wydatek kilku dolarów, bez obowiązków adoptującego. Nasza celebrytka nie musi czuwać nad łóżkiem dziecka, gdy choruje, nie zna, ani nie chce zapewne poznać jego języka, żeby snuć mu bajki i pocieszenie w dziecinnych zmartwieniach, nie musi mierzyć się z trudami prawdziwej adopcji. I w dodatku jest lepsza, niż jakaś obca celebrytka Angelina Jolie.

Ale wracam do mnie. Ja mam rzekomo obowiązek uzasadniać swoje zdanie na jej temat! Wokół mnie umierają lub chorują ludzie, z którymi emocjonalne związki sięgają daleko głębiej niż  z  ową celebrytką, prezentowaną przez jedną z telewizji, kobietą, która wszędzie już była, wszystko widziała i ze słodkim, wystudiowanym  uśmiechem sugeruje nam, z kogo winniśmy brać przykład. Jestem w cichej żałobie po nich, po tych, którzy dla mnie wiele znaczyli, nawet nie prywatnie,  a w tym samym czasie społeczeństwo domaga się ode mnie określenia pozytywnego stosunku do kogoś, do kogo pozytywny stosunek wymuszają media i żądaniu temu ulegają z pozoru całkiem rozsądni ludzie. W takiej wszechstronnej osobie  nie każda z kobiet znajdzie cechę, z którą się utożsamia. Jednego pociąga, że wspina się w Himalajach, innego, że adoptuje jakieś dzieci i że wygłasza jednemu z nich sentymentalne przemowy na temat zmarłego tatusia, jeszcze innemu, że ma pieski lub kotki, wreszcie komuś, że ma stanowcze zdanie na temat ochrony środowiska, nawet jeżeli specjalnie na tym się nie zna. Komuś to (jak mawiano w czasach słusznie minionych – zwisa kalafiorem). Moje zdanie na temat, które butelki lepsze: plastikowe czy szklane, nie ma najmniejszego znaczenia. Decydują o tym koncerny, a nie kupujący w sklepach. Tak jak w sprawie torebek – w co mi zapakują, w tym wezmę. Tak więc przekonywanie mnie mija się z celem. Podobnie jak reklama na skrzynce pocztowej, każąca mi powiedzieć, czy jestem za czy przeciw. Ciekawe, że nie pytali mnie, zanim nie uchwalili ustawy. Niech owa celebrytka przekona choć jeden koncern! Mnie może spokojnie sobie odpuścić.

Tymczasem celebryci/tki stali się wzorem wszechstronnym dla ludności naszego grajdołka i biada temu, kto widzi w nich jedynie osobę skutecznie zarządzającą swoim publicznym wizerunkiem, traktowanym jak osobowość. Z przykrością donoszę, że owej kobitce, którą mam na myśli, właśnie osobowości brakuje. Wszystko zresztą jedno. Gorzej, że pewna moja znajoma, skądinąd mądra kobieta, usiłuje wymusić na mnie  uzasadnienie mojego stosunku do owej celebrytki. Nie lubię jej po prostu i tyle. Im bardziej moja koleżanka na mnie naciska, tym mniej lubię tę X-Barbie.

Może na tym właśnie polega moja wolność , że mogę sobie darować opowiedzenie się po jakiejkolwiek stronie. Z czasów głębokiego PRL pamiętam, że kto  nie był z nami, ten był przeciw nam.  I dzisiaj dalej tak jest, choć niewiele osób rozumie wolność, jako nie opowiadanie się po którejkolwiek stronie. Więc przypominam:

Ten, kto stoi z boku, ma do tego prawo, a czasem widzi więcej. Szanujmy to i dajmy mu spokój. Każdy ma prawo do prywatnego świata, poza prezentowanymi przez publiczne media. Tak, jak ja mam prawo do olewania  meczów piłki nożnej i nie interesowania się tym, co piłkarze jedli na podwieczorek, a co ich żony i dziewczyny myślą o problemach swoich mężczyzn i jakości deseru.