Przeczytałam takie naglące pytanie, jak wiele pytań podobnego rodzaju, stanowiące zaproszenie do udziału w jakichś kursach poprawiania swojej niedoskonałej osobowości, innymi słowy reklamy nakierowanej na młodych, niezbyt opierzonych osobników, potrzebujących diagnostyki swojej duszy i swoich zamierzeń.
Osoby bardziej doświadczone zdają sobie sprawę, że o dobrym lub złym kierunku, w którym zmierza ich życie, można orzec dopiero w późnej starości, kiedy już nic właściwie nie można poradzić na wybory chybione (ja nie używam określeń dobry/zły ponieważ podejmując działania nie znamy ich rezultatu, a ten, którego się spodziewamy, może daleko odbiegać od naszych, najbardziej nawet rozsądnych kalkulacji).
Czytam w Gazecie Wyborczej wstępniak przedstawiający perspektywę życia Polaka poza Unią Europejską. Czy coś z tych sugestii jest w stanie wzbudzić w młodym człowieku lęk? Raczej nie. Mój kilkunastoletni wnuk raczej nie jest w stanie wyobrazić sobie duszności kraju, którego granice są zamknięte, a paszporty i wizy dostępne po wielu staraniach, a czasem i kosztem podpisania jakiegoś papierka, który na starość nieoczekiwanie przynosi upokorzenie i niesławę. On, który z rodzicami zwiedził już większość Europy, wolałby czasem posiedzieć w domu przy komputerze czy książce, niż ustawicznie gdzieś jeździć w wakacje. Dla niego perspektywa oglądania piękna dzikich krajobrazów raczej jest udręczeniem niż rozrywką i pewnie nie zrozumiałby świata bez telewizora, komputera, telefonu, a nawet pizzy.
Czy człowiek załatwiający sobie paszport, bo zechciał nowiutką syrenką czy trabantem (na talony dla potrzebnych krajowi osób) po zgromadzeniu i przedpłacie równowartości rocznej pensji (nazywanej wówczas „poborami”) zwiedzić któryś z krajów tzw. demoludów, mógł rozpoznać dobry lub zły kierunek, w jakim zmierzało jego życie wskutek podjętej decyzji? Podpisał jeden z kolejnych papierków w jednym z kolejnych urzędów nigdy nie traktując, jak to w tamtych czasach, takich papierków serio i od tamtej, niezauważalnej chwili, jego życie zaczęło zmierzać w złym kierunku.
W tamtych czasach, gdy wybory życiowe były bardzo ograniczone, łatwo można było wpaść w jakąś dziurę, z której nie było dobrego wyjścia i nie ma go do dziś. Weźmy taką banalną sprawę jak leczenie. Udając się do lekarza, należało posługiwać się dowodem osobistym, ponieważ tam znajdowało się zameldowanie czyli poświadczenie urzędowe miejsca zamieszkania. Zmieniając adres, należało zmienić jednocześnie dowód osobisty. Jednakowoż, jeżeli ktoś wybierał się za granicę i otrzymał paszport, musiał zdać do składnicy dowód osobisty, bowiem w domu nie mógł przechowywać obu tych dokumentów na raz. Tryb załatwiania tych i innych powiązanych dokumentów jak wizy, książeczki walutowe, zaświadczenia itp. był tak długi, że czasem miało się paszport zamiast dowodu miesiąc i dłużej. Wówczas oczywiście nie wolno mu było chorować, a w każdym razie pechowiec musiał dokonać zamiany paszportu na dowód. W różnych przychodniach czasami udawało się ominąć ten wymóg, niestety nie działało to w poradniach psychiatrycznych, gdzie obowiązek poświadczenia adresu był priorytetem. Ludzie uważali więc (możliwie że całkiem słusznie) że istnieje jakiś milicyjny rejestr osób udających się po poradę do psychiatry, a więc nawet zwykli lekarze przestrzegali przed kontaktem z nim, ponieważ „ta skaza zostaje w dokumentach na całe życie”. Ja poznałam osobiście dziewczynę która udając się po skierowanie do psychiatry (zresztą zupełnie niepotrzebnie, bo problem wynikł z niedoboru pewnego składnika w jej diecie, co skutkowało tikiem oka), wdała się w jakąś sprzeczkę w rejestracji, co spowodowało, że po kilku dniach odnaleziono ją w jej zakładzie pracy i wyprowadzono przez kilku milicjantów skutą kajdankami – jako, ze jak twierdzono – mogła ze złości dokonać sabotażu. Sądzicie zapewne, że od tamtego momentu jej życie zaczęło zmierzać w złym kierunku. Jeśli tak, to bardzo się mylicie. Po niedługim pobycie w szpitalu psychiatrycznym, gdzie zobaczyła co ludzie mogą wyprawiać, nabyła śmiałości i jako posiadająca „wariackie papiery”, ta zahukana i zapracowana, samotna matka dwojga dzieci, kątem mieszkająca pod Warszawą u byłej teściowej, wprowadziła się do śródmiejskiego pustostanu w przekonaniu, że i tak jej nic nie zrobią. Wyrzucona z zakładu, gdzie za marne pieniądze pracowała na zmiany, po drugiej stronie ulicy znalazła lepszą pracę i lepszego niż poprzedni mąż mężczyznę, a po jakimś czasie załatwiła formalności i uzyskała legalizację zamieszkania. Jej córki skończyły studia, a jedna z nich została znaną dziennikarką.
Inny, znamienny przykład z wcześniejszego okresu, gdzie wojenne realia i przypadki całkowicie odmienić mogły ludzkie losy. Zawsze uczono dzieci, że powinny się słuchać rodziców. Pewien polski chłopiec na polskiej wsi w latach pogromów na kresach był nieposłuszny i wbrew wyraźnemu zakazowi huśtał się na furtce. Kiedy we wsi pojawiło się kilku mężczyzn i poprosiło o możliwość napicia się wody, matka zawołała chłopca, żeby zaczerpnął wody ze studni, ale dzieciak nie posłuchał, więc musiała sama pójść z wiadrem. Otworzyła wówczas drzwi i zginęła wraz z mężem i młodszym dzieckiem oraz starymi rodzicami. Dzieciak przeżył, bo furtka zasłoniła go przed oczami morderców. A przecież jego życie zmierzało w złym kierunku.
Na koniec mój osobisty przykład. Jako dziecko zostałam zabrana przez Niemców w którejś z ulicznych łapanek i zakwalifikowana do germanizacji, byłam bowiem złocistowłosą blondyneczką, prawdziwą szirlejką[*], jak mawiali moi rodzice. Uratowała mnie łapówka, wręczona przez matkę, chociaż zawsze łapownictwo było tępione głównie z moralnego powodu. Powstaje pytanie: w którym momencie kierunek mojego życia był zły, a w którym dobry? Wiemy, w którym się odmienił, ale takie odmiany przydarzały się w moim życiu nie raz i często z powodów zupełnie błahych.
Trudno wyobrazić sobie dzisiejszemu młodemu człowiekowi całą gamę komplikacji jaka mogła wyniknąć z decyzji o udaniu się na przykład na zagraniczne wczasy lub wycieczkę, rozpoczęcia takich a nie innych studiów, poznania takiej czy innej osoby na jakiejś imprezie lub podjęcia pracy w pozornie zwyczajnej instytucji. A jeszcze trudniej w nieprzewidywalność wydarzeń, jaka mogła się pojawić w wyniku takiego zamiaru. Z pozoru wydaje się, że życie ma tak zorganizowane, iż nie ma miejsca na przypadki. Nawet nowo poznane osoby pochodzą ze znanych kręgów. Wydaje się więc owym ludziom, że i wszystko inne można ocenić pod kątem dobra i zła i w razie czego naprawić, bowiem nasza wola przesądza o skutkach naszych zachowań.
Nawet nie przyjdzie im do głowy jak bardzo się mylą. Ale po drodze napędzą komuś kasy.
[*] Od dziecięcej, amerykańskiej aktorki, modnej w tamtych latach, Shirley Temple.