Kartka na Walentynki

Walentynki001

Oto walentynkowa pocztówka dla starszej pani (pana). Ucieszyłam się, gdy ją otrzymałam. Powinna podnosić na duchu kogoś, kto dawno pożegnał się ze swoją kobiecością. Ale kiedy bliżej przyjrzałam się obrazkowi towarzyszącemu sentencji, zrobiło mi się niemiło. Czy obraz wysuszonych źdźbeł trawy miotanych wiatrem może napawać optymizmem? Czy ta stara, wysuszona trawa może kochać wiatr? Czy wiatrowi może zależeć na takich badylach, skoro przez lato wyrosną nowe, zieloniutkie trawusie, zakwitną na pohybel uczuleniowcom i innym niewdzięcznikom, zaowocują (lub zostaną ścięte), a w następnym roku pojawią się inne, choć przebrzmiałe, równie głośno i niemile szeleszczące? Oślepiające słońce łzawi oczy i tyle. To jest nad wyraz smutne. Słowa stoją w sprzeczności do obrazu.

Współczesność serwuje nam inne źle dobrane przykłady. Podejrzanego o zabójstwo i poćwiartowanie kobiety Kajetana P. w jakimś momencie zafascynowało promieniowanie kosmiczne. Prokurator nie podał szczegółów, trudno się więc domyślić, czy to zamordowana emanowała jakąś kosmiczną poświatą, którą sprawca postanowił zawłaszczyć i jej odebrać, czy też czyn ten uznał za niezbędny do podniesienia własnych możliwości pobierania tej energii. Mówiło się też o tym, że interesował się zbrodniami połączonymi z kanibalizmem. Raczej jest oczywiste, że się pomylił i że pomylił się bardzo bardzo poważnie, co nie zmienia faktu ,iż wokół nas jest mnóstwo ludzi mówiących i piszących z pełnym przekonaniu o kosmicznym promieniowaniu, nawet takim, które pozwala latami nie jeść i nie pić, a żyć. Gdzie jest ta granica między przekonaniem (które może być mylne) a kierowaniem się nim na serio w zwyczajnym życiu?

Ja widzę jedno jedyne wyjście, zarówno w sprawach poważnych jak i mniej istotnych: wyjść z siebie i stanąć obok. Jeżeli czegoś nie sprawdziłam na własnej skórze i nie uzyskałam 100% pewności nie powinnam kierować się tym w codzienności. To smutne, ale tak musi być dla bezpieczeństwa mojego i innych. Bardzo mi się podoba wiara w kosmiczną energię przenikającą do mojego wnętrza, naprawiającą moje popsute narządy wewnętrzne, zasilającą moje bolące stawy (podobnie jak podoba mi się miłość, która nie zna wieku, wyglądu i możliwości), ale póki co, obowiązuje mnie pewna życiowa ostrożność. Nocami nie mogąc zasnąć, mogę sobie wyobrazić, że rozkładając dłonie, ściągam do siebie owe kosmiczne promieniowanie; nawet poczuć mrowienie w dłoniach i ulgę w bólu, ale gdy obudzę się rano i jestem jaka jestem, stara, obolała i marudząca, wiem, że mnie to promieniowanie kosmiczne nie uleczy. Dlatego też nie będę miała pokus, żeby na przykład wysyłać je komuś na odległość (także w kierunku jego fotografii) dla uleczenia jego dolegliwości psychicznych lub fizycznych i wierzyć że przynajmniej w roli kosmicznego przekaźnika (jeśli nie uzdrawiacza) jestem do czegoś potrzebna.

Podsumowując – nie chcę karmić się złudzeniami. Choć, gdy się bliżej nie przyjrzałam walentynkowej pocztówce – było mi miło (chwilowo i nieobowiązująco).