Zaćmienie Słońca

21 sierpnia Amerykanów czeka nowe przedstawienie – całkowite zaćmienie Słońca. W Polsce, niestety, nie będzie ono całkowite, prawdę mówiąc według mapy NASA nie będzie widoczne w żadnym stopniu. Całe szczęście (cieszą się różne portale) – żyjemy przecież w 21 wieku i możemy liczyć na zdjęcia i facebookowe relacje live od kolegów z zagranicy.

Zaćmienie będzie dla nas raczej wydarzeniem medialnym, na kanwie którego snują swoje opowieści astrolodzy, wizjonerzy, no i oczywiście tabloidy, tudzież tabloidyzujące stacje telewizyjne. W weekend była trąba powietrzna i kataklizm na Pomorzu (dająca pole do rozważań czy przypadkiem nie jest potrzebna Komisja Śledcza dla zbadania intencji Pana Boga – możliwe bowiem, że daje nam, Polakom , całe połacie obalonego lasu po to, byśmy odczepili się od Puszczy Białowieskiej i skierowali swoje harvestery w pożądanym przez Pana Boga kierunku). W tygodniu zamachy w Hiszpanii, dające podstawę do obaw, czy przypadkiem na deptaku w Ciechocinku (https://www.youtube.com/watch?v=ARHRk25r-gA ) lub w Zakopanym, zaludnionym oscypkami i białymi misiami, nie może się przytrafić podobny horror. Ale skoro się nie przytrafia, kujmy żelazo, póki gorące, oglądając w kinach i telewizji horrory oraz dramaty przestępcze, mafijne i terrorystyczne, gdzie wjeżdżanie ciężarówką w tłum jest zbyt banalne i powinno być zastąpione kradzieżą, przynajmniej dziesiątki głowic atomowych – wszakże końcowe zwycięstwo nie uzależnione jest od strzelanki, a od mordobicia (najlepiej na dachu pędzącego pociągu).

Przychodzi więc kolejny weekend bez dramatycznych wydarzeń, a ze śmiesznymi powtórzeniami (pani Premier powtórnie udaje się do zwalonego lasu, gdzie zapewne spożyje grochówkę z wojskowego kotła, a w TVN 24 jeden i ten sam transporter ryje nadrzeczne błoto, ciągając za sobą jedno i to samo chimeryczne drzewko, zaś nasza dzielna młodzież, zwarta i gotowa, maszeruje ze śpiewem asfaltem szos, (wcześniej porzuciwszy, będące przedmiotem zadumy,  swoje telefony i smartfony), co oczywiście nie umniejsza podjętych przez zwyczajnych ludzi, rzeczywistych działań, włożonych w opanowanie sytuacji – niestety mało medialnych. Jeśli nic innego się nie wydarzy, zaćmienie Słońca (choć daleko od nas) będzie zapchajdziurą telewizji i pożywką dla domorosłych proroków, przestrzegających przed podejmowaniem jakichkolwiek wiążących handlowych decyzji, poważniejszych niż kupno sznurowadeł. Mają oczywiście praktyczne uzasadnienie, jako że na przykład internetowy sklep Frisco,  nie tylko w niedzielę (jak ma w regulaminie), ale także w poniedziałek 21-go, ku mojemu zmartwieniu, nie dostarcza mięsa ani kości, uniemożliwiając mi ugotowanie rosołku, o którym marzę, po wakacjach spędzonych w obcych krajach, nie znających tego przysmaku.

Człowieka od zawsze nękała niespokojna myśl (obecna zwłaszcza w bezsenne noce),  co to będzie, gdy rano nie wstanie słońce. Wyobrażano sobie wówczas najgorsze kataklizmy i choć z biegiem czasu powinniśmy mniej wierzyć lękom, a bardziej nauce, niemniej w obliczu tego, że nauka jest jedną z teorii spiskowych, (najmniej atrakcyjną w przekonaniu tłumów) pewność ta słabnie. Zresztą chińscy naukowcy (amerykańscy także) zawsze znajdą jakiś jeszcze gorszy kataklizm, w rodzaju zderzenia z różnych rozmiarów ciałami niebieskimi. Dlatego też, słysząc o Zaćmieniu, powracam do swoich dziecinnych lęków, znacznie poważniejszych od tych dzisiejszych, że nie uda mi się ugotowanie rosołu.

Swego czasu „Faraon” Bolesława Prusa stanowił szkolną lekturę obowiązkową i przyznam szczerze, był powieścią o wiele ciekawszą, niż jakaś tam smęcąca, nadmiernie realistyczna „Lalka”. Dla mnie i dla moich rówieśników dramat dobrze chcącego władcy, o którym traktuje książka, był doskonałym przykładem moralizującego nudziarstwa, które miało zasłonić atrakcyjniejsze wątki. Na przykład wizytę w Labiryncie, smutne losy Żydówki, kochanki faraona, tudzież perfidne wykorzystanie zaćmienia Słońca w grze o władzę.

