W brzuchu pływającego supermarketu (8) Czyli bruki Begren (1)

IMG_5057

IMG_5075

Bergen jest miastem, w którym mogłabym mieszkać i żyć. Zazwyczaj pierwsze wrażenie ma tu największe znaczenie, chociaż nie zawsze jest ono adekwatne do rzeczywistości. Bergen wydało mi się przyjazne i doskonale, jako miasto, zorganizowane.

Początki nie były przyjazne. Trap w Bergen był wyjątkowo niemiły dla takich osób jak ja, na wózkach. Ostry kąt, pod jakim go ustawiono, spotkał się z małą ilością personelu do sprowadzania babć na ląd. Zapewne większość miała tu „wychodne”, jako że miasto było spore. Ponadto części personelu (w tym naszemu Brazylijczykowi, pokojowemu) kończył się siedmiomiesięczny kontrakt i samolotami udawali się w różne strony świata.

Do tej pory co najmniej trzech silnych, młodych czarnoskórych pracowników taszczyło mnie na ląd, a ponieważ było ich kilku i zawsze uśmiechali się, czułam się z nimi bezpiecznie. Tu taki przyczynek do krajowych problemów – ja osobiście nie mam żadnych oporów wobec nacji niechętnie widzianych ostatnio przez nasze władze, a w ślad za nimi bezrefleksyjnych zjadaczy chleba. Z ludźmi tymi często czuję powinowactwo duchowe, z chociażby tej przyczyny, że w ich krajach macierzystych szanują starszych. Jeśli miałam okazję z nimi porozmawiać, zawsze to deklarowali, ale mowa ciała też wiele znaczy, zwłaszcza, że nie są to ludzie jakoś szczególnie ukrywający swoje emocje. Poza tym ja zawsze szanowałam i szanuję tych, którzy są traktowani gorzej niż reszta, tak już mam od dziecka. Sądzę, że oni też to odczuwają.

Tym razem przywołano jednego, szczupłego, czarnego chłopaczka w wiśniowej liberii, który po prostu bał się i nie dawał rady, nawet z pomocą mojej opiekunki, którą zazwyczaj odsuwano od sprowadzania wózka po trapie. Możliwe, a nawet bardzo prawdopodobne, że zrobiono to celowo wybierając akurat tego chłopca. Fizycznie odczuwałam jego przerażenie, a także lęk moich pozostałych towarzyszy, którzy postępowali bezradnie za mną. Wołali do mnie, żebym hamowała zjazd hamulcem, ale z kolanami w górze, moje ręce w tej pozycji hamulca nie dosięgały. W dodatku wcześniej oficerowie bezpieczeństwa brutalnie podnieśli moje plecy i tyłek w poszukiwaniu niebezpiecznych przedmiotów, co spowodowało, że mój kręgosłup, przeszyty nagłym bólem przestał reagować na zwykłe sygnały z rąk. W tym momencie pojawił się pewien pan, którego młoda żona za nami samodzielnie zjeżdżała z trapu wypasionym wózkiem i widać, miał doświadczenie, bo wózek nagle przestało ściągać na jedną stronę. Jemu zawdzięczam też refleksję rodziny, że należy zastanowić się nad lepszym wózkiem dla babci.

Wszystko to nadrobione zostało później przez zarządców miasta Bergen. W trosce o to, aby turyści nie szwendali się po pocie, podstawiano autokary, wywożące statkowiczów poza jego teren. Dwie osoby na wózkach wsiadły do autokarów, ale ja, jako trzecia w kolejce, musiałam czekać z boku na następny. I tutaj objawiła się miła dziewczyna z furgonetką, przystosowaną do przewozu niepełnosprawnych. Wystarczyło stanąć poza kolejką do autokarów, na miejscu oznaczonym znakiem wózka i furgonetka od razu podjeżdżała. Ale kto to wiedział!? Okazało się, że furgonetka ta zawiezie nas do samego centrum, znacznie dalej niż zwykłe autokary. Umówiliśmy się z nią na powrót i ruszyliśmy w miasto.

IMG_5086

IMG_5099

IMG_5110

Jeżdżenie wózkiem inwalidzkim po ulicach Bergen (zapewne także dla pchających wózek) nie jest miłym przeżyciem. Z pietyzmem zachowano tam fragmenty starych bruków wykładanych kostką granitową lub „kocimi łbami”, a także kanaliki dawnych rynsztoków (widoczne na zdjęciu powyżej pod nogami pani w różowej kurteczce). Wszystko to powoduje, że pasażer wózka na wąskich, rowerowych kołach, czuje się jak worek ziemniaków, podrzucany na górkach i dołkach. Zaczynam rozumieć coś, co wydawało mi się fanaberią rowerzystów – walkę o likwidację kostek bauma na ścieżkach rowerowych. Kiedyś, dawno temu, sama jeździłam dużo na rowerze, ale jak sobie przypominam, choć wiele dróg, zwłaszcza wiejskich, brukowano „kocimi łbami”, zawsze z boku biegły piaszczyste ścieżki poboczy dla pieszych i rowerzystów, więc nietrudno było nie jeździć po bruku. W każdym razie mój kręgosłup źle znosił wstrząsy, nie dając mi czasem podziwiać mijanych zabytków.

Na zdjęciu powyżej widoczne są kamieniczki starego miasta, do którego dostęp dawały cieniste bramy w nie wkomponowane. Miejsca te tętniły życiem, zwłaszcza turystycznym.

IMG_5145

Ta najstarsza część miasta Bergen, gdzie osiedlali się pierwsi jej mieszkańcy (ponoć od 1070 roku), z czasem nabrała charakteru dzielnicy handlowej. Przeczytałam w internecie, że głównym przedmiotem magazynowania i handlu były dorsze i tran. W 1979 roku stare miasto Bergen wprowadzono na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

IMG_5115

IMG_5118

IMG_5116

Wąziutkie uliczki i niewielkie placyki, na moje szczęście (z małymi wyjątkami) były wyłożone deskami. Zapuściliśmy się więc w ich labirynt.

IMG_5119

IMG_5125

IMG_5137

IMG_5143

IMG_5151

Znajdujące się tam niewielkie sklepiki czasami prezentowały prawdziwe zabytki, czasem zaś coś nie do końca określonego.

IMG_5170

IMG_5184

Najciekawsze jednak było to, co nie zmieściło się na dole, a widoczne było jedynie górą. Schody i kładki łączące domy, wrota, do których prowadziły zapewne demontowane dojścia (widoczne na zdjęciu poniżej), jakieś rury, zsypy i odpływy, wynikające z handlowego charakteru miejsca.

IMG_5173

IMG_5131

Większość uliczek spowijał mrok, a więc czuło się w nich zastarzałą wilgoć. Zapach tranu i solonych ryb, który zapewne był tam kiedyś dominujący, dawno wywietrzał. Z przyjemnością wyszliśmy na zalany słońcem plac, a ja znowu musiałam zmierzyć się z brukami.

IMG_5189