Są dwa style pomagania innym. Pierwszy z nich, uważany za lepszy, słuszniejszy i bardziej empatyczny, to pomaganie ludziom obcym, spoza rodziny i bliskich.
Drugi styl – uważany za gorszy i wymagający nadzoru, to pomaganie bliskim i rodzinie. Nie jest uważany za coś słusznego i bywa łatwo potępiany. Podejrzewa się go często o bywanie na bakier z prawem.
Jednak gdy zastanowimy się głębiej nad panującym stereotypem, może okazać się, że nie tylko nie oddaje całej złożoności problemu, a często wręcz zakłamuje rzeczywistość. Tylko czasem problem przebija się do publicznego dyskursu, za sprawą nieudanej wyprawy himalaisty, ale wówczas emocje obrońców rodziny zmarłego biorą górę nad społecznym wymiarem jego postępowania – gdy nie jest on w stanie obronić się ani wytłumaczyć – stając się łatwym celem tych, którzy wiedzą lepiej (jakich pełny jest Facebook).
Stereotypy to mają do siebie, że utrwalają poglądy często niesłuszne, ale zawsze aktualizowane w oparcie o widzimisię tych, którzy dominują w publicznym dyskursie. Polityczny punkt widzenia często zakłóca nam zdroworozsądkowy ogląd świata, każąc widzieć przestępstwa i cnoty tam gdzie ich nie ma.
Mam w pamięci całą linię rodową osób reprezentujących „lepszy” rodzaj pomagających. Oto ojciec rodu – rozdający pieniądze na oprawo i lewo obcym. Za stanu wojennego wręczający papierosy żołnierzom, stacjonującym na jednym z placów Warszawy, a odmawiający kartek na papierosy synowi i synowej – nałogowym palaczom. Wersalka starych pełna była flaszek wódki – stanowiącej walutę owych czasów, ale wnukom brakowało słodyczy i wędlin, które można było za sprawą owych „nieoficjalnych środków płatniczych” dzieciom zakupić. Przetrwała ona nawet nie tylko stan wojenny, ale i pierwsze lata III Rzeczypospolitej.
Syn owego dobroczyńcy, rozdawał profity swoim pracownikom (podzielił swoją nagrodę między nich), bowiem uznał, że oni też zasłużyli, choć nie otrzymali – nie pamiętając, że jego dzieci nie stać na dobre, zimowe ubrania i buty.
Rozważając podobne przypadki, po raz kolejny odkrywam, że kierujące społecznymi przekonaniami stereotypy, traktowane z nadmierną powagą i zaufaniem, prowadzą na manowce. U źródeł tego gatunku stereotypu leży przekonanie, że „bliższa koszula ciału” t.j. bliżsi spokrewnieni i przyjaciele niż obcy, ponieważ to co otrzymają bliscy, w jakiś sposób oddadzą w przyszłości, zrewanżują się darczyńcy – co jest jednym z wielu złudzeń. Rzekomo tak nakazuje biologia.
Moim zdaniem znacznie silniejszy jest pęd do podnoszenia swojej własnej wartości. Cóż może tu zrobić rodzina i bliscy? Oni już dawno znają delikwenta, także od gorszej strony i trudno zachwiać ich wyobrażeniem. Wszystko, co otrzymają, zapewne uznają za należne. Rzekomo tak nakazuje biologia.
Inaczej jest z profitami rozdawanymi obcym. Tutaj możemy snuć rojenia o naszej wspaniałej postaci, o naszej mocy i naszej wartości, podzielanej przez wdzięcznych obdarowanych. Uważamy się za lepszych, rozdając dobra nasze i nie nasze we własnej opinii i zdaje się nam, że patrzymy na siebie z pozycji władcy obsypującego złotem poddanych czy cezara rozdającego chleb i igrzyska.
Tylko dlaczego jeden rodzaj uznawany jest za lepszy niż drugi, często ścigany prawem jako prywata?