Skoro więc trafiła mi się okazja obejrzenia prawdziwego, pełnego Zaćmienia (przypominam: nie było wówczas nie tylko internetu ale nawet telewizji) przeżywałam tę możliwość, jako konfrontację z wydarzeniami znanymi z powieści. W czerwcu 1954 w Warszawie zaćmienie nie było całkowite (to podobno widoczne było w Suwałkach) ale wystarczająco duże, żeby skonfrontować je z powieścią. Istotnie, umilkły wówczas ptaki i zrobiło się ciemno – i zimno – o ile pamiętam. I ludzie mieli przekonanie, że nadchodzi czas, do którego nie jesteśmy przygotowani. Niby to decydowała nauka, ale  podświadomość podpowiadała  straszliwe wydarzenia, dla oswajania których nie służyły dzisiejsze horrory. Dzień wcześniej mama wyczytała w prasie, że należy oglądać je przez przydymione kopciem szkło, stłukła więc zieloną, litrową butelkę i okopciwszy największe kawałki, kazała nimi się posłużyć. Ale my, dzieci, nie wierzyliśmy starszym. Oni ciągle kontemplowali wojnę i kataklizmy, a my byliśmy forpocztą przyszłości. Czy mogło spotkać nas jakiekolwiek zło?

1955

Wierzę astrologom, że po Zaćmieniu nigdy nic nie jest już takie jak przedtem. Zaćmiło Słońce w czerwcu, w lipcu były wakacje na Cyrli, przerwane nagłą depeszą sąsiadki, że na naszym tarasie opala się naga kobieta, uruchamiający cały mechanizm zmian. Ja, świeżo wówczas zmierzyłam się ze swoimi lękami, spędzając po kłótni z mamą samotną noc w lesie przy Suchej Wodzie; moją młodszą siostrę gonił żlebem piorun kulisty, a wydarzenia z powrotu, wobec wyzwań, którym sprostałyśmy, wydawały się malutkie, nieważne i głupiutkie.

Sucha Woda

Kiedy weszłyśmy do naszego domu, naszej ostoi bezpiecznego dzieciństwa, w przedsionku powitał nas dziwny widok. Stał tam od zawsze marmurowy posążek greckiej bogini, trzymającej opartą na ramieniu i szyi amforę i łapiącej równowagę drugą ręką. Przyglądałam się posążkowi od dziecka, a przedmiotem mojej kontemplacji były zwłaszcza fałdy jej szaty i palce bosych stóp (zmuszona do chodzenia w wysokich ortopedycznych butach, latem marzyłam o bieganiu boso po trawie). Tym razem grecka bogini miała na balansującej ręce niespodziewaną bransoletę – obrączkę mojego taty. Wydawało mi się to wyrazem jakiegoś lekceważenia nas i naszej mamy, a nie przejawem kataklizmu, który musiał nastąpić – i nastąpił.

Scan Troje

Ojciec wymeldował się, co spowodowało, że należny nam metraż zmienił się; dokwaterowano nam inną lokatorkę, która wkrótce okazała się spadkobierczynią poprzedniego, przedwojennego właściciela domu (była jego służącą, a on zaginał w zawierusze wojny) i po prawniczych zabiegach (znanych nam obecnie w ramach warszawskich sporów o zwroty przedwojennych gruntów,  jak fałszowanie testamentów i wykorzystanie ubytków Ksiąg Wieczystych) – wówczas stworzono możliwość zwrotu domów jednorodzinnych – usunęła nas z naszego domu drogą eksmisji. Perfidia jej działania polegała na tym, że pretekstem był remont kapitalny, w czasie którego eksmitowanym przysługiwało jedynie pomieszczenie zastępcze, a nie lokal zastępczy. Otrzymaliśmy zakwaterowanie w rozwalającej się ruinie na Młocinach (które wówczas były poza granicami Warszawy) bez bieżącej wody, innej toalety, niż sławojka na podwórku, wśród miejscowych meneli. Nasza schorowana mama wylądowała kilkakrotnie w szpitalach, a my z siostrą, choć nieletnie, musiałyśmy sobie radzić same. Walczyłyśmy z urzędami samotnie i wytrzymałyśmy tę walkę do czasu, gdy wydoroślałyśmy i znalazłyśmy oparcie w naszych mężach. Do dziś uważam, że wszystko, co najgorsze w życiu, spotkało mnie i siostrę przed 18-tym rokiem życia. I niewątpliwie, odgrywało w tym swoją rolę Zaćmienie. Ja zaś, jako nieposłuszna córka, oglądałam Zaćmienie gołym okiem, co zapewne przełożyło się także na moje późniejsze  kłopoty ze wzrokiem.

Lato 1954 stanowiło przełom między spokojnym, bezpiecznym życiem dobrze wychowanych panienek, z tatusiem inżynierem, konstruktorem i oblatywaczem samolotów, i mamusią, z zawodem „przy mężu” oraz starannie dobieranymi pomocami domowymi, a zawirowaniem losu, wsysającym naszą idealistycznie nastawioną młodość w tryby urzędowych zawiłości i korupcji.  Po latach, brak już satysfakcji, że ukarano więzieniem jakąś panią iksińską, naczelnika ówczesnej Rady Narodowej, choć nadal brzmią w moich uszach jej lekceważące słowa dotyczące kondycji dwóch głupich smarkul.

I jak tu nie wierzyć astrologom! Zaćmienie objawia się niewątpliwie w losach zupełnie nieważnych osób. Państw niekoniecznie. One zawsze wychodzą obronną ręką.