Skąd wzięła się Sierotka?

OKŁADKA DO DRUKU2222222222

Dawno, dawno temu w polskiej telewizji pojawił się serial japoński o trudnych losach małej dziewczynki, sierotki sprzedanej albo oddanej w służbę. Serial ten zrobił na mnie bardzo duże wrażenie. Inną inspiracją były 2 powieści: jedna rosyjskiego (radzieckiego wówczas) autora, bodajże któregoś z Simionowów, może Konstantego, opisująca spośród wielu bohaterów także losy dziewczyny – sieroty i podrzutka na ukraińskiej wsi w czasie „Wielkiego Głodu” i ideologicznej walki z burżujami (do której to, gorszej kategorii ludzi ją zaliczono); druga, czeskiego pisarza  Vladimira Parala „Zawód: kobieta”. O ile serial japoński i powieść pisarza rosyjskiego były historiami opowiedzianymi jak najbardziej na serio, o tyle bohaterka Parala ze wszelkich opresji lat pięćdziesiątych, wdrażania komunizmu w Czechosłowacji wychodziła cało dzięki niewypowiedzianym zbiegom przypadków. Była to dziewczyna rozrywkowa, ale ze wszech miar pechowa, niemniej ten jej cały pech zaprowadził ją w najwyższe sfery gospodarcze i rządowe wbrew jej oczekiwaniom i chęciom. Całe życie marzyła o pracy w pralni, gdzie ubrane na biało kobiety w obłokach pary, niczym anielice oczyszczają wszelki brud, tymczasem musiała obracać się w świecie polityków i prowadzić jakieś komunistyczne firmy. Powieść była lekka, zabawna, ale realia już zupełnie nie (np. aresztowanie za trzydniowe nieusprawiedliwione opuszczenie pracy i wyrok za tzw. bumelanctwo).

Bardzo podobała mi się ta historia i powzięłam zamiar napisania powieści o dziewczynie, która z dołów społecznych i losu pomocy domowej wybiła się do losów urzędniczki, potem zaś decydenta firmy, aż wreszcie wkroczyła w nowe i fizycznie nie udźwignęła ciężaru sukcesu, przy okazji tracąc życie osobiste. W drugiej części powieści chciałam udokumentować te wszystkie przebrzmiałe już procedury, śmieszne chyba w epoce komputerów, z którymi musiał zmagać się człowiek wychowany i wykształcony w czasach PRL. Ktoś, kogo w czasach szkoły uczono liczyć na liczydłach, w czasach studiów na „kręciołkach” (arytmometrach) i kto wreszcie na starość musiał porzucić swoją dotychczasową wiedzę i poznać nowe: komputery, źle działające skomplikowane maszyny z zachodniego demobilu (np. kserokopiarki z sortowniami kopii), a przede wszystkim nową mentalność, drapieżną i nie liczącą się z nikim. Pracowałam w takiej firmie u schyłku swojego zawodowego życia i nie zapomnę widoku dzieci moich młodszych koleżanek, śpiących w magazynkach druków na stertach paczek oraz ich matek podpierających zapałkami powieki, pracujących w nocy, bowiem właścicielowi firmy wydawało to się nową, europejską tendencją.

Opowieść o Sierotce zaplanowałam na 2 części, z czego oddaję do rąk czytelnika część pierwszą, część 2 jest na ukończeniu.

Pierwotną inspiracją bohaterki była moja pomoc domowa; znacznie później jednak, gdy z powodu zatoru w tętnicy trafiłam do szpitala w Siemiatyczach na Podlasiu (gdzie w okolicy miałam działkę rekreacyjną) poznałam kilka kobiet, współtowarzyszek na wieloosobowej sali; dowiedziałam się tak wiele o życiu tych kobiet, ich trudach nieszczęściach i braku zrozumienia; dlatego bohaterką uczyniłam jedną z nich, młodą dziewczynę. Zdaniem pewnej krytyczki literackiej w wypowiedzi nieoficjalnej „Kiedy rodzisz się tu kobietą, jeszcze na wsi gdzieś na ścianie wschodniej, to jakbyś startowała z kamieniem u szyi”. W powieści umieściłam niektóre z autentycznych historii zasłyszanych w tym szpitalu, na przykład poród matki bohaterki i wszystkie okoliczności mu towarzyszące, opowieści o wojennych i powojennych bojownikach podziemia i inne.

Podlasie jest i było dla mnie ziemią magiczną. Nigdzie indziej nie wsiąkło w tę ziemię tyle krwi i nigdzie indziej nie usłyszałam usprawiedliwień od ich ofiar dla tych, którzy zabijali. Czasami  wydawać się mogło, iż tam znajduje się ta ziemia, gdzie nadstawiano drugi policzek w nadziei, że oprawcy zrozumieją swój błąd. Tam też spotkałam potomków oprawców, którzy przyznawali się do swoich traum z racji przynależności nie do tej, a do drugiej ze stron. Trafiłam tam także na opowieści wskazujące na to, iż młode dziewczyny dopiero na starość zrozumiały grzechy przez siebie popełnione. Próbowałam zawrzeć tę wiedzę w swoim opowiadaniu „Te drzwi”, ale wiedza ta była skażona moją młodością i niezrozumieniem. Dopiero w „Sierotce”, jak sądzę, udało mi się pokazać pokoleniowy ciąg doświadczeń, możliwość ich interpretacji, gorycz i nieodwracalność zbyt późnego zrozumienia.

Moja „Sierotka” nie jest prawdziwą sierotką. Ma rodziców i rodzeństwo, nie stanowią oni jednak dla niej oparcia. Przeciwnie, pozbywają się jej z domu zapewniając los, którego nie chciała i który jej ciążył. Jest jednak sierotą także w innym znaczeniu – tym jakiego używa się mówiąc o „sierotach po PRL”. Nie mam na myśli bynajmniej mentalności, ale to, że wszystko, co ludzie ci osiągnęli, okazało się nieprzydatnym balastem w ich życiu. Bardzo długo szukałam innego tytułu, ale nie udało mi się znaleźć żadnego, z którego byłabym zadowolona. Dlatego pozostał tytuł roboczy.

Ktoś po lekturze „Sierotki”, usiłujący znaleźć podobieństwa między tę powieścią, a innymi literackimi opisami dziejów kobiet, usytuował książkę między „Malowanym ptakiem” Kosińskiego, a „Panną Nikt” Tomka Tryzmy. Podobieństwa miały wynikać także z opowieści snutej bez emocji, gdzie same fakty, bez roztkliwiania się (które moim zdaniem byłoby niestosowne), mogą budzić grozę. Trudno mi to ocenić z pozycji osoby zaangażowanej w narrację, choć zdaję sobie sprawę z mojej awersji do wielkich słów – wszak tyle ich słyszymy w reklamach, gdzie ktoś, kto „pisze historię swojego życia” po prostu kupuje nowy model samochodu. Nie piszę więc historii trudnego życia pewnej dziewczyny, tylko zgłębiam wszystkie te przedmioty,  osoby i przekonania otaczające ją, próbując ukazać wszystkie łączące je nici. Jeżeli rozszerzy to czyjąś wiedzę o czasach PRL – będę szczęśliwa